Stronki na blogu

poniedziałek, 27 września 2010

„Koszmar z ulicy Wiązów” (2010)

Pewnego wieczora młody chłopak Dean popełnia samobójstwo w barze na oczach swej dziewczyny. Jednak tuż przed śmiercią wyznaje jej, że ma dziwne sny i daje jej jasno do zrozumienia, że nie on jest odpowiedzialny za swoją śmierć. Niedługo po pogrzebie Deana jego dziewczyna także zaczyna mieć przerażające koszmary, których centralną postacią jest poparzony człowiek grożący jej śmiercią. Jak się wkrótce okazuje nie tylko ona ma takie problemy, a sny stają się coraz bardziej realne…
A ja nie zjadę tego filmu. Nie będę czepiać się tak bezsensownych rzeczy, jak na przykład to, że jest gorszy od oryginału, bo to bezcelowe. Chyba każdy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że remake nie ma najmniejszych szans, aby choć dorównać kultowemu obrazowi z 1984 roku w reżyserii Wesa Cravena. Więc teksty ludzi na forach typu – film jest do dupy, bo kopiuje niektóre sceny z oryginału, albo film jest do dupy, bo nie trzyma się wiernie oryginału są delikatnie mówiąc mało przekonujące. Ja w swojej recenzji odetnę się na jakiś czas od wersji z 1984 roku. Podobnie zrobiłam podczas oglądania tego filmu i muszę przyznać, że wyszło mi to jak najbardziej na dobre.
Jeśli chodzi o bohaterów to mamy jak zwykle grupkę nastolatków. Ale czeka nas mała niespodzianka, jeśli chodzi o główną bohaterkę. UWAGA SPOILER Reżyser od początku zwodzi nas, że będzie nią Kris, po czym dziewczyna ginie. Pałeczkę przejmuje po niej Nancy. Podobała mi się ta mała zmyłka, ale (zawsze jest jakieś ale) wypadłoby to o wiele ciekawiej, gdyby marną aktorkę zastąpić lepszą, albo gdyby bohaterka była bardziej interesująca. A tak mamy zjawiskową Kris rozprutą przez Freddy’ego, a zamiast niej nudną, jak schnąca farba, flegmatyczną Nancy KONIEC SPOILERA.

Freddy Krueger przeszedł za to diametralną zmianę. Już nie jest facetem spalonym przez rodziców za zabójstwa dzieci, ale za… pedofilstwo. Trzeba przyznać, że takie rozwiązanie było bardzo odważne ze strony reżysera, ale niestety nie zdało egzaminu. Nie mówię tutaj o swoim zdaniu, bo mnie szczerze mówiąc ani grzeje, ani ziębi kim tam był Freddy przed śmiercią, ale fani oczywiście bardzo się oburzyli. No tak, może Polacy po prostu nie dorośli do zmian… Tym razem sławną maskę Kruegera wdział Jackie Earle Haley. Trochę brakowało mi charakterystycznej twarzy Roberta Englunda, ale po jakimś czasie można się przyzwyczaić do nowego wyglądu naszego Fredzia. Za to na uwagę zasługuje jego głos – naprawdę chwilami, aż ciarki po plecach przechodziły. Ponadto Krueger już nie jest tak dowcipny i autoironiczny, jak w oryginale, co prawdę mówiąc odebrało mu trochę uroku, ale nie zaważyło zanadto na ogólnej wymowie filmu.

Remake może i nie posiada tak duszącej atmosfery jak oryginał, ale za to nadrabia tanimi chwytami. Mam tutaj na myśli to, że bez przerwy coś wyskakuje niewiadomo skąd, przyprawiając widza o szybsze bicie serca. Na początku jest to nawet fajne, ale po którymś z rzędu „zawale serca” zaczęło mnie to zwyczajnie wkurzać. Oczywiście mamy tutaj także parę idealnych kopii z oryginału, jak na przykład sławną scenę w wannie, dziewczynę owiniętą w plastikowy worek i ofiarę rozpruwaną podczas szalonego lotu po pokoju. Podobały mi się te kopie, ponieważ subtelnie przypominały, że oglądam remake, a nie kolejną część serii, jak czasem myślałam. W końcu nie jest tak łatwo pamiętać, że to odnowiona wersja jedynki z 1984 roku, ponieważ film sporo się od niej różni, co akurat jest jego atutem – kto chciałby oglądać drugi raz to samo, jak to miało miejsce w przypadku nowego „Omena”, czy „Psychola”?

Efektów specjalnych jest mnóstwo, ale (nie wierzę, że to piszę!) bardzo przypadły mi do gustu. Mroczne, tajemnicze scenerie serwowane widzowi bez zbędnej przesady. Naprawdę to robiło wrażenie, a skoro ja to piszę – wielka przeciwniczka efektów specjalnych w horrorach – to rzeczywiście musiały być dobre, albo ja po prostu miałam lepszy dzień:)

Zakończenie takie sobie – raczej nie powinno zaskoczyć tych, którzy widzieli oryginał. Ponadto krwawe sceny są dawkowane w małych porcjach, na pewno nikt nie będzie czuł obrzydzenia i prawdę powiedziawszy nie jest ich, aż tak dużo, jak twierdzą co poniektórzy. Fabuła za to bardzo mnie wciągnęła i na pewno ani przez sekundę nie pozwoliła się nudzić. Cały czas mamy jakąś akcję, więc oderwanie wzroku od ekranu jest w tym przypadku naprawdę trudną sztuką.
Śmiało mogę powiedzieć, że remake „Koszmaru z ulicy Wiązów” jest najlepszym horrorem roku 2010. Choć jeden film grozy tego feralnego roku, który można śmiało obejrzeć, jeśli oczywiście jest się nastawionym na zmiany i nie trzyma się twardo tego, że remake nie ma szans w potyczce z oryginałem.