Stronki na blogu

sobota, 13 sierpnia 2022

„Resurrection” (2022)

 

Odnosząca sukcesy na polu zawodowym Margaret ma romans ze swoim żonatym współpracownikiem Peterem i mieszka ze swoją niespełna osiemnastoletnią córką Abbie, która wkrótce ma rozpocząć studia. Pewnego dnia Abbie znajduje w swoim portfelu ludzki ząb, a niedługo potem ma mały wypadek. Dziewczyna szybko dochodzi do siebie, ale Margaret jest przekonana, że życie jej córki jest zagrożone. Wszystko przez mężczyznę, którego nie widziała od przeszło dwóch dekad. Teraz Margaret zauważa go w różnych miejscach i choć nic nie wskazuje na to, by jej były chłopak miał względem niej i jej córki jakieś niecne zamiary, Margaret wie, że to nie przypadek. Kobieta w końcu postanawia rozmówić się z tym, jak doskonale wie, niebezpiecznym człowiekiem, co tylko utwierdza ją w przekonaniu, że jej największy oprawca jeszcze z nią nie skończył.

Drugi pełnometrażowy obraz Andrew Semansa, twórcy dramatu „Nancy, Please” z 2012 roku. Amerykański thriller psychologiczny z elementami horroru, którego scenariusz napisał sam pod wpływem autentycznych przeżyć jego przyjaciela, który uwikłał się w toksyczny związek. Ale najpierw w Semansie odezwało się pragnienie opowiedzenia o trudach rodzicielstwa. Podstawowych lękach związanych z posiadaniem dziecka. Nieustających obawach o jego bezpieczeństwo, wycieńczającym strachu przed tym, że nie zdoła się zapewnić mu wystarczającej ochrony przed niezliczonymi zagrożeniami tego świata. Scenariusz „Resurrection” w 2019 roku trafił na tak zwaną Black List – najpopularniejsze skrypty oczekujące na realizację – gdzie wypatrzył go producent Alex Scharfman, który już przy pierwszym podejściu całkowicie wszedł w tę historię. Główne zdjęcia ruszyły latem 2021 roku. Film kręcono w Albany w stanie Nowy Jork i Williamsburgu, dzielnicy Brooklynu. Premierowy pokaz „Resurrection” odbył się w styczniu 2022 roku na Sundance Film Festival, a potem prawa do dystrybucji kinowej i na platformach VOD na terenie Ameryki Północnej nabyła firma IFC Films. Głównym „przesyłaczem strumieniowym” został Shudder.

To mogła być standardowa opowieść o destrukcyjnym związku i troskach kochającego rodzica. Gubiąca się w tłumie sobie podobnych. Może i poruszająca, ale w gruncie rzeczy niezapamiętywalna historia kobiety, doprowadzanej do szaleństwa przez mężczyznę, który w swoim przekonaniu działa w dobrej wierze. Tak mogło być, ale jest lepiej. Dużo lepiej. Rebecca Hall i Tim Roth: perfekcyjny aktorski duet w niesamowicie intensywnym spektaklu „bojaźliwego” twórcy. Andrew Semans, reżyser i scenarzysta „Resurrection” nie ukrywa, że łatwo go przestraszyć, ale to nie przeszkadza mu przemierzać mroczniejszych rejonów kinematografii. Uwielbia horrory i thrillery, na tym gruncie czuje się najpewniej, pomimo, lub właśnie dzięki temu, że jest osobą z natury bojaźliwą. Może nawet ma lekką paranoję, podobnie jak pierwszoplanowa postać „Resurrection”, dreszczowca ze szczyptą horroru, wpisującego się w tak zwaną nową falę kina grozy. I tylko udającego nierozerwalne przywiązanie do twardej konwencji. Opowieści o kobietach prześladowanych przez byłych partnerów. Opowieści o matkach, gotowych skoczyć w przepaść, jeśli to zagwarantuje bezpieczeństwo ich dzieciom. Dzieciom czy dziecku? Margaret ma tylko już prawie pełnoletnią córkę Abbie (przekonująca kreacja Grace Kaufman), którą wychowała w pojedynkę. Dziewczyna przyszła na świat parę lat po wydostaniu się Margaret z niewoli. Abbie nie zna tej wstrząsającej historii. Czołowa postać „Resurrection” tak naprawdę nikomu jej nie opowiadała. Do czasu.. dość ryzykownego posunięcia Andrew Semansa. Monolog Margaret to według mnie pierwszy jaskrawy przejaw odwagi twórców. Reżyser był świadom, że takie teatralne zagrania na ekranie zdecydowanie lepiej sprawdzały się w poprzednim stuleciu. Powiedziałabym wręcz, że takie długie przemowy nieomal już wyszły z użytku. Tylko najwięksi szaleńcy jeszcze ważą się na coś takiego:) Idący pod prąd, niepokorni. Opowieść Margaret, piekło, jakie u progu dorosłości zgotował jej starszy od niej mężczyzna imieniem David, który najpierw z łatwością wkupił się w łaski jej rodziców, a następnie, też bez większego trudu, całkowicie podporządkował ich jedyne dziecko swojej chorej woli, to jeden z najpotworniejszych momentów „Resurrection”. I zdecydowanie najbardziej intymny. W zasadzie jesteśmy tylko my i Rebecca Hall, która nieomal zahipnotyzowała mnie swoim słusznie zbolałym głosem. I jeszcze ta twarz, emocje w niewymuszony, jakże naturalny sposób odmalowujące się na jej obliczu. Posąg kruszy się dosłownie na naszych oczach. Kamienna maska powoli opada. W miarę rozwoju jej przeokropnej historii. Trauma, której raczej nie sposób przepracować. Demony, których chyba żaden kochający rodzic, choćby nie wiadomo jak się starał, nigdy nie zdołałby pokonać. Na zgliszczach swojego dawnego życia, Margaret zbudowała jednak, zważywszy na okoliczności, całkiem wygodne gniazdko. Sukces na polu zawodowym i przede wszystkim dziecko, nad którym mogła roztoczyć troskliwą opiekę. Ochronić bez niczyjej pomocy. Abbie wyrosła na zaradną młodą damę, która co prawda wolałaby, żeby jej matka dawała jej więcej swobody, ale widać, że ich relacja jest więcej niż poprawna. Przyjaciółki, między które nagle wchodzi zmora jednej z nich. Dawna sympatia Margaret, która niekoniecznie znowu knuje coś niedobrego. Ona nie ma co do tego wątpliwości, ale przynajmniej jakaś część odbiorców omawianej produkcji, może się poczuć zmuszona do rozważenia też innej opcji. Pewnie zabrzmi okrutnie, ale Margaret nie wydawała mi się osobą godną zaufania. Serce wyrywało się do niej, ale rozum doradzał ostrożność w kontaktach z tą, bądź co bądź, przewodniczką po ponurym świecie przedstawionym. A właściwie to świat złożony z kontrastów. Gdy hipotetyczne śmiertelne zagrożenie z coraz to większą zapalczywością wdziera się w bardziej przyjazną aurę. Kiedy w słoneczne dni, w miejscach publicznych, ciało nagle przeszywa przeraźliwy chłód. Paraliżujący strach przechodzący w popłoch. Panika. Na sam widok człowieka, który nawet na ciebie nie patrzy. Może nawet cię nie zna. Mogłaś się pomylić. Twój umysł może być oszustem. I nie byłoby w tym nic dziwnego, zważywszy na to, co przeżyłaś. Zakładając, że chociaż w tej sprawie umysł cię nie oszukał. Zakładając, że dobrze to zapamiętałaś.

Niemowlę w piekarniku. W XXI wieku. Gdyby to był film z lat 80-tych XX wieku, to pewnie przyjęłabym to bez zaskoczenia. Podobne rzeczy się zdarzały w tamtych szalonych czasach. Wtedy to dopiero przekraczano granice. A potem stępiły się pazury. Możliwe, że po prostu drastycznie spadło zapotrzebowanie na takie „chore jazdy”. Będą mówić, że Andrew Semans przegiął. Będą nazywać go psychopatą. I nie tylko, nawet nie przede wszystkim za „przysmażenie niemowlęcia”. Spokojnie, to nie było prawdziwe dziecko. Ale że w ogóle w głowie mu coś takiego postało? Nie, normalni ludzi czegoś takiego zaakceptować nie mogą. Takich wstrętnych wizji. Czysta poezja! Dla turpistów, żeby była jasność UWAGA SPOILER Nawet po tej akcji z piekarnikiem nie wierzyłam, że scenarzysta i zarazem reżyser „Resurrection” skorzysta z tej furtki. Zabrzmi dziwnie, ale gdyby wtedy zapytano mnie o wymarzone zakończenie dla tej opowieści, to wskazałabym właśnie to, na co, ku mojemu przeogromnego zaskoczeniu poważył się ten podobno strachliwy człowiek (niemniej w „Men” Alexa Garlanda znajdziemy jeszcze dalej posuniętą wariację na temat porodu). A żeby było jeszcze ciekawiej, Semans uparł się przy tym rozwiązaniu nie dlatego, że tak bardzo zależało mu na zaszokowaniu, zniesmaczeniu publiczności. Nie, po prostu chciał, by los w końcu uśmiechnął się do tej sponiewieranej postaci, którą w pewnym sensie powołał do życia, i do której mocno się przywiązał. Zależało mu na tym, by Margaret odzyskała pełnię szczęścia. Pełnię? Ostatnie ujęcie zachęca do dyskusji. Różnie można to interpretować, mimo że Semans w przestrzeni publicznej jasno się określił: on woli myśleć, że Maggie odzyskała swoje pierworodne dziecię KONIEC SPOILERA. Pierwsza „z podsłuchanych” rozmów domniemanej ofiary z niepewnym katem, nielicho namieszała mi w głowie. We mnie właśnie wtedy narodziła się ta potrzeba – tak na wszelki wypadek – zdystansowania się od Margaret. Jej ogląd sytuacji może mocno odbiegać od stanu faktycznego. Konfrontacja w parku tak naprawdę mogła przebiegać inaczej. Taką sugestię zawarto na początku tego nieprzyjemnego spotkania w słoneczny dzień w Albany w stanie Nowy Jork. Z drugiej strony od tego momentu dręczyła mnie myśl, że dałam się zmanipulować typowi spod najciemniejszej gwiazdy. Kolejna rybka złowiona. Niezupełnie. Jeśli Margaret się nie myli, jeśli to wszystko nie jest fałszywą projekcją roztrzaskanego umysłu, to w moim przypadku sukces Davida będzie tylko połowiczny. Niestała w uczuciach, rozchwiana między ofiarą wytrawnego manipulanta a przypadkowym przechodniem. Tak czy inaczej, Maggie wraca do dawnych zwyczajów. Zachowań, do jakich, wedle jej słów, była zmuszana przed ponad dwudziestoma laty. Poniżających rzeczy, które jednak w mniemaniu jej diabolicznego partnera, hartowały jej charakter. On nie poczytywał tego jako coś złego. Według niego żadna tam przemoc psychiczna, tylko wielka łaska okazywana słabemu stworzeniu, które było jego największą muzą. I to jej wina, że wszystko legło w gruzach. To ona uciekła, a jeszcze przedtem miała czelność nie okazywać mu należytej uwagi. Nie takiej, jak wcześniej. A teraz wrócił, a przynajmniej taką pewność ma główna bohaterka „Resurrecion”. W której z tego czy innego powodu (zbliżająca się wyprowadzka jej córki?) zmartwychwstały odrażające demony. Właściwie one nigdy nie umarły, co najwyżej zapadły w wieloletni, bardzo lekki sen. A gdy ona zasypiała, one pewnie się budziły. W każdym razie za dnia Margaret udawało się je odpędzać. Pomagała niczego nieświadoma córka, pomagała praca, a ostatnio też jeden z jej współpracowników, zamężny mężczyzna, którego wzywała, ilekroć naszła ją ochota na rozkosze cielesne. Maggie nie jest zainteresowana zbudowaniem jakiejś głębszej relacji ani z tym, ani z żadnym innym mężczyzną. Tę przestrzeń w całości wypełnia Abbie, która „za chwilę” wyjedzie na studia. Syndrom pustego gniazda budzikiem dla wewnętrznych demonów? Paranoja czy chwytanie się wszystkiego, by jak najbardziej odsunąć zagrożenie nie tyle od siebie, ile swojego dziecka? W otchłani szaleństwa czy znowu w lepkiej sieci pająka? A może jedno i drugie? Jedno wynikające z drugiego. Psychika zrujnowana przez człowieka, który niekoniecznie tylko udaje, że przyniósł swojej muzie dar nie do odrzucenia. Z premedytacją oszukuje obiekt swojej obsesji czy święcie w to wierzy? Widz pewnie będzie w myślach przestrzegał Margaret przed takim myśleniem. Ta gałązka jednak coraz bardziej się nagina. Złamie się, jeśli czym prędzej nie zmieni strategii w walce z drapieżnikiem. Albo nie znajdzie sposobu na ponowne uśpienie wewnętrznych bestii. Tak czy owak, „Resurrection” Andrew Semansa to w mojej ocenie solidne studium toksycznej relacji. Wnikliwa analiza straszliwie okaleczonej jednostki, która nie jest słaba, ale też nie niezniszczalna. Ile może znieść ludzka psychika? Ile trzeba, żeby popchnąć rodzica do ostateczności? By współczesna niewolnica doszła do wniosku, że oddanie siebie nie jest najlepszym sposobem na zapewnienie ochrony swojemu dziecku? By spróbowała zawalczyć o więcej? Przynajmniej spróbowała...

Kameralna trzepaczka nerwów. Intensywny, bezkompromisowy thriller psychologiczny z domieszką horroru w reżyserii i na podstawie scenariusza Andrew Semansa, potencjalnego wroga numer jeden w nieodległej przyszłości. Żartuję oczywiście, ale jeśli dalej będzie szedł tą drogą, jeśli nie stępi tych swoich szponów, to musi się liczyć z gniewem tłumów. „Resurrection”, to ohydne stworzenie, które przywlokłeś na ten przepiękny świat, puścimy w niepamięć, o ile zaprzestaniesz tych niecnych praktyk. Kto puści, ten puści. Będą i wodzący na pokuszenie. Wstrętne diabły, które mają czelność wychwalać coś takiego. Powtórzę: dla mnie to czysta poezja. Perła w morzu plastiku. Ale spokojnie, nie zamierzam namawiać orędowników zdrowego kina na oglądanie tego bezeceństwa. Nie, tylko tych drugich:) Choć, jak przypuszczam, widzieliście już większe szokery.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz