Stronki na blogu

poniedziałek, 31 października 2022

„Barbarzyńcy” (2022)

 

Tess Marshall przyjeżdża do Detroit na rozmowę o pracę. Najpierw kieruje się do zarezerwowanego przez internet domu w wyludnionej dzielnicy miasta, gdzie ku swojemu zaskoczeniu zastaje nieznajomego mężczyznę, który twierdzi, że też wynajął to lokum. Przedstawia się jako Keith i zaprasza kobietę do środka. Tess, nie bez oporów, wchodzi do domu, nie zamierzając zabawić w nim długo. Jest zdecydowana poszukać innego noclegu, ale Keithowi nagle przypomina się, że w mieście odbywa się jakaś konferencja, w związku z czym hotele najprawdopodobniej mają pełne obłożenie. Keith nalega, by Tess została. Z obcym człowiekiem w obcym domu. Kobieta wie, że to nie jest najlepszy pomysł, ale przenocowanie w samochodzie wydaje się jeszcze mniej bezpieczne. Jej nieufność w stosunku do Keitha wkrótce słabnie, ale niedługo Tess czuje się w miarę komfortowo. Na początku była niepewność, na końcu będzie obezwładniający strach.

Pierwszy solowy pełnometrażowy obraz Zacha Creggera (wcześniej współreżyserował komedie „Miss marca” z 2009 roku i „The Civil War on Drugs” z roku 2011). Amerykański horror częściowo zrealizowany w stolicy Bułgarii, a po części w dzielnicy Brightmoor w mieście Detroit w stanie Michigan. Główne zdjęcia do „Barbarzyńców” (oryg. „Barbarian”) ruszyły na początku 2021 roku przy niewielkim budżecie, który jednak został zwiększony w kwietniu 2022 roku przez firmę New Regency – ostateczny nakład finansowy wyniósł mniej więcej cztery i pół miliona dolarów – która wcześniej podpisała umowę z Walt Disney Studios, właścicielem wytwórni 20th Century Studios. Ten ostatni w wyniku wyżej wspomnianej tymczasowej współpracy zajął się dystrybucją „Barbarzyńców” Zacha Creggera na terenie Stanów Zjednoczonych. Pierwszy pokaz odbyły się w lipcu 2022 podczas Comic-Con w San Diego, a w sierpniu film gościł na FrightFest w Wielkiej Brytanii. Z kopyta „Barbarzyńcy” ruszyli we wrześniu 2022 roku, tj. otwarcie regularnej dystrybucji.

Najpierw była książka non-fiction Gavina de Beckera pt. „The Gift of Fear: Survival Signals That Protect Us from Violence”, która z porażającą siłą uzmysłowiła Zachowi Creggerowi, że kobiety są inaczej zaprogramowane od mężczyzn – bardziej wyczulone na alarmistyczne sygnały w życiu codziennym. To, co mężczyzna uznaje za nieszkodliwe, kobieta może odbierać jako potencjalne źródło zagrożenia. On zwykle nie czuje przymusu ostrożnego obchodzenia się z nieznajomymi przedstawicielkami drugiej połowy ludzkiej populacji, ale po ich stronie zapewne wygląda to zupełnie inaczej. Bogatszy w tę wiedzę Cregger pewnej nocy 2018 roku poszedł do swojego garażu z zamiarem rozpisania tylko jednej sceny, góra trzydziestostronicowej. Nie myślał o pełnometrażowym filmie – po prostu chciał się pobawić tworzeniem, jak w czasach dziecięcych. Skromna rzecz, która, że tak to ujmę, miała większe ambicje od swojego stwórcy. Reżyser i scenarzysta „Barbarzyńców” stwierdził, że to był jeden z tych przypadków, o których rozprawiał choćby Stephen King. Jego dinozaur. Nie tyle Zach Cregger prowadził tę historię, ile ona jego. Niemniej w pewnym momencie „jego prehistoryczny gad” zaczął go nudzić. Zbyt przewidywalne, uznał Cregger. I wprowadził ostry skręt. Postawił swoją opowieść na głowie. Nieznajomi w wynajętym domu. Jest noc, wokół żadnej żywej duszy. Tess Marshall (przekonujący występ Georginy Campbell) parkuje pod zarezerwowaną przez internet nieruchomością gdzieś w Detroit. Na rano ma umówioną rozmowę o pracę z mało znaną, ale według niej genialną, dokumentalistką. To zajmuje jej myśli... do czasu otwarcia drzwi. Przez zaspanego nieznajomego. Dom powinien być pusty, przecież Tess go sobie zaklepała! Problem w tym, że on również, a przynajmniej tak twierdzi. Tako rzecze Pennywise:) W roli Keitha Toshko, Cregger obsadził Billa Skarsgårda, który posiada imponującą zdolność „przepoczwarzania się” z czarusia w upiora. Co więcej, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że główny twórca „Barbarzyńców” przeczuwał, że kasowa readaptacja powieści Stephena Kinga, w której Skarsgård wystąpił w stroju potwornego klauna, w jakimś stopniu przełoży się na odbiór jego postaci. Na tym mu zależało, o czym świadczy choćby jedno zdanko skierowane do Tess (coś o potworze). Owszem, zdrowy rozsądek każe wyrzucić z głowy Pennywise'a – inny film, inna rola – ale jak to zrobić, gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że nocleg w samochodzie jednak byłby bezpieczniejszą opcją dla samotnej kobiety w obcym mieście. Jakie znaki? Konkretnie. No, to podejrzane, gdy nieznajomy oferuje ci schronienie. Czyli niegodny zaufania, bo wyciągający pomocną dłoń? Oskarżony za altruizm? Wiem, jak to brzmi, ale w tym gatunku (w życiu czasami też) taka postawa rzadko świadczy na korzyść przybierającej ją postaci. W horrorze zaproszenie od obcego jest jak wielki neon z napisem „Uciekaj!” (przypadkowy dobór słowa? Nic z tych rzeczy. Pracując nad swoją pierwszą wyreżyserowaną w pojedynkę długometrażową produkcją, Zach Cregger korzystał z cennych rad swojego przyjaciela Jordana Peele'a, gwiazdy tak zwanej nowej fali kina grozy). Albo główna bohaterka „Barbarzyńców” przedawkowała „straszne filmy”, albo po prostu zna życie. To nie jest kolejna „beztroska dzieweczka”, która pewnie zobaczy drapieżnika dopiero, jak ten na nią wskoczy. Nie, tu spotykamy się z odwrotną sytuacją. Wchodzi cała w nerwach, a potem się rozluźnia. Keithowi udaje się rozproszyć jej obawy względem swojej osoby, ale widz raczej nie pójdzie za jej przykładem. Prędzej wzrośnie, niż zmaleje atawistyczny lęk przed obcym.

W drugim „akcie” „Barbarzyńców” Zach Cregger wprowadza kolejną „kojarzącą się postać”. Tym razem ze „Smakoszem” Victora Salvy (przy końcu tej podróży zobaczymy coś, co trudno uznać za przypadkową zbieżność z pierwszą opowieścią o potworze, który podobnie jak Pennywise'a ma ściśle ustalony, nietypowy rytm aktywności i snu). Pierwszym wyborem reżysera do roli AJ-a Gilbride'a był Zac Efron, a kiedy ten odrzucił ofertę, Cregger zwrócił się do Justina Longa, co w przestrzeni medialnej tłumaczył rozbrajającą, ciepłą aurą, jaką ów aktor roztacza na ekranie. Dwie główne męskie osobowości przynajmniej przez jakiś czas zdają się wyrastać z tej samej gleby. Demony z anielskimi aureolami. Uroczy i niebezpieczni. Tak się wydaje, ale... Z AJ-em może być inaczej niż z Keithem. Powiedzmy, że Gilbride'a dostał małe fory od scenarzysty. Klimat bardziej mu sprzyjał. UWAGA SPOILER Skoro Keith nie miał diabła za skórą, to wypada dać jakiś kredyt zaufania AJ-owi, nie wyciągać pochopnych wniosków; takie tam uczenie się na własnych błędach:) KONIEC SPOILERA. Po raz pierwszy spotykamy go w jego sportowym samochodzie – odkryty dach, muzyka na full i jeszcze głośniejszy śpiew. W sumie Long powinien pomyśleć o karierze wokalnej, bo całkiem nieźle mu to wyszło. Ale dobry humor jego postaci już za moment wyparuje. Na niekoniecznie biedną głowę AJ-a spadnie prawdziwa bomba. Nie, nie spodziewał się tego. Inaczej to zapamiętał. Chociaż... Czy mógł to sobie wmówić, oszukiwać samego siebie, żeby nie użerać się z wyrzutami sumienia? Czy jest złym człowiekiem, czy dobrym człowiekiem, który dopuścić się jednego złego czynu? Teraz już wie, że to był błąd. Żałuje? Na pewno żałuje siebie. Złamana kariera. Był gwiazdą, a teraz musi kombinować, żeby opłacić adwokata. Sprzedać dom. Nie swoją ukochaną willę – na to nie jest gotowy – tylko nieporównywalnie skromniejszą nieruchomość w Detroit. W upadłej dzielnicy – najwyraźniej to jedyny dom w tej części miasta, którego nie można nazwać ruderą. Ale czy zdatny do zamieszkania? A co to obchodzi AJ-a? Nie zamierza przecież zapuszczać tu korzeni. Potrzebuje pieniędzy, a nie dachu nad głową. Tess zapewne klepnęłaby się w czoło na widok niefrasobliwości tego człowieka. Głupi czy ślepy? Nie, to tylko mężczyzna. Żarcik? Nie wydaje mi się. Mimo że po trzymającym w napięciu, tajemniczym, stosownie niekomfortowym pierwszym rozdziale „Barbarzyńców” Zach Cregger wlewa w tę historię trochę humoru. Bo według niego horror i komedia mają ze sobą wiele wspólnego. Idealna para, jego zdaniem. Nie taka znowu spektakularna żonglerka tonacją, ale przyznaję, że wzroku „z ruchliwych rączek pana Creggera” nie spuszczałam. A byłoby jeszcze ciekawiej, gdyby wstrzymał się z odkrywaniem kart. Strach przed nieznanym może nie zawsze jest silniejszy, ale to jeden z tych przykładów, który aż prosił mi się o większą cierpliwość ze strony scenarzysty. W sumie wystarczyłoby inaczej sfinalizować pierwszy „akt” - posłać rzekomo decydujący cios z ukrycia. Po „zwariowanych wyczynach” AJ-a przychodzi kolej na krótką wyprawę w przeszłość. Z radia wiemy, że trwa prezydentura Ronalda Reagana, a zatem przenieśliśmy się do lat 80. XX wieku. Twórcy przytomnie zmienili współczynnik obrazu – z prostokąta zrobił się kwadrat, tzw. pudełkowaty format – i dobór kolorów. Było ciemno, ponuru, brudnawo i ogólnie brzydko (jak to w szanującym się horrorze), a teraz zostałam wręcz oślepiona feerią soczystych barw. Dzielnica jak malowana, jak z pocztówki. Ale nasz przewodnik jakiś taki niepewny. Kamienna twarz, podejrzana działalność, nazwijmy to, pod przykrywką (roboczy strój zbroją zbrodniarza?), chłodne podejście do ludzi, którzy służą mu pomocą albo chcą tylko pogawędzić z sąsiadem. A może zrobić mu uprzejmość? Coś zasugerować, doradzić. Łatwo się domyślić, jak skończy się ta mała retrospekcja, po której oczywiście wrócimy do piekła. Przewidywania rozszczebiotanego sąsiada gburowatego hydraulika bynajmniej nie były na wyrost. W sumie takiej „apokalipsy” nawet on nie wietrzył. Jedna wielka ruina, gdzie najprzytulniej prezentuje się wspomniane piekło. Na dole, pod ziemią. Największe wrażenie (kumulacja napięcia) zrobiła na mnie sekwencja zdarzeń, która zaczęła się wraz z zakończeniem poszukiwań papieru toaletowego. Niepokojące odkrycie, które poza wszystkim innym dobitnie pokazuje, że ciekawość czasami jest silniejsza od instynktu przetrwania. Pierwsza reakcja Tess potężnie mnie zaskoczyła. Żeby odmówić wejścia do ciemnego pomieszczenia? Niezwykle rzadkie zjawisko w tym gatunku. Zachowanie tak nietypowe, że aż mnie ogłuszyło. Zach Cregger podejrzewa, że on nie oparłby się pokusie sprawdzenia przynajmniej pierwszego odcinka mrocznej trasy. Przynajmniej, bo przypuszcza, że też nie zignorowałby wołania przyjaciela. Ja z całą pewnością bym tam wlazła i nie mam wątpliwości, że niejeden narzekający na „nielogiczne zachowania” bohaterów i bohaterek niektórych horrorów, gdyby przyszło co do czego, postąpiłby tak samo. Powiedzcie szczerze: wzywacie policję, ewentualnie uciekacie w przeciwny kierunku za każdym razie, gdy usłyszycie dziwne odgłosy? Podobna zawoalowana dyskusja z widzem przekonanym, że w rzeczywistości przebiegałoby to zupełnie inaczej (a już na pewno „ze mną w roli bohatera, czy tam bohaterki”) toczyła się choćby w „Krzyku” Wesa Cravena. Tytuł omawianego obrazu może nie tyle wprowadzać w błąd, ile nie sprostać oczekiwaniom wszystkich amatorów gore. Zabrzmi zabawnie, ale u mnie coś zbliżonego do wstrętu (to jeszcze nie to, ale nie ukrywam, że nieprzyjemnie się na to patrzyło: nie narzekam, chwalę) pojawiło się w dwóch bezkrwawych momentach: akcja z butelką i incydent w „różowym pokoju”. Zagrożenie niezbyt do mnie przemawiało. Wygląd zacny, ale cała historia, motyw fabularny trochę naciągany. Nie mówię o postawie tych, którzy mają chronić i służyć – to akurat doceniam; za nielukrowanie rzeczywistości – ale jednak szczęście niebywałe. Fart (nie)godny pozazdroszczenia.

Pierwsze pełnometrażowe samodzielne osiągnięcie reżyserskie Zacha Creggera, na podstawie jego własnego scenariusza, to chyba dobra propozycja dla poszukiwaczy nieszablonowych horrorów. Niewypucowanych straszydeł pokropionych krwią (raczej skąpo). Nie jest to wprawdzie jakiś wielki eksperyment gatunkowy, ogromny powiew świeżości w świecie horroru, ale niewątpliwie ma w sobie jakąś... inność? „Barbarzyńcy” korzystają ze sprawdzonych motywów, ale jakby na opak. Nie tak, jak nakazują zwyczaje, a zarazem właśnie tak. Czyli okrężną drogą ze swojakami ku znanym punktom na grozowej mapie. Mój apetyt co prawda spadał w miarę „jedzenia” - odeszła tajemniczość, akcja zanadto przyśpieszyła - ale to jeszcze nie powód bym miała odwodzić kogokolwiek, a przynajmniej sympatyków mroczniejszych klimatów, od przejścia się po tym pogiętym świecie przedstawionym.

1 komentarz:

  1. Świetna recenzja „Barbarzyńców”! Zgadzam się z wieloma Twoimi spostrzeżeniami – film naprawdę zaskakuje swoją oryginalnością i intensywnością. Szczególnie doceniam to, jak skomplikowane są postacie i jak film skutecznie buduje napięcie. Wzmianka o nieoczekiwanych zwrotach akcji była strzałem w dziesiątkę; właśnie te momenty najbardziej przyciągnęły moją uwagę.

    Jestem ciekaw, jak oceniłbyś zakończenie filmu. Czy Twoim zdaniem było satysfakcjonujące, czy raczej zostawiło Cię z niedosytem?

    Dzięki za świetną recenzję i czekam na kolejne!

    OdpowiedzUsuń