Stronki na blogu

wtorek, 12 lipca 2022

Sarah Alderson „Wyjazd na weekend”

 

Mieszkające w Londynie wieloletnie przyjaciółki, Orla i Kate, w dawnych czasach miały tradycję corocznych wypadów weekendowych do różnych zakątków świata. Teraz, kiedy Orla wreszcie doczekała się upragnionego dziecka ze swoim mężem Robem, a Kate jest w trakcie rozwodu, kobiety postanawiają przywrócić ten zwyczaj. Wybierają Lizbonę, gdzie instalują się w jednym z apartamentów wynajmowanym turystom przez nieśmiałego mężczyznę imieniem Sebastian. Wieczorem ruszają na miasto, a wracają z dwoma nowo poznanymi Portugalczykami. Orla jest przeciwna sprowadzaniu obcych do ich weekendowego mieszkania, ale nie udaje jej się przekonać przyjaciółki do zmiany planów. Parę godzin później Orla budzi się w pustym apartamentowcu. Niewiele pamięta z poprzedniej nocy, ale ma prawie całkowitą pewność, że nie uczestniczyła w domowej imprezie zorganizowanej przez Kate. Urwał jej się film, a jej przyjaciółka zniknęła, zostawiając niemal wszystkie swoje rzeczy. Zawiedziona reakcją miejscowych policjantów, Orla bierze sprawy w swoje ręce. Pomaga jej kierowca ubera o imieniu Konstandin, uchodźca wojenny, do którego Orla ma mocno ograniczone zaufanie. Wkrótce główną podejrzaną staje się nie kto inny, jak Orla, która tymczasem odkrywa szokujące fakty na temat swojej najlepszej przyjaciółki.

Rok 2009. Sarah Alderson, która większość życia spędziła w Londynie, rzuca pracę w sektorze non-profit i udaje się w podróż dookoła świata ze swoim mężem oraz trzyletnią córką. Głównym celem tej wyprawy jest znalezienie najlepszego dla nich miejsca do zapuszczenia korzeni. Problemem są pieniądze, bo jak zadbać o budżet, gdy nigdzie nie zagrzewa się miejsca? Po przemyśleniu sprawy, Alderson, jak to ujęła w jednym z wywiadów, „bardzo nawinie” dochodzi do wniosku, że najlepiej napisać książkę. Nic prostszego – w końcu Stephenie Meyer zbiła na tym prawdziwą fortunę, a skoro ona mogła, to dlaczego Sarah miałoby się nie udać? Mniej więcej takie myśli przemknęły przez głowę... przyszłej poczytnej powieściopisarce (publikującej pod własnym nazwiskiem i pseudonimem Mila Gray) i już mniej płodnej scenarzystce. Na scenie literackiej zadebiutowała w roku 2011 powieścią „Hunting Lila”, która w następnym roku doczekała się kontynuacji (Alderson w swoich planach uwzględnia dołożenie przynajmniej jeszcze jednej części). „Wyjazd na weekend” (oryg. „The Weekend Away”), thriller psychologiczny, którego światowa premiera przypadła na rok 2020, a polska na 2022 (wydawnictwo Albatros, w tłumaczeniu Anny Dobrzańskiej), zainspirował weekendowy wyjazd Sarah Alderson i jej najlepszej przyjaciółki do Lizbony. Gdzie pisarka ni z tego, ni z owego, zaczęła zastanawiać się nad tym, co by zrobiła, gdyby jej towarzyszka nagle zniknęła. Tak narodziła się jedna z najgłośniejszych książek Sarah Alderson – pierwszy jej utwór, który ujawnił się też w wersji filmowej. Produkcja Netflixa z 2022 w reżyserii Kim Farrant, twórczyni „Na skraju klifu” (2015) i „Tajemnicy anioła” (2019). Scenariusz napisała sama Sarah Alderson.

Sarah Alderson nie ukrywa, że pisze swoje powieści także z myślą o filmach. Można powiedzieć, że w jakimś zakresie na bieżąco dostosowuje swoje historie do reguł jakimi rządzi się kino. W myślach przekłada poszczególne sceny na ekran. W końcu jest nie tylko powieściopisarką, ale też scenarzystką, która organizując swój „Wyjazd na weekend” ponad wszelką wątpliwość znajdowała się pod wpływem twórczości Alfreda Hitchcocka. Tego nawet nie stara się ukryć - bo i dlaczegóż by miała? - ale w moim przekonaniu szczególnie upatrzyła sobie jedno dzieło niekwestionowanego mistrza suspensu, którego tytułu nie zdecydowała się ujawnić. To już czytelnik sam (nie)musi sobie skojarzyć. Hitchcocka jestem pewna, ale cała reszta mogła już nie być zaplanowanym działaniem Alderson. Wspomnienia „And Soon the Darkness” Roberta Fuesta (w 2010 roku pojawił się remake tego obrazu w reżyserii Marcosa Efrona, pod tym samym oryginalnym tytułem; pol. „I zapadła ciemność”) oraz pewnego thrillera z ostatniej dekady XX wieku, filmowej adaptacji/ekranizacji powieści nieżyjącego już artysty, który w swojej bibliografii ma między innymi jeden z największych kamieni milowych (jeśli nie największy) w historii horroru satanistycznego. Czy jak kto woli: matkę tego filmowego arcydzieła. Alderson z pewnością spodziewała się skojarzeń z „Uprowadzoną” Pierre'a Morela (ten tytuł też wspomina - uprzedza nieuniknione - podczas feralnej wycieczki dwóch zaprzyjaźnionych kobiet do słonecznej Lizbony), ale z tej dwójki, ja jakoś byłam bardziej podatna na „nawiedzenia” „And Soon the Darkness” Roberta Fuesta. Może przez te rowery, tym razem elektryczne:) Tak czy inaczej, „Wyjazd na weekend” Sarah Alderson nie grzeszy oryginalnością. W sumie klasyka. Weekendowa wycieczka, zaginięcie, amatorskie śledztwo, zaskakujące (przynajmniej dla głównej bohaterki powieści) informacje na temat desperacko poszukiwanej osoby. Orla i Katherine przyjaźnią się od wielu lat, choć można odnieść wrażenie, że są z kompletnie innych bajek. No tak, przeciwieństwa się przyciągają. Z drugiej strony nie zawsze tak było. Dawniej Orla bardziej przypominała Kate. Imprezową dziewczynę, która robi karierę w branży marketingowej (zajmuje się promocją filmów). Orla jest kierowniczką działu HR w dużej firmie deweloperskiej, w czasie trwania akcji powieści przebywającej jeszcze na urlopie macierzyńskim. Ona i jej mąż Robert po długich staraniach doczekali się swojego pierwszego i bardzo możliwe, że jedynego dziecka. Córki, której dali imię Marlow, i która w chwili wyjazdu matki do Lizbony ma już całe dziewięć miesięcy. Orla jest Irlandką, która na stałe osiadła w Londynie, gdzie mieszka też jej najbliższa przyjaciółka, aktualnie będąca w trakcie rozwodu z bogatym mężczyzną, który nie zdaje sobie sprawy, że stał się sponsorem ich weekendowego wypadu do Portugalii. Reanimacja tradycji dwóch przyjaciółek, która kończy się tragicznie. W każdym razie nader stresująco dla jednej z nich. Ta, która została bierze pod uwagę przeróżne scenariusze – od zabójstwa, przez niewolnictwo seksualne po zaplanowane działanie rzekomej ofiary. Tak, Kate mogła to wszystko ukartować. Zniknąć na własne życzenie. Tylko dlaczego miałaby coś takiego robić? Cokolwiek spotkało tę młodą kobietę w Lizbonie, Orla na pewno zrobi wszystko, co w jej mocy, by rozwiązać tę sprawę. W obcym kraju, gdzie w zasadzie wszyscy są podejrzani. Orla zdaje sobie sprawę z tego, że zachowuje się jak paranoiczka, ale w pewnym momencie, moim zdaniem słusznie, zauważa: lepiej być paranoiczką, niż być martwą.

Tak to już jest, gdy kobiety padają ofiarami przestępstw. Obwinia się je o własne nieszczęścia. Nieważne, czy chodzi o gwałt, przemoc domową, czy napaść na tle seksualnym; wniosek zawsze jest taki, że same się o to prosiły.”

Podejrzane wsparcie czołowa postać i jednocześnie narratorka „Wyjazdu na weekend” Sarah Alderson znajduje w niejakim Konstandinie, kierowcy ubera pochodzącym z Kosowa (pracując w organizacji non-profit, zanim weszła na ścieżkę pisarską, Alderson miała liczne kontakty z uchodźcami, które to doświadczenia oczywiście bardzo przydały jej się w budowaniu „jej uchodźcy”). Orla nie jest aż tak naiwna, czy po prostu ufna, by nie dopatrywać się w tym jakichś egoistycznych pobudek. Żeby kompletnie obcy człowiek poświęcał swój czas (i pieniądze) dla nie swojej sprawy? Tak zupełnie bezinteresownie? Nie, Orla aż tak oderwana od rzeczywistości nie jest, żeby w potrzebie spodziewać się takiego poświecenia ze strony człowieka, którego po raz pierwszy zobaczyła krótko przed zniknięciem swojej przyjaciółki. Z drugiej strony, altruiści to może i mocno zagrożony, ale na pewno niewymarły (jeszcze nie) „gatunek”. Może tak właśnie jest z tym enigmatycznym mężczyzną? Tak czy owak, Orla postanawia zaryzykować współpracę z tym najwyraźniej niestroniącym od przemocy, skrytym mężczyzną. Potrzebuje tłumacza i kogoś, kto po prostu zna miasto. Co innego jej pozostaje? Błądzić po omacku po zawiłych liczkach Lizbony z wątłą nadzieją, że zupełnym przypadkiem natknie się na jakiegoś cennego świadka koniecznie znającego angielski lub irlandzki? Policja raczej jej nie pomoże. Wręcz przeciwnie: tylko dołoży zmartwień. Orla stanie się główną podejrzaną w sprawie, którą w końcu zainteresują się organy ścigania. Lepiej późno niż wcale? Zaryzykuję przypuszczenie, że w tym przypadku lepiej byłoby, gdyby detektywi pozostali bierni. Właśnie, tylko przypuszczenie. Bo sama Orla zdaje się brać pod uwagę dla niej zdecydowanie najgorszy z możliwych scenariuszy. Zamordowana przez najlepszą przyjaciółkę. Orla ma jedynie jakieś przebłyski z nieszczęsnej nocy spędzonej nie tylko z Kate, ale też z dwoma mężczyznami poznanymi tego samego wieczora w modnym lizbońskim klubie. Ale to, czego dowiaduje się nie tylko o tej nocy, nie pozwala jej kategorycznie odrzucić wersji, na której później zafiksują się detektywi prowadzący sprawę, która bez względu na jej wynik, doprowadzi do nieuroczystego zrzucenia masek z niektórych twarzy. A może z twarzy wszystkich „aktorów tej niekiepskiej sztuki”, która jednakże może nie przypaść do gustu osobom spragnionym świeżości. Żadnych innowacji Sarah Alderson w „Wyjeździe na weekend” do gatunku nie wprowadziła, co akurat mnie nie przeszkadzało. Przemyślane połączenie sprawdzonych, w niejednym przypadku wielokrotnie wałkowanych już i na ekranie, i na papierze, motywów. Wszystko ładnie się spina... szkoda tylko, że przeważnie przed czasem wyznaczonym przez organizatorkę tego dość emocjonującego wydarzenia. Innymi słowy, przygotowane przez Alderson niespodzianki w moim przypadku się nie sprawdziły. Z jednym wyjątkiem, przy czym nie tyle zaskoczył mnie sam tekst, ile decyzja, by tak to zostawić. Wrzucić takie monstrualne ziarno niepewności, taki przerażający znak zapytania w tym miejscu. Piękne zagranie. Odważne, a tego z całym szacunkiem do „Wyjazdu na weekend” po takiej nieagresywnej przejażdżce się nie spodziewałam. Szybkiej, ale generalnie rzecz biorąc, dość litościwie (jak na ten gatunek) obchodzącej się z czytelnikiem. Tutaj muszę doprecyzować: Alderson w moim poczuciu znalazła idealny balans między dynamiczną akcją a kreacją postaci. Naturalnie ze wskazaniem na Orlę. Jej umysł właściwie nie miał dla mnie żadnych tajemnic. Skrupulatna penetracja sfery wewnętrznej nagle okrutnie zagubionej, straszliwie zdezorientowanej, spanikowanej, niemal sparaliżowanej słusznym strachem oddanej matki, żony i przyjaciółki, która koniec końców może załamać się pod natłokiem szokujących informacji wypływających w toku jej usilnego dochodzenia do brzydkiej prawdy. A zatem ten „Wyjazd na weekend” wydaje się być dobrą propozycją zarówno dla zwolenników dynamicznie rozwijających się kryminalnych opowieści, jak i osób wolących wsłuchiwać się w wolniejsze „pieśni”, celujących w mniej sensacyjne, a bardziej psychologiczne klimaty.

Fatalny weekendowy wypad. Fatalna impreza. Fatalne związki. Cuchnące sekrety odkrywane w obcym kraju. Strach, paranoja, rozpacz. Nikomu nie wolno ufać, nawet, a może wręcz przede wszystkim sobie. W dużym skrócie z taką sytuacją pochodząca z Anglii Sarah Alderson konfrontuje swoich czytelników w „Wyjeździe na weekend”. Powieściowym thrillerze psychologiczny, dosyć zręcznie, choć prawie bez większych zaskoczeń, żonglującym sprawdzonymi motywami. Dreszczowcu trochę w stylu Alfreda Hitchcocka, który posłużył za podstawę pierwszego wykorzystanego, przełożonego na ekran scenariusza filmu pełnometrażowego w karierze Sarah Alderson. Nie są to wprawdzie zbyt mocne klimaty... ale może to i dobrze. Może macie ochotę na coś, hmm, mniej traumatycznego? Jeśli tak, to z doświadczenia wiem, że ten tu „Wyjazd na weekend” potrafi zaspokoić taką zachciankę. Śmiało, spróbujcie.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://www.taniaksiazka.pl/

Więcej nowości literackich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz