
A ja nie zjadę tego filmu. Nie będę czepiać się tak bezsensownych rzeczy, jak na przykład to, że jest gorszy od oryginału, bo to bezcelowe. Chyba każdy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że remake nie ma najmniejszych szans, aby choć dorównać kultowemu obrazowi z 1984 roku w reżyserii Wesa Cravena. Więc teksty ludzi na forach typu – film jest do dupy, bo kopiuje niektóre sceny z oryginału, albo film jest do dupy, bo nie trzyma się wiernie oryginału są delikatnie mówiąc mało przekonujące. Ja w swojej recenzji odetnę się na jakiś czas od wersji z 1984 roku. Podobnie zrobiłam podczas oglądania tego filmu i muszę przyznać, że wyszło mi to jak najbardziej na dobre.

Freddy Krueger przeszedł za to diametralną zmianę. Już nie jest facetem spalonym przez rodziców za zabójstwa dzieci, ale za… pedofilstwo. Trzeba przyznać, że takie rozwiązanie było bardzo odważne ze strony reżysera, ale niestety nie zdało egzaminu. Nie mówię tutaj o swoim zdaniu, bo mnie szczerze mówiąc ani grzeje, ani ziębi kim tam był Freddy przed śmiercią, ale fani oczywiście bardzo się oburzyli. No tak, może Polacy po prostu nie dorośli do zmian… Tym razem sławną maskę Kruegera wdział Jackie Earle Haley. Trochę brakowało mi charakterystycznej twarzy Roberta Englunda, ale po jakimś czasie można się przyzwyczaić do nowego wyglądu naszego Fredzia. Za to na uwagę zasługuje jego głos – naprawdę chwilami, aż ciarki po plecach

Remake może i nie posiada tak duszącej atmosfery jak oryginał, ale za to nadrabia tanimi chwytami. Mam tutaj na myśli to, że bez przerwy coś wyskakuje niewiadomo skąd, przyprawiając widza o szybsze bicie serca. Na początku jest to nawet fajne, ale po którymś z rzędu „zawale serca” zaczęło mnie to zwyczajnie wkurzać. Oczywiście mamy tutaj także parę idealnych kopii z oryginału, jak na przykład sławną scenę w wannie, dziewczynę owiniętą w plastikowy worek i ofiarę rozpruwaną podczas szalonego lotu po pokoju. Podobały mi się te kopie, ponieważ subtelnie przypominały, że oglądam remake, a nie kolejną część serii, jak czasem myślałam. W końcu nie jest tak łatwo pamiętać, że to odnowiona wersja jedynki z 1984 roku, ponieważ film sporo się od niej różni, co akurat jest jego atutem – kto chciałby oglądać drugi raz to samo, jak to miało miejsce w przypadku nowego „Omena”, czy „Psychola”?
Efektów specjalnych jest mnóstwo, ale (nie wierzę, że to piszę!) bardzo przypadły mi do gustu. Mroczne, tajemnicze scenerie serwowane widzowi bez zbędnej przesady. Napraw

Zakończenie takie sobie – raczej nie powinno zaskoczyć tych, którzy widzieli oryginał. Ponadto krwawe sceny są dawkowane w małych porcjach, na pewno nikt nie będzie czuł obrzydzenia i prawdę powiedziawszy nie jest ich, aż tak dużo, jak twierdzą co poniektórzy. Fabuła za to bardzo mnie wciągnęła i na pewno ani przez sekundę nie pozwoliła się nudzić. Cały czas mamy jakąś akcję, więc oderwanie wzroku od ekranu jest w tym przypadku naprawdę trudną sztuką.
Śmiało mogę powiedzieć, że remake „Koszmaru z ulicy Wiązów” jest najlepszym horrorem roku 2010. Choć jeden film grozy tego feralnego roku, który można śmiało obejrzeć, jeśli oczywiście jest się nastawionym na zmiany i nie trzyma się twardo tego, że remake nie ma szans w potyczce z oryginałem.