Okładka książki. „Pod dachem z mordercą”, Czwarta Strona 2024
„Pod dachem z mordercą” Klaudii Muniak otwiera policyjne przeszukanie podmiejskiej posiadłości szanowanego anestezjologa i jego oddanej małżonki, czołowej narratorki powieści, która w takich okolicznościach dowiaduje się, że miłość jej życia miała mroczniejszy sekret od jej własnego. Rzekomo miała, bo Olga Soboń nie wierzy, że jej empatyczny mąż odpowiada za porwania, do których doszło w stolicy Małopolski. Nawet konfrontacja z kluczowym dowodem w sprawie prowadzonej przez zawziętego komisarza krakowskiej policji, Łukasza Jankowskiego, nie zachwieje pewnością głównej bohaterki „Pod dachem z mordercą” co do niewinności Maurycego. Ponownie spotkamy ją pięć lat później, w tym samym nieskromnym domu w Tomaszowicach, przez cały ten czas dzielonym już tylko z bratem, swego czasu zainspirowanym przez męża Olgi do realizowania się w medycynie. Doktor Arkadiusz Siewka pracuje w tym samym szpitalu, co wciąż poszukiwany Maurycy Soboń - funkcjonującej pod nazwą Epione, ogromnej krakowskiej placówce z poważnie nadszarpniętą reputacją. Rodzeństwo nie wychowywało się razem; Olga już w okresie niemowlęcym została odebrana biologicznym rodzicom i do osiągnięcia pełnoletności nieprzerwanie mieszkała w domu dziecka, natomiast Arek spędził aż siedem lat w domu pełnym przemocy i w odróżnieniu od siostry został zaadoptowany przez ludzi, którzy nie szczędzili mu miłości. Autorka nie zagłębia się w szczegóły, ale nie pozostawia wątpliwości, że najmniej lubiani – właściwie to wcale – mieszkańcy wsi Tomaszowice, należą do oburzająco licznej grupy ludzi ciężko doświadczonych w dzieciństwie/młodości. Klaudia Muniak pochyla się więc nad tymi, którzy w tak zwanym cywilizowanym społeczeństwie, w dobie mediów społecznościowych, nierzadko znajdują mniejsze współczucie od zaniedbywanych, okrutnie traktowanych zwierząt. Podobnie osoby z niepełnosprawnościami i ich opiekunowie – niemedialne ofiary bezdusznego systemu, konsekwentnie odzierane z godności, skazane na życie w skrajnym ubóstwie przez teoretycznych wybrańców narodu polskiego, za milczącym przyzwoleniem środowiska dziennikarskiego – niewidzialni dla większości, ale niewątpliwie dostrzegani przez powieściopisarkę, której najwyraźniej nie umknęła też dzisiejsza forma „polowania na czarownice”. W jej całkiem emocjonującym thrillerze psychologicznym „Pod dachem z mordercą” pada takie oto stwierdzenie: „żyjemy przecież w kraju, w którym obowiązuje domniemanie niewinności” (art. 42 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej). Obowiązuje tak samo jak konstytucyjna równość wobec prawa – w sensie formalnym, ale nie praktycznym (tzw. martwa litera, martwe przepisy, martwe prawo). I nawet nie trzeba wychodzić z domu, by się o tym przekonać; wystarczy przejrzeć komentarze internautów do dowolnej nagłośnionej sprawy kryminalnej i oczywiście zapoznać się ze stanowiskiem dziennikarzy, rzadko - jeśli w ogóle - powstrzymujących się przed wskazywaniem winnego do zapadnięcia prawomocnego wyroku. Ba! Najczęściej nie trzeba nawet czekać do zakończenia czynności służb na miejscu zdarzenia, żeby poznać „prawdopodobnego/potencjalnego/domniemanego sprawcę, ewentualnie sprawczynię, sprawców”. Podobnie było z Maurycym Soboniem, głównym, a właściwie jedynym podejrzanym w sprawie zaginięć trzech kobiet i jednego mężczyzny (odnalezionego w dalece gorszym i najpewniej nieodwracalnym stanie zdrowotnym). Tym razem nazwisko „potwora” zostało ujawnione przez organy ścigania, ale dziennikarze zrobili wszystko, co w ich mocy, by rozkręcić ten radosny festiwal nienawiści. Dając przecież „oskarżonej” możliwość obrony, wytłumaczenia się na wizji ze zbrodni popełnionych przez jej męża. Bo tak to już jest w tej naszej oświeconej epoce, że część winy spada na bliskich faktycznych i rzekomych sprawców. A skoro jest wina, to musi być i kara. Tym razem dla będącej poza wszelkimi podejrzeniami (a przynajmniej niepodejrzewanej przez policję), Olgi Soboń. Niby nielegalne (znowu martwa litera) uprzykrzanie życia małżonce zbiegłego przestępcy.
Materiał promocyjny. „Pod dachem z mordercą”, Czwarta Strona 2024
Karuzela nazwisk w głowie jednostki społecznie napiętnowanej. Sprytna narracja, przemyślana struktura hipotetycznego serial killer thriller Klaudii Muniak – wymowne wtrącenia w umowną relację Olgi Soboń; efektywne dodatki, ciekawie korespondujące z główną osią akcji. W utworze „Pod dachem z mordercą” do sprawdzonych motywów fabularnych polska mistrzyni thrillera medycznego dodaje przynajmniej jeden niepospolity wątek. Od dawna fascynujący ją temat – ale nie aż tak jak najbardziej zagadkową postać „Pod dachem z mordercą” - którego, pomimo usilnych starań, nie zdołała wpleść w splątane losy bohaterów jej wcześniej wydanych powieściowych thrillerów, poprzedniczek i poprzedników Olgi Soboń. Narratorki od samego początku sygnalizującej, że w przeszłości dopuściła się jakiegoś czynu karalnego. Sekret dzielony z niejaką Kaśką, niegdysiejszą najlepszą przyjaciółką, po której Oldze został tylko ulubiony wisior; krzyż, z którym główna bohaterka „Pod dachem z mordercą” nigdy się nie rozstaje. Przez wszystkie ta lata małżonka cenionego lekarza spodziewała się wizyty policji, ale nigdy przez myśl jej nie przeszło, że niepożądane zainteresowanie organów ścigania prędzej wzbudzi jej troskliwy mąż. Wygląda na to, że tylko jedna osoba na calutkim świecie zna największą tajemnicę Olgi i nie jest to ani Maurycy, ani Arek, ani obecna najlepsza (jedyna) przyjaciółka: pielęgniarka z Epione imieniem Dagmara. Państwo Soboń kiedyś chyba brylowali w towarzystwie, ale jak to zwykle w tego typu sytuacjach bywa, niemal wszyscy znajomi odcięli się od nich na ostrym zakręcie życia. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, a w przypadku Olgi ten niezawodny test zdały tylko dwie osoby: Dagmara i Arek. Niemniej po pięciu latach bezowocnych poszukiwań Maurycego Sobonia, jego znowu atakowana małżonka mimowolnie traci zaufanie także do tej dwójki. Po ogłoszeniu „powrotu potwora” - po zniknięciu niedoszłej(?) pacjentki Epione, przypuszczalnie na terenie tego pechowego szpitala albo w jakiś sposób zamieszanego w serię porwań w stolicy województwa małopolskiego i po sensacyjnym obwieszczeniu Pauliny Malczyk (liścik od sprawcy o treści „wróciłem”) - gniew „praworządnych obywateli” ponownie skupia się na tłumaczce z Tomaszowic. Współczesna trędowata pod ostrzałem wrogich i ciekawskich spojrzeń. Do tego niewybredne komentarze w mediach społecznościowych, podłe insynuacje i jednostronne, skrajnie nieobiektywne reportaże w mediach tradycyjnych (wymienianych z faktycznych nazw), krzykliwe nagłówki w prasie o seryjnym sprawcy Soboniu (już nie potencjalnym, choć policyjne śledztwo jeszcze jest w toku – nie tylko nie ma prawomocnego wyroku, nie ma nawet aktu oskarżenia sporządzonego przez prokuraturę). I wreszcie bazgranie po drzwiach frontowych. Szkarłatne litery na prywatnej posesji „czarownicy”. Ochrona własności prywatnej w Polsce to kolejna fikcja (dobrze, jakieś tam drobne zadośćuczynienie, jak się poszkodowany obywatel najpierw wykosztuje, uzyskać można), o czym Olga Soboń przekonała się już na własnej skórze, dlatego pierwszy wstrętny napis zostawiony po wznowieniu medialnej nagonki na „potwora Sobonia”, zamierza po prostu usunąć. Potem pożałuje, że nie pomyślała o zrobieniu zdjęcia – tak dla pewności, że nie traci zmysłów – ale niekoniecznie będzie sobie wyrzucać, że nie uznawała za stosowne wtajemniczyć w sprawę choćby znajomego policjanta, komisarza Łukasza Jankowskiego, który wprawdzie nie podziela jej głębokiej wiary w niewinność Maurycego Sobonia, ale... To pobożne życzenia Olgi czy w twardym pancerzu prowadzącego oficjalne śledztwo w sprawie pewnych porwań i przypuszczalnych zabójstw pierwszego stopnia, nareszcie pojawiły się małe pęknięcia? Komisarz Jankowski zaczyna wątpić w winę Maurycego czy jak poprzednio, próbuje wzbudzić zaufanie najbliższej osoby podejrzanego, w nadziei na wyciągnięcie zeń interesujących go informacji? Olga zarzeka się, że nic nie wie o porwaniach przypisywanych jej mężowi, ale Jankowski nie musi przecież być tak ufny jak czytelnicy:) - chcę przez to powiedzieć, że nic nie wskazuje na to, by przewodnia postać „Pod dachem z mordercą” w tej konkretnej sprawie coś istotnego przez światem ukrywała – poza tym może prowadzić bardziej zuchwałą grę. Skorumpowany glina? Paranoja gnębionej obywatelki... Obywatelki pamiętającej choćby sprawy panów Tomasza Komendy i Igora Stachowiaka.
Powieść, która ujęła mnie brutalną szczerością, niemodnym(?) nielukrowaniem rzeczywistości, w której tak naprawdę wszyscy żyjemy. Nieprzewidywalny thriller psychologiczny z wyrazistymi postaciami, ale już mniej wyrazistym klimatem. Przydałoby się zagęścić atmosferę zaszczucia, pograć samą aurą panującą w smutnym domu bohaterki prześladowanej i jej czysto subiektywnymi odczuciami. Ale już nie czepiajmy się szczegółów – czytajmy „Pod dachem z mordercą Klaudii Muniak:) Bo w tej książce jest prawda, czyli towar deficytowy w dzisiejszych czasach.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Hej, jak zrozumiałaś zakończenie? Że doktorek był wspólnikiem czy tylko ofiarą porwania i musiał współpracować?
OdpowiedzUsuńSPOILER Myślę, że to tego typu zakończenie, gdzie wszystkie odpowiedzi są poprawne - co komu pasuje:) A ja skłoniłam się ku temu, że Maurycy był ofiarą, ale w niewoli zainteresował się tematem syndromu Łazarza... być może na tyle, by po powrocie do domu planować kontynuowanie badań swej oprawczyni.
Usuń