Okładka książki. „Zielony Mars”, Vesper 2024
Akcję „Zielonego Marsa” przyszły Hero of the Environment (tytuł nadany w 2008 roku przez amerykański magazyn Time), wieloletni propagator zrównoważonego rozwoju, zdeklarowany socjalista demokratyczny, Kim Stanley Robinson, zawiązuje w kryjówce Hiroko Ai, matki aerofanii, marsjańskiej ekoreligii; członkini Pierwszej Setki, która sprowadziła na świat między innymi Nirgala i Jackie, ektogeniczne dzieci z krainy lodu. Część druga trylogii marsjańskiej Robinsona, tak samo jak pierwsza, jest podzielona na działy/księgi reprezentowane przez różne postacie, przy czym dwukrotnie towarzyszymy młodemu Marsjaninowi Nirgalowi i leciwej Rosjance Nadii Czernieszewskiej, która uczestniczyła w historycznej ekspedycji z roku 2026 (pierwsza grupa kolonizatorów z legendarnego statku Ares). Pierwszym przewodnikiem po zmienionym Marsie (nieoficjalne podtytuły odpowiednio „Czerwonego Marsa”, „Zielonego Marsa” i „Błękitnego Marsa”: kolonizacja, terraformacja i długoterminowe efekty) autor uczynił szybko dorastającego (wyjątki z życia w Zygocie) Nirgala, obdarzonego niezwykłą zdolnością (manipulacja temperaturą), rozsądnego chłopaka, najwyraźniej cieszącego się największymi względami starszyzny. W każdym razie ze wszystkich ektogenicznych dzieci Hiroko to właśnie on wyruszy w podróż z obieżyświatem powszechnie znanym jako Kojot. Pasażer na gapę (sto pierwszy pasażer Aresa), który zbudował sobie bardzo rozległą siatkę kontaktów. Wyprawa z 2090 roku to niewątpliwy przełom w życiu Nirgala – zew przyszłości urodzonego przywódcy politycznego albo społecznika, bo „ta zepsuta, ponura strefa ludzkiego myślenia”, jak później w myślach podsumuje politykę oddany naukowiec Saxifrage Russell, głęboko rozczarowany kondycją swojego środowiska (polityczna zgnilizna tocząca świat nauki), nie powinna być pociągającą opcją dla tak empatycznej istoty jak Nirgal. Wyjątkowa zabawka bezwzględnej Jackie? Femme fatale, którą wielu postrzega jako młodszą wersję domniemanego przekleństwa Johna Boone'a i Franka Chalmersa, bo na Marsie nie brakuje osób, którzy o tragiczny los tych sławnych postaci najbardziej obwiniają próżną Maję 'Czarną Wdowę' Tojtowną. Obok skomplikowanego związku Nirgala i Jackie, relacja dumnej wnuczki Wielkiego Johna, liderki nowego, zradykalizowanego ruchu booneistów działającego pod nazwą Wolny Mars i jednej z najbardziej zaangażowanych, najcenniejszych działaczek nieformalnego ruchu Nadii Czernieszewskiej, w moim odczuciu jest najmocniejszym obszarem interpersonalnym w „Zielonym Marsie”. A to tylko jeden z eskalujących konfliktów w obozie opozycyjnym. W grupie dywersantów, sabotażystów, prowokatorów, szpiegów, wrogów konsorcjów metanarodowych, powstałych przez połączenie konsorcjów ponadnarodowych, czy raczej standardowe wchłanianie słabszych przez silniejszych.
Okładka książki. „Green Mars”, Harper Voyager 2009
Największym korporacyjnym czarnym charakterem w „Zielonym Marsie” Kima Stanleya Robinsona jest Subarashii, ale więcej uwagi autor poświęca imperium niejakiego Williama Forta, dziwnie (podejrzanie?) przyjaznej megakorporacji Praxis, która wyśle na Marsa świeżo zatrudnionego dyplomatę Arthura Randolpha z zadaniem o nie do końca jasnym charakterze. Wewnętrzny wróg marsjańskiej Piątej Kolumny (zróżnicowanej społeczność walczącej o niepodległość Marsa) czy niespodziewany sojusznik? Wsparcie w słusznej walce z przebrzydłymi gigantami biznesu płynące od konsorcjum ponadnarodowego czy diabolicznie sprytna strategia rozwoju firmy, prześcignięcia konkurencji w szaleńczym wyścigu po władzę? Mówią, że władza korumpuje, ale jedna z bohaterek „Zielonego Marsa” poczyni, moim zdaniem, wnikliwszą obserwację w tym jakże ważkim temacie (prawdopodobnie najbardziej destrukcyjna z ludzkich żądz; może obok żądzy pieniądza, ale to zwykle idzie w parze). „To nie władza korumpowała ludzi, raczej głupcami byli ci, którzy korumpowali władzę”. Daj rządowi palec, a zanim się spostrzeżesz weźmie całą rękę. Szkoda, że Mars Trilogy Kima Stanleya Robinsona w ostatecznych rozrachunku jest utopią literacką, że w rzeczywistości taka postawa, jaką prezentują Obrońcy Marsa, w najlepszym razie jest wyśmiewana, a w najgorszym uznawana za zagrożenie dla cywilizowanego społeczeństwa. Cywilizowanego to znaczy całkowicie podporządkowanego tym sposobem korumpowanej władzy. Dzisiaj partiom politycznym, a jutro korporacjom ponadnarodowym? Tak czy inaczej, większość zawsze będzie tyrać - za przysłowiową miskę ryżu (właściwie realna przyszłość, bo apetyt wyraźnie rośnie w miarę jedzenia) - dla mniejszości. Znaczna część populacji marsjańskiej woli zginąć, niż zawrzeć taką umową społeczną z umierającą Ziemią. Wszyscy oni pragną wyrwać Marsa spod władzy kapitalistycznych bestii, ponad wszelką wątpliwość powtarzających katastrofalne błędy tak naprawdę popełniane na biednej Ziemi (zysk ponad wszystko) na długo przed erą ponadnarodowców, ale żeby osiągnąć ten cel, muszą znaleźć jakąś, choćby wątłą, nić porozumienia. Łączy ich cel, ale preferowane drogi drastycznie się rozjeżdżają. Głębokie podziały. Jak skłonić „czerwonych” przynajmniej pozornie kierowanych przez Ann Clayborne i Wolny Mars (który ma dwie, równie radykalne gałęzie: grupa Kaseia i ludzie skupieni wokół jego córki, „modliszki” Jackie), do wstrzymania się z akcjami sabotażowymi na terenie wroga do czasu wypracowania ewentualnej wspólnej strategii? Jak wytłumaczyć narwańcom, że ich metody to pewna droga do powtórzenia krwawej porażki z 2061 roku? Bezsensownej rzezi – miażdżące i przerażająco łatwe zwycięstwo najbardziej pazernych Ziemian – której tym razem większość przedstawicieli Pierwszej Setki za wszelką cenę zamierza uniknąć. W każdym razie Kim Stanley Robinson tutaj zdaje się ręczyć za Nadię Czernieszewską – co do innych można mieć wątpliwości, ale najlepsza przyjaciółka Mai Tojtownej jest niezachwiana w swoim postanowieniu możliwie największego ograniczenia ofiar w ludziach. Marzy o pokojowym załatwieniu sprawy z najeźdźcami, na tyle twardo jednak stąpa po ziemi, aby liczyć się z rozlewem krwi. Po swojej stronie ma jednak przynajmniej dwóch wybitnych dyplomatów i prawdziwą mistrzynię w dziedzinie zarządzania strachem, świadomie, z premedytacją wykorzystującą swoją złą reputację (wiedźma, czarna wdowa, morderczyni) do studzenia rewolucyjnych nastrojów. Autor „Czerwonego Marsa” w kontynuacji tej specyficznej powieści (specjalistyczna fikcja spekulatywna) nie tylko nie odszedł, ale wręcz rozbudował opisy dynamicznego planetarnego krajobrazu, co jeśli o mnie chodzi bywało męczące, częściej jednak zachłystywałam się z podziwu nad naturalnym i nienaturalnym (zielone owoce pracy naukowców) pięknem już nie tak surowej, jałowej i zimnej planety, jak w czasach Pierwszej Setki (w komplecie) plus jeden. Miłośników „Czerwonego Marsa” (doradzam chronologiczne czytanie) nie powinny też zawieść portrety psychologiczne znanych i nowych postaci – chyba nawet bardziej szczegółowe niż w pierwszym tomie – nie wspominając już o płaszczyznach: naukowo-technicznej, obyczajowo-społecznej itd. A wisienką na torcie intryga szpiegowsko-partyzancka, główna oś fabularna, mocny pień tej wspaniale rozłożystej historii. Soczyście zielonej epopei marsjańskiej.
Edutainment Kima Stanleya Robinsona - nauka o Ziemi na przykładzie skolonizowanego Marsa. Twórczość tego amerykańskiego wirtuoza pióra, jednego z najbardziej docenianych żyjących autorów science fiction, jest postrzegana jako niezwykle użyteczne narzędzie antypropagandowe. Doraźny zysk jednostek i jego długoterminowe konsekwencje. Apokaliptyczna krótkowzroczność, w „Zielonym Marsie” naświetlona jeszcze mocniej niż w pierwszym tomie uznanej trylogii dystopijno-utopijnej, nie bez kozery najbardziej znanego artystycznego osiągnięcia płodnego pisarza, któremu na sercu leży przyszłość Gai i jej mieszkańców. Godna kontynuacja rewelacyjnego „Czerwonego Marsa”.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz