
Wielkie gówno! I właściwie na tym krótkim stwierdzeniu mogłabym zakończyć swoją recenzję. Ale pokuszę się o dokładne opisanie debilności tego pseudo horroru. Minusów jest całe mnóstwo, ale znalazłam także jeden plus, a mianowicie piękne zdjęcia naszpikowane wspaniałymi widoczkami. I to tyle, jeśli idzie o zalety. A teraz wady:
- właściwie całość tej produkcji została zbudowana na efektach specjalnych, dodam jeszcze, że bardzo kiepskich
- nastroju grozy w sumie w ogóle nie ma
- wątek miłosny (skojarzenia z niesławnym „Zmierzchem” jak najbardziej na miejscu). Boże, jakie to oryginalne – wilkołak zakochany w człowieku… strasznie się wzruszyłam:)
- zakończenie ckliwe, jak przystało na solidny melodramat:)
- aktorstwo (za wyjątkiem Hopkinsa) tragiczne – główny bohater wszystkie uczucia obrazuje jedną miną (i znowu „Zmierzch”)
- wygląd wilkołaka to już jest jakaś kompletna farsa – potwór przywiódł mi na myśl przerośniętą małpę
- film jest stanowczo za długi. Sceny, w których nic ciekawego się nie dzieje (a jest ich mnóstwo) zostały niemiłosiernie przeciągnięte, a akcja trwa dosłownie parę minut. Tak więc wszystko to sprawia, że jedyne, co oferuje nam ta produkcja to nuda, znużenie i senność (ja naprawdę walczyłam ze sobą, aby nie zasnąć i jakoś wytrwać do końca – znakomity lek usypiający)
„Wilkołak” jest następnym przykładem na to, że horrory, które robią dużo szumu tak naprawdę niczego ciekawego nam nie oferują. Wiedziałam, że tak będzie z tym filmem, dlatego tak późno zdecydowałam się go obejrzeć – odkładałam to jak najdłużej. Jest całe mnóstwo horrorów o wilkołakach, ale ten jest zdecydowanie najgorszy. I tak, ze „Zmierzchem” ta produkcja ma sporo wspólnego – a wielbiciele tego obrazu niech sobie mówią, co chcą. Ja te podobieństwa widziałam, aż za dobrze. A co gorsze, mam przeczucie, że teraz całe mnóstwo filmów grozy będzie szło w tym kierunku, dając nam lepsze lub gorsze przeróbki „Zmierzchu” – aż się płakać chce…