Stronki na blogu

niedziela, 23 października 2011

"Droga bez powrotu 4" (2011)

Grupka przyjaciół spędza ferie zimowe jeżdżąc między innymi na skuterach śnieżnych. W trakcie zamieci gubią drogę i przez przypadek docierają do opuszczonego szpitala. Jeszcze nie wiedzą, że zamieszkany jest on przez grupę zdeformowanych kanibali - dawnych pensjonariuszy tego przybytku.

Czwarta już część słynnej serii o odrażających kanibalach z Wirginii Zachodniej. Na długo przed premierą zapowiadano, że będzie to obok pierwowzoru najlepsza odsłona serii. Już oglądając trailer tego filmu byłam przekonana, iż są to jedynie czcze obietnice i nie mogę niestety spodziewać się niczego ponad przeciętnej jakości rozrywki. Możecie nazwać to czepianiem się szczegółów, ale jeśli o mnie chodzi ta seria zawsze kojarzyła mi się ze słoneczną pogodą oraz leśną scenerią. Tak więc, kiedy tylko zobaczyłam, że tym razem twórcy postanowili postawić na zimową porę oraz miejscem akcji uczynić opuszczony szpital (cóż, za oryginalny zabieg) zawiodłam się niezmiernie. Już pierwsze sceny filmu dają nam niezły przedsmak tego, czego będziemy świadkami przez resztę seansu. Od momentu pojawienia się sequela ta seria cały czas zmierza w niewłaściwym kierunku. O ile pierwowzór był mało krwawym survivalem, o tyle już jego kontynuacje zdecydowanie skłaniają się ku gore. Myślałam, że chociaż czwórka zerwie z tą denerwującą konwencją i zamiast bezsensownego babrania się we wnętrznościach pokaże nam atmosferę na miarę jedynki. Może byłam głupia, ale zwyczajnie liczyłam na survival, a nie gore.

Pierwszym faktem, który rzucił mi się w oczy podczas seansu to główny bohater, którym niewątpliwie jest... drut kolczasty. Zapewne jest to taka mała kopia pierwowzoru, w którym to owo narzędzie zbrodni zapewniło widzom najmocniejszą scenę w całym filmie. Tutaj również mordy dokonywane za pomocą drutu kolczastego są niezwykle widowiskowe - może odrobinę przesadzone w kwestii bryzgania krwią, ale na pewno przyciągają uwagę widza. Dla przykładu wymienię tutaj jedną z początkowych scen, kiedy to kanibale dosłownie odrywają kończyny doktorkowi za pomocą owego konkretnego druta. Później będziemy świadkami podobnego zabiegu podczas odrywania głowy blondynce. Skoro jesteśmy już przy scenach gore wspomnę jeszcze o chyba kluczowej scenie filmu, podczas której nasi kanibale kawałek po kawałku zjadają jednego z bohaterów. Może i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby przy okazji nie robili sobie z niego zupki oraz odrażających szaszłyków. Paranoja? Zapewne, ale mogę wam obiecać, że takich odstręczających momentów jest tutaj całe mnóstwo. Powiem nawet więcej: są one najmocniejszym akcentem całego seansu (poza idealnie dopasowaną, wpadającą w ucho muzyką), gdyż w pozostałych kwestiach niestety nie jest już tak różowo.

Najbardziej zirytowało mnie tak ścisłe trzymanie się konwencji tego typu filmów, co zabrało "Drodze bez powrotu 4" prawie cały element zaskoczenia. Zacznijmy od głównej bohaterki, która wydaje się jedyną racjonalnie myślącą istotą z całej paczki młodych ludzi - nie uprawia seksu, nie pije alkoholu, nie trzymają się jej głupie, dziecinne żarty. Od razu wiadomo, że jako jedyna przeżyje ten koszmar, albo przynajmniej zginie jako ostatnia. Jednym słowem: podręcznikowa final girl. Oczywiście, nie zabraknie tutaj również tak oczywistych scen, jak rozdzielenie się naszych bohaterów na dwie grupy oraz wstawek erotycznych - w końcu, czym byłby horror bez odrobiny seksu? No tak, tylko, że tutaj golizna jest obecna na każdym kroku - skoro twórcy tak definiują współczesne kino grozy to gratuluję im wiary w widzów. Jednakże z tego wszystkiego chyba najbardziej wyprowadziła mnie z równowagi jedna konkretna scena. Nasi bohaterowie już jakiś czas znajdują się w opuszczonym szpitalu, kiedy nagle ni z tego, ni z owego jednej z dziewczyn dziwnym trafem przypomina się, że słyszała nie tylko o tym miejscu, ale również o jego dawnych pensjonariuszach. Ale wcześniej jakoś na to nie wpadła. Naciągane? Jeszcze jak!

W moim osobistym rankingu "Droga bez powrotu 4" jakościowo znajduje się na równi z dwójką, równocześnie jest lepsza od marnej trójeczki, a pierwowzorowi nawet do stóp nie dorasta. Chciałabym, żeby twórcy odczepili się już od tej serii, gdyż przez cały czas zmierzają w niewłaściwym kierunku. Można spokojnie obejrzeć ten film bez narażania się na zbytnią nudę, ale radzę nie spodziewać się niczego nadzwyczajnego. Ot, zwykła rozrywka na jeden raz, która przyciąga uwagę przede wszystkim imponującymi scenami gore.