Dziesięcioletnia
Leah mieszka z rodzicami Sarah i Thomasem oraz starszą siostrą Bex
na dużej plebanii w Anglii, tymczasowym azylu dla ludzi z różnymi
problemami. Większość czasu dziewczynka spędza samotnie,
eksplorując rozległe tereny zielone otaczające jej ponury dom, w
którym najbardziej brakuje jej matczynego ciepła. Najcenniejszym
przedmiotem Sarah jest złoty medalion, z którym prawie nigdy się
nie rozstaje. Pewnego ranka Leah udaje się jednak przechwycić ten
wielce intrygujący ją przedmiot, w którym odkrywa kosmyk jasnych
włosów. Zabiera go, ale szybko zaczyna tego żałować. Bezcenny
skarb Sarah przepada, ale nowa przyjaciółka Leah, dziewczynka w
zbliżonym wieku najwyraźniej nieznająca swojego imienia, daje jej
nadzieję na odzyskanie tajemniczego kosmyka. Spotykają się nocami,
w pokoju Leah, która nikomu nie mówi o tych niecodziennych
wizytach. O dziewczynce uparcie wysyłającej ją na poszukiwania
wątpliwych skarbów.
|
Plakat filmu. „Martyrs Lane" 2021, British Film Institute (BFI), Ipso Facto Productions, Sharp House
|
„Martyrs
Lane” to brytyjski pełnometrażowy horror nastrojowy w reżyserii
i na podstawie scenariusza Ruth Platt, rozwinięcie jej krótkiej
opowieści z 2019 roku pod tym samym tytułem. Inspirację czerpała
między innymi z „Ducha roju” Víctora Erice, hiszpańskiego
dramatu filmowego z 1973 roku, baśni braci Grimm i własnym
doświadczeń, wspomnień z dzieciństwa, słodkiego błądzenia w
świecie wyobraźni, nierzadko mrocznej, co często znajdowało
odbicie w jej marzeniach sennych. Małoletniej przewodniczce po
świecie przedstawionym w „Martyrs Lane” Platt dała też swoje
dziecięce zamiłowanie do zbieractwa, kolekcjonowania drobnych
przedmiotów niemających żadnej materialnej wartości, ale dla niej
w tamtym okresie niezmiernie cennych (wartość emocjonalna).
Scenarzystka i zarazem reżyserka tego psychologicznego horroru
nadnaturalnego, świadomie i dobitnie odnosiła się również do
wartości chrześcijańskich, swojego religijnego wychowania –
teraz co prawda jest ateistką, ale sympatia i szacunek do wielu
aspektów tej wiary bynajmniej w niej nie zanikły. Właściwie to
trochę tęskni jej się za poczuciem transcendencji według niej
dostępnym tylko ludziom wierzącym. Światowa premiera „Martyrs
Lane” odbyła się 19 sierpnia 2021 roku w ramach kanadyjskiego
Fantasia International Film Festival. W Wielkiej Brytanii film
najpierw pokazał się trzy dni później na Edinburgh International
Film Festival, a we wrześniu 2021 otwarto dystrybucję internetową.
Do polskiej strefy VOD produkcja dotarła dopiero w grudniu 2022
roku.
Mroczna
opowieść z perspektywy dziecka. Dziesięcioletniej dziewczynki
imieniem Leah (bezbłędny występ Kiery Thompson), która
nieśpiesznie oprowadza nas po niepewnym, baśniowo-gotyckim świecie
zaprojektowanym przez Ruth Platt. „Martyrs Lane” to horror
kameralny, skąpiący upiornych efektów specjalnych, zdecydowanie
bardziej skoncentrowany na fabule i klimacie niż dosadniejszych,
agresywnych dodatkach wizualnych. Daleko od horroru popcornowego, czy
jak kto woli mainstreamowego, blisko tak zwanej nowej fali kina
grozy. Jeszcze nie arthouse horror, ale slow burn horror
już tak. Akcję „Martyrs Lane” Ruth Platt umieściła na terenie
kościelnym, w soczyście zielonym cichym zakątku, szeroko otwartym
na zagubione owieczki. Niewielka wspólnota ludzi oferująca wsparcie
dla potrzebujących. Chrześcijańskie miłosierdzie w czynach, a nie
jak to zwykle na tym świecie bywa, tylko w słowach. Miejsce, w
którym spokojnie można ponownie stanąć na nogi, w domyśle bez
względu na to, skąd się przyszło, w co się wierzy, bez względu
na wyznawany światopogląd, orientację seksualną, kolor skóry czy
sympatie polityczne. Nikt nie pyta o takie szczegóły – nie, kiedy
ma przed sobą bliźnich w palącej potrzebie. Ludzi na życiowym
rozdrożu, zdesperowanych, przygniecionych rozpaczą, chwilowo
niemających gdzie się podziać. Sarah i Thomas (doskonała kreacja
Denise Gough i też odpowiednio zaangażowany Steven Cree, który
jednakże nie dostał porównywalnej przestrzeni do działania,
takiego pola do aktorskiego popisu), rodzice głównej bohaterki i
jej starszej siostry Bex (świetna Hannah Rae), są częścią tego
świecko-kościelnego zespołu, a zatem mają w zwyczaju przyjmować
pod swój dach strudzonych, okaleczonych czy po prostu zagubionych
nieznajomych. Aktywniej na tym polu działa Sarah – Thomasowi
absolutnie to nie przeszkadza, wszystko wskazuje raczej na to, że
gorąco wspiera żonę w tej szczytnej działalności, ale sam skupia
się na innym, już mniej charytatywnym zajęciu. Wygląda na to, że
Thomas jest głównym, jeśli nie jedynym żywicielem tej
czteroosobowej rodziny, której pewnie też przydałaby się pomoc.
Bo to gniazdo jest przeraźliwie zimne, a na pewno niekomfortowe dla
naszej małej przewodniczki. Zabiegającej o uwagę matki, która
jakby wzniosła wokół siebie mur, nie tak znowu zagadkową barierę
(to chyba miała być tajemnica... Tak czy owak, ten wątek dla mnie
był maksymalnie przejrzysty, oczywisty już na początku tej
zajmującej podróży) najwięcej bólu przysparzającą jej młodszej
latorośli. Oczywiście prawda może być inna, mogłam dać się
zwieść narracji – niewykluczone, że zanadto udzielały mi się
uczucia bezgranicznie oddanej Bogu Wszechmogącemu i Najświętszej
Maryi Pannie dziesięciolatki. Jej siostra i ojciec mogą odbierać
to podobnie – ich cierpienie wcale nie musi być mniejsze, oni też
mogą czuć się odpychani przez Sarah. Bo to zła kobieta jest?
Zdarzenie z tortem, podarkiem od innej zaangażowanej członkini tej
boskiej wspólnoty, może zrodzić takie podejrzenia, ale zaryzykuję
twierdzenie, że Ruth Platt bardziej zależało na współczuciu
publiczności dla tej najwyraźniej mocno poturbowanej, okrutnie
okaleczonej, niemal złamanej kobiety. Czarna rozpacz, potencjalna
depresja. Toksyczna mgła nieprzerwanie wydostająca się z każdego
poru jej ciała i coraz szczelnie otaczająca pozostałych członków
tej nieszczęśliwej familii. Brudna chmura wisząca w tym
gospodarstwie domowym, ale też wszędzie chodząca za wszystkimi
nietymczasowymi, stałymi mieszkańcami „tej zimnej jaskini”. A
na pewno stała towarzyszka – naturalnie niemile widziana –
małoletniej Leah, samotnej dziewczynki z „syndromem
niewidzialności”. Najlepszego przyjaciela ma w tutejszym księdzu,
który kieruje całym tym dobroczynnym przedsięwzięciem –
przypuszczalny architekt azylu dla potrzebujących, czołowy pasterz
wewnętrznie zbłąkanych owieczek – ale to być może już wkrótce
się zmieni. Gdy już Leah zacieśni więź z jasnowłosą
dziewczynką (widowiskowy występ Sienny Sayer, moim zdaniem
najjaśniej błyszczącej w tej profesjonalnej obsadzie),
utrzymującą, że nie zna swojego imienia.
|
Plakat filmu. „Martyrs Lane" 2021, British Film Institute (BFI), Ipso Facto Productions, Sharp House |
Bolesna
saga rodzinna przepuszczona przez oka dziecięcej wyobraźni. Twarde
realia, brutalna rzeczywistość zawinięta magiczną bibułą. Świat
oczami dziecka – pokrętną drogą... do sedna? „Martyrs Lane”
Ruth Platt to opowieść grozy osadzona na platformie dramatu
psychologicznego. Sklejenie dwóch gatunków, niekoniecznie w
oryginalny sposób, ale powiedziałabym, że doszczętnie fantazji
niepozbawiony. Tak czy inaczej, nie mogłam oprzeć się skojarzeniom
z „Pozwól mi wejść” Matta Reevesa (jest jeszcze jego filmowy poprzednik w reżyserii Tomasa Alfredson pod tym samym polskim tytułem i oczywiście
powieściowy pierwowzór autorstwa Johna Ajvide Lindqvista w Polsce wydany pt.
„Wpuść mnie”), a i „Miasteczko Salem” Stephena Kinga od
czasu do czasu się odezwało: upiornie blade dziecko pukające w
szybę. Dopraszające się o krótką gościnę. Otwórz okno, moja
nowa przyjaciółko, wpuść mnie to pobawimy się w dwie prawdy i
jedno kłamstwo. Sekretne spotkania dwóch dziewczynek pod osłoną
nocy, w pokoju jednej z nich. Znajomość zawiązana niedługo po
„zgubieniu” przez Leah najdroższego skarbu jej ukochanej matki.
Coraz bardziej frustrujące i niebezpieczne „pirackie poszukiwania”
organizowane przez bladolicą blondyneczkę, małą anielicę,
słodkiego cherubinka ze sztucznymi skrzydłami i w śnieżnobiałej
sukience. Taką ją poznajemy, ale jak można się tego spodziewać,
wygląd bezimiennej dziewczynki będzie się zmieniał, wprost
proporcjonalnie do stopnia trudności wyzwań, jakie stawia przed
Leah. Niewinna dziecięca zabawa czy ukryty plan (nie)tajemniczej
istoty. Podstępna gra albo arcyważna misja, która przesądzi o
przyszłość tej smutnej rodziny. Innymi słowy, Leah może działać
na korzyść bądź niekorzyść swoją i swoich najbliższych. Co
tyczy się także Bex, złośliwej starszej siostry, której Leah
może zazdrościć uwagi rodziców. Nastolatka za chwilę ma wyfrunąć
z tego nieprzytulnego gniazda, wyjechać na studia. Mała strata dla
Leah? Bex na pewno nie ułatwia jej i tak już przecież nielekkiego
życia w tej krainie zagubionych dusz. Dokucza swojej młodszej
siostrzyczce, nie wierząc, że dziewczynka faktycznie zmaga się z
astmą. To znaczy Bex uważa, że to choroba wmówiona, że to tkwi
wyłącznie w głowie Leah, która nie uznaje za konieczne roztrząsać
w myślach tych sugestii. Dziesięciolatka wie swoje, nie wspominając
już o tym, że aktualnie zaprzątają ją pilniejsze sprawy. Chce
odzyskać to, co ukradła. Nie, tylko sobie pożyczyła. Nie chciała
dokładać mamie zmartwień, była po prostu ciekawa. I wszystko
skończyłoby się dobrze, gdyby pewnej nocy nie uległa panice i nie
wyrzuciła przywłaszczonego kosmyka włosów przez okno. I tak
zaczęła się niecodzienna przygoda tej niekochanej(?) dziewczynki.
W podobno nawiedzonym przez duchy okolicznym lesie, Leah natknie się
na chodzącą samopas na oko swoją równolatkę, jak się okaże
rozgadaną, bardzo kontaktową, towarzyską dziewczyneczkę, którą
zaprawieni w kinie grozy widzowie zapewne będą traktować z większą
rezerwą od czołowej postaci „Martyrs Lane”. Podejrzana
nieznajoma, jeden z tych donośnych alarmów, którego charakter
nader łatwo - wbrew zamiarom twórców czy wręcz przeciwnie? -
rozpracować. Naturę zagrożenia lub wybawienia. Parę prymitywnych
przestraszeń, czyli tradycyjna zabawa w „buu!”, mimo wszystko
wplątała się w ten soczyście klimatyczny spektakl (niemniej mogło
być jeszcze intensywniej), przy czym naliczyłam tylko dwa takie
momenty. Oba skuteczne – moje serce na moment przyśpieszyło,
lekko drgnęłam między innymi w finale onirycznej sekwencji, w
pomysłowym, ale nieprzekombinowanym koszmarze nieszczęsnej Leah.
Niechęć Ruth Platt i jej ekipy do wykorzystywania/nadużywania tej
bodaj najprostszej filmowej sztuczki, tego krótkotrwałego
wytrącania widza ze strefy komfortu („straszenie” przez
zaskoczenie), mnie absolutnie nie przeszkadzała, zwolennicy
dosadniejszych czy tam robiących większy hałas opowieści z
dreszczykiem, standardowych straszaków, mogą jednak poczuć się
mocno zawiedzeni. Zakończyć to – zakładając, że dotrwają do
napisów końcowych – z dużo większym poczuciem niedosytu. Bo i
mnie czegoś w „Martyrs Lane” zabrakło – szczypty szaleństwa,
nieobliczalności, wypuszczenia się trochę dalej poza twarde ramy
konwencji. Jednego - a jeszcze lepiej dwóch:) - uderzenia z grubszej
rury. UWAGA SPOILER Finał niejednoznaczny, co lubię i
szanuję, przy czym ten gorszy z dwóch scenariuszy, ta pesymistyczna
wersja, wcale a wcale mnie nie zaskoczyła. Bo niewątpliwie miała
to być przykra niespodzianka, nagły wstrząs, czy tam depresyjna
ewentualność, bo jak już, mam nadzieję, dałam do zrozumienia,
bez trudu można się w tym dopatrzeć i jaśniejszej, radośniejszej
strony medalu, optymistycznego rozwiązania intrygi nie z tego
świata. Knowań zza światów KONIEC SPOILERA.
Coś
dla miłośników klasycznych opowieści niesamowitych.
Niedynamicznych, nieefekciarskich, bazujących głównie na klimacie
i bardziej skupionych na fabule, czy jak kto woli smęcących,
usypiających, przegadanych. „Martyrs Lane” to brytyjski horror
nastrojowy z niecienką warstwą dramatyczno-obyczajową w reżyserii
i na podstawie scenariusza Ruth Platt (rozbudowana wersja jej
krótkiej historii wypuszczonej w 2019 roku), który raczej nie
zaspokoi apetytów na „przerażające obrazki” i dostatecznie
zaangażowaną zabawę w „buu!”. Ale jak ktoś szuka czegoś nie
tyle lżejszego, ile mniej dokazującego, mniej wybuchowego, a
bardziej klimatycznego, to pokornie zalecam sprawdzenie tego
skromnego dziełka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz