Arden Arrowood po latach wraca do Keokuku, niewielkiego miasteczka w stanie Iowa, w którym spędziła cześć dzieciństwa. W okazałej rezydencji Arrowood od pokoleń należącej do jej rodziny ze strony ojca. Teraz posiadłość należy do niej, co bardzo ją cieszy, mimo że miejsce to wiąże się z jej najboleśniejszymi wspomnienia. Prawie dwadzieścia lat temu zaginęły dwie niespełna dwuletnie siostry Arden, bliźniaczki Violet i Tabitha. W jednej chwili bawiły się przed domem ze swoją ośmioletnią siostrą, a w następnej już ich nie było. Przez wszystkie te lata los bliźniaczek Arrowood pozostawał nieznany, ale Arden nigdy do końca nie straciła nadziei na odzyskanie ukochanych sióstr. Niedługo po przybyciu do Arrowood dziewczyna łączy siły z prowadzącym stronę internetową na temat niewyjaśnionych spraw kryminalnych ze Środkowego Zachodu Stanów Zjednoczonych, Joshem Kyle'em, od dawna żywo zainteresowanym tajemniczym zaginięciem bliźniaczek Arrowood. Mężczyzna skłania ją do spojrzenia na tę sprawę świeżym okiem. Czy to możliwe, że za zniknięcie Violet i Tabithy odpowiada ktoś, kogo Arden znała? Ktoś, kto przez cały ten czas mieszkał w Keokuku i miał na oku posiadłość Arrowood?
Pierwotnie wydana w 2016 roku „Rezydencja” (oryg. „Arrowood”) to druga powieść amerykańskiej autorki, Laury McHugh. Jej literacki debiut z 2014 roku, thriller „The Weight of Blood” zdobył Thriller Award 2015 za najlepszą powieść, Silver Falchion Award 2015 za najlepszy powieściowy debiut i był nominowany do Barry Award 2015 w kategorii „najlepszy powieściowy debiut”. „Rezydencja” natomiast znalazła się na krótkiej liście nominowanych do Thriller Award 2017 za najlepszą powieść. McHugh dorastała w stanach Iowa i Missouri, zrobiła magisterium z bibliotekoznawstwa i przez jakiś czas pracowała w wyuczonym zawodzie. W dzieciństwie McHugh była stałą bywalczynią biblioteki publicznej i celowała przede wszystkim w książki o czarownicach, potworach i duchach. Potem wraz z rodziną przeprowadziła się na wieś, gdzie nie było biblioteki, Laura sięgała więc głównie po książki przynoszone ze szkoły przez jej liczne rodzeństwo. Ale prawdziwą skarbnicą przygód okazały się pozycje, które jej mama kupiła na pewnej wyprzedaży garażowej. McHugh wspomina, że właśnie wtedy po raz pierwszy spotkała się z twórczością między innymi Shirley Jackson i Agathy Christie. „Nie mieliśmy pieniędzy na zakup wielu książek, ale wcześnie nauczono nas ich wartości” - powiedziała autorka „Rezydencji” w jednym z wywiadów.
Stare domostwo, w którym doszło do niejednej tragedii. Małe amerykańskie miasteczko i jego sekrety. Bolesne, mroczne wspomnienia z dzieciństwa. I potencjalne nawiedzenie przez zagubione dusze nowego-starego domu głównej bohaterki powieści. Brzmi jak klasyczna powieść gotycka? Laura McHugh niewątpliwie odwołuje się do tej tradycji – wykorzystuje motywy, które kojarzą się przede wszystkim z opowieściami gotyckimi. Tak thrillerami, jak horrorami. Ale nie powiedziałabym, że jej „Rezydencja” jest pełnokrwistym, czyściutkim utworem gotyckim oczywiście naszych czasów. Rekomendowana między innymi przez Ruth Ware, autorkę moim zdaniem doskonale odnajdującą się w takich klimatach, druga opublikowana powieść Laury McHugh, że tak to ujmę, dość swobodnie porusza się w „gotyckim świecie przedstawionym”. Przywołuje wprawdzie klimat charakterystyczny dla tego typu opowieści, ale nie ma w tym takiej konsekwencji, jaką można spotkać choćby w niektórych powieściach wspomnianej Ruth Ware. Główną bohaterkę i zarazem narratorkę „Rezydencji”, Arden Arrowood, z piszącą tę powieść łączy nostalgiczne spojrzenie na stan Iowa. Obecnie mieszkająca w stanie Missouri, autorka „Rezydencji” w jakimś zakresie odwoływała się do swoich wspomnień z lat, które spędziła w stanie Iowa. Wspomnień z dzieciństwa. Arden też rozpamiętuje, też wraca pamięcią do dawnych lat. Jej przeszłość naturalnie nie ma nic wspólnego z przeszłością autorki. W każdym razie niewiele: wyjątek może stanowić zapamiętany przez McHugh klimat Iowa. Dzieje Arden to już czysta fikcja literacka – traumatyczne przeżycie, które, co zrozumiałe, zawsze rzutowało na jej życie. Ukształtowało ją. Miało zasadniczy wpływ na to, kim się stała. A stała się osobą bardziej żyjącą w przeszłości niż teraźniejszości. Starającą się wprawdzie ruszyć z miejsca, ale z mizernym skutkiem. Zamiast zostać w stanie Kolorado i skończyć studia, Arden woli wrócić tam, gdzie zaczęła się i gwałtownie skończyła jej pozbawiona większych trosk egzystencja. Woli wrócić do domu. Imponującej, zabytkowej rezydencji w małym miasteczku w stanie Iowa. Rodzinnej posiadłości, która przez prawie dwie dekady stała pusta. Nie licząc służby opłacanej przez dziadków Arden, ostatnich właścicieli posiadłości Arrowood, którzy już nie żyją. Tak samo jak ojciec Arden, który, nie bez powodu, nie został uwzględniony w funduszu powierniczym ustanowionym przez jego rodziców. Spadek przypadł jego pierworodnemu dziecku, Arden Arrowood. Przypuszczalnie jedynej żyjącej córce Edwarda i Sheili Arrowoodów, która jakiś czas temu ponownie wyszła za mąż i która w przeciwieństwie do Arden woli żyć tu i teraz, niż tkwić w mrokach zawodnej pamięci. Bo okazuje się, że brzemienne skutkach popołudnie sprzed niecałych dwudziestu lat, mogło zostać źle zapamiętane przez ośmioletnią wówczas Arden. Dzień, w którym bezpowrotnie(?) straciła swoje kochane maleńkie siostrzyczki. Trzeba Laurze McHugh przyznać, że na kartach „Rezydencji” wzniosła naprawdę przygnębiającą fabularną budowlę, że „przeklęła” swoją bohaterkę czymś smoliście mrocznym. Boleścią, która zapewne w jakimś procencie udzieli się czytelnikowi. Niepowetowaną stratą, potworną tragedią, za którą Arden wciąż się obwinia. Wygląda na to, że niesłusznie, bo choć Violet i Tabitha zniknęły, gdy były pod jej opieką, choć Arden zabrała je na dwór nie informując o tym żadnego z rodziców, to trzeba pamiętać, że miała wtedy zaledwie osiem lat. Była ośmiolatką wyręczającą rodziców w ich obowiązkach. Pogrążoną w depresji matkę i wiecznie nieobecnego ojca. Wystarczyła chwila nieuwagi, żeby życie Arrowoodów legło w gruzach. Chwila nieuwagi kilkuletniej dziewczynki. Tak w każdym razie to zostało zapamiętane przez Arden Arrowood, która po latach tułaczki wraca do domu.
W rezydencji Arrowood z całą pewnością mieszkają duchy. Choć niekoniecznie w sensie dosłownym. Nowa właścicielka tego wiekowego domostwa przeżywa tutaj co najmniej zastanawiające, nieprzyjemne przygody. Świadkuje zjawiskom, które mogą świadczyć o obecności jakichś istot z zaświatów. Łatwo zgadnąć jakich konkretnie. Z drugiej strony wszystko to może mieć zupełnie przyziemną naturę. Laura McHugh każe nam brać pod uwagę każdą z tych ewentualności. Zagubione dusze tragicznie zmarłych osób bądź duchy mrocznej przeszłości. Natrętne wspomnienia, od których Arden nie potrafi tak po prostu się odciąć. Tak jak najwyraźniej zrobiła to jej matka – ułożyła sobie życie na nowo i już nigdy nie oglądała się wstecz. Dopóki jej córka nie postanowiła na powrót wprowadzić się do tytułowej rezydencji. Już sama ta decyzja rozdrapuje rany w sercu każdej z nich. Ostatnich z rodu Arrowoodów. Każda z nich na swój sposób próbowała uporać się z potworną stratą. Poradzić sobie z traumą. Sheili lepiej się to udało niż Arden. Przyjazd tej drugiej do miasteczka, z którą wiążą się jej najboleśniejsze, ale i najszczęśliwsze wspomnienia, siłą rzeczy odbiją się także na jej mieszkającej daleko stąd rodzicielce. Arden coraz częściej bowiem dzwoni do matki z pytaniami, które przypominają jej wszystko, czego wolałaby nie pamiętać. Przede wszystkim stratę pozostałych dzieci, ale też inne krzywdy, jakie spotkały ją w Arrowood. U boku Edwarda Arrowooda, charyzmatycznego mężczyzny, który delikatnie mówiąc popełnił w życiu wiele błędów. Miał swoje za uszami. Autorka „Rezydencji” wciąga go więc na listę podejrzanych w sprawie zaginięcia Violet i Tabithy. Nową listę, która ma budować się w naszych głowach na skutek działalności Arden i pasjonata zagadek kryminalnych, jej rówieśnika Josha Kyle'a. Uwaga naszej protagonistki koncentruje się głównie na nielubianej sąsiadce, bardzo dbającej o pozory, apodyktycznej rodzicielce jej najlepszego przyjaciela z dzieciństwa Bena Ferrisa. Z którym teraz odnawia wreszcie kontakt. Z jego młodszą siostrą także, ale jak można się spodziewać to ta pierwsza relacja dostarczy nam... największych zaskoczeń? Możliwe. Tymczasem McHugh będzie coraz częściej kierować nasze czujne oko na człowieka, który od lat pełni rolę dozorcy Arrowood. Człowieka zachowującego się cokolwiek podejrzenie, a i w jego przeszłości jest kilka... powiedzmy, dużych znaków zapytania. Jest jeszcze mężczyzna, na którym śledczy zajmujący się sprawą zaginięcia bliźniaczek Arrowood, skupili praktycznie całą swoją uwagę. Niewątpliwie typ spod ciemnej gwiazdy, który z braku dowodów nie stanął przed sądem, ale jak to zwykle w takich przypadkach bywa został osądzony przez część społeczeństwa. Skazany na ostracyzm, na nienawistne spojrzenia praworządnych, przykładnych, przynajmniej w swoim mniemaniu, Amerykanów. Podejrzenia czytelnika przypuszczalnie będą wędrować także w innych kierunkach. Takich, których parka domorosłych śledczych przynajmniej przez dłuższy czas nie rozważa. Arden i Josh mają dość skomplikowaną, można wręcz powiedzieć napiętą relację. Ale łączy ich przemożne pragnienie odkrycia prawdy. Jaki los spotkał dwie całkowicie niewinne istoty? Urocze niespełna dwuletnie dziewczynki, które niewykluczone że nadal żyją, ale nawet Arden wie, że to mało prawdopodobne. Nawet ona, uporczywie trzymająca się nadziei na odzyskanie młodszych sióstr, zdaje sobie sprawę z tego jak płonna może się okazać. Wie, że musi przygotować się na najgorsze. Śmierć bliźniaczek albo co równie, jeśli nie bardziej, okropne: dożywotnia niewiedza. Akcja „Rezydencji” biegnie po mocno wydeptanej ścieżce. Uporczywe poszukiwanie prawdy o w kółko rozpamiętywanej tragedii sprzed lat; stare domostwo i jego tajemnice; sekrety ludzi z małego miasteczka, które teraz zostaną odkryte; odnawianie dawnych relacji; stara miłość; wstydliwe nieodległe wspomnienia i zupełnie nowa relacja. Możliwe, że niebezpieczna, ale McHugh daje nam też powody patrzeć na ten związek, jak na swego rodzaju koło ratunkowe dla dziewczyny, która zdążyła już poznać gorzki smak samotności. Nostalgiczna, miejscami dość mroczna atmosfera, panująca głównie w tytułowej rezydencji, ale i podczas przejażdżek i przechadzek Arden po miasteczku, które najlepsze lata ma już za sobą. Powoli umierającej amerykańskiej miejscowości. Ale są jeszcze tacy, którzy dokładają starań, by przywrócić jej dawną świetność. Ta całkiem smakowita atmosfera miała jednak dla mnie kilka mniej smacznych kąsków. McHugh moim zdaniem trochę za często uderza w nieporównanie lżejszą tonację. Za dużo tych promieni słonecznych, polukrowanych scenek z dość zwyczajnej – przynajmniej jak na dreszczowiec – egzystencji młodej kobiety w dopiero co odzyskanym domostwie, darzonym przez nią ogromnym sentymentem. Arden kocha tę posiadłość, pomimo koszmaru, jaki właśnie tutaj przeżyła. I nadal przeżywa. Finał tej opowieść może zaskoczyć, choć akurat mnie udało się przedwcześnie rozwiązać najważniejszą zagadkę tej, jak dla mnie, trochę za mało dokładnie, zbyt pobieżnie rozpisanej publikacji.
Nie najgorzej się czyta, ale jednak wolałabym trochę bardziej pogłębione, szersze opisy miejsc i przede wszystkim postaci. Duży punkt natomiast za niejednoznaczności, za pozostawienie może nie na oścież otwartej, ale na pewno uchylonej furtki na przynajmniej dwie istotne kwestie poruszone w tej w miarę angażującej, odrobinę klimatycznej i na pewno smutnej opowieści o trzech siostrach. Drugiej powieści amerykańskiej autorki Laury McHugh i pierwszej wydanej w Polsce (Prószyński i S-ka, 2021), pod tytułem „Rezydencja”. Stare domostwo i jego duchy. Młoda kobieta i jej wewnętrzne demony. Plejada podejrzanych i tylko jeden winny. Zabójca lub porywacz dwóch maleńkich dziewczynek, których nigdy nie odnaleziono. Aż do teraz? Poszukajcie sami.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz