Stronki na blogu

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Scott Smith „Ruiny”

Czwórka przyjaciół – Jeff, Amy, Eric i Stacy – odpoczywają na wakacjach w Meksyku, gdzie poznają trójkę Greków oraz Niemca, Mathiasa, który martwi się o swojego brata, gdyż ten wyruszył w głąb meksykańskiej dżungli, aby pomóc przy wykopaliskach archeologicznych swojej dziewczynie i jeszcze nie wrócił. Amerykanie postanawiają pójść wraz z Mathiasem i jednym z Greków na miejsce wykopalisk i odnaleźć brata Niemca. Gdy docierają na wzgórze gęsto obrośnięte dziwnymi roślinami zaskakuje ich grupa Majów, która zmusza ich do pozostania na wzgórzu, bez możliwości powrotu do domu. Zrozpaczona grupa podróżników zdaje sobie sprawę, że znaleźli się w prawdziwej pułapce – bez jedzenia, bez wody. Na domiar złego odkrywają, że wszyscy archeolodzy nie żyją, a ich kości rozrzucone są po całym wzgórzu oplątane dziwnymi roślinami. Próbując jak najdłużej utrzymać się przy życiu w ekstremalnej sytuacji, przyjaciele odkrywają, że prawdziwe niebezpieczeństwo grozi im ze strony nietypowych roślin, które zdają się być obdarzone morderczą świadomością.
Druga, po „Prostym planie”, książka amerykańskiego pisarza Scotta Smitha, która w 2006 roku zyskała status bestsellera. Rekomendowana przez samego Stephena Kinga, który twierdzi, że jest to najlepszy horror literacki ostatniego dziesięciolecia. Czy najlepszy, nie wiem, to już raczej zostaje w gestii indywidualnych odczuć czytelników, ale na pewno jeden z najbardziej oryginalnych. Już sam pomysł, aby obdarzyć roślinę świadomością i zrobić z niej żądnego krwi psychopatę w horrorze musi zdać egzamin, ale jeśli dodamy do tego znakomity warsztat pisarski Smitha oraz prawdziwie survivalowy klimat to istotnie dostaniemy jedną z najlepszych książek grozy ostatnich lat.
Główni bohaterowie to czwórka Amerykanów. Smith przedstawia wszystkie wydarzenia z ich punktu widzenia, przy okazji z niezwykłą skrupulatnością obrazując czytelnikom ich osobowości oraz reakcje na trudną sytuację, w której się znaleźli. Na gruncie psychologii postaci autor spisuje się wręcz znakomicie, a znając upodobanie Kinga do wiarygodnie nakreślonych protagonistów podejrzewam, że chyba przede wszystkim dlatego tak gorąco rekomenduje tę powieść. Ale skrupulatna charakteryzacja postaci nie jest jedynym atutem tej powieści. W moim mniemaniu na pierwszy plan nieustannie wybija się ekstremalna atmosfera – walka z pragnieniem i głodem, walka z żywiołami – a to wszystko po to, aby przetrwać jeszcze jeden dzień, przeczekać to beznadziejne położenie, w nadziei na ratunek, mimo wszelkich przesłanek, że pomoc nigdy nie nadejdzie. A to wszystko utrudniają mordercze rośliny, które niczym sępy rzucają się na każdy ochłap ciała, obierając go do kości, wypatrują ran w ciałach naszych bohaterów i niepostrzeżenie wślizgują się do wewnątrz ich organizmów. Ponadto posiadają zdolność naśladowania różnych głosów i wykorzystują ją w celu skłócenia przyjaciół, aby sami doprowadzili do swojego upadku. Kolejność eliminacji postaci również zaskakuje, co w pewnym momencie zauważa Eric, dochodząc do wniosku, że w filmie umieraliby w określonym, schematycznym porządku, natomiast tutaj trudno jest przewidzieć, kto będzie następny (co ciekawe w ekranizacji książki proces eliminacji bohaterów rzeczywiście jest tak schematyczny, jak przewidywał to Eric w książce). Każdy z protagonistów umiera w różny, makabryczny sposób. Smith nie boi się szczegółowych opisów krwawych momentów – pełen odrazy czytelnik będzie miał okazje dokładnie zapoznać się z „operacją” amputowania nóg oraz samookaleczaniem w celu wydobycia z ciała morderczych pędów rośliny. Równocześnie, pomimo zaskakującego procesu eliminacji naszych postaci, każdy bez problemu domyśli się, do czego to wszystko prowadzi, jak będzie wyglądał wstrząsający finał, który mimo swojej przewidywalności zdaje się być jedynym właściwym zakończeniem owej makabrycznej historii.
W 2008 roku na ekrany kin trafiła wyreżyserowana przez samego Smitha ekranizacja książki, która choć zachowuje, co ważniejsze wydarzenia z powieści nie może równać się z nią pod kątem survivalowego klimatu oraz psychologii poszczególnych postaci. Film trzyma się utartych w kinie grozy schematów, których wersja literacka w żadnym aspekcie nie przestrzega. „Ruiny” to powieść dla osób poszukujących w prozie czegoś oryginalnego, znakomicie napisanego, a często wręcz mrożącego krew w żyłach.

5 komentarzy:

  1. Nie ukrywam, ale może być ciekawe. W ogóle o Ruinach nie słyszałam. Kiedyś będę musiała po to sięgnąć. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten film to dobra komedia, a nie film grozy !

    OdpowiedzUsuń
  3. Zachęcające. Możliwe, że w przyszłości sięgnę po literacki pierwowzór, choć pewnie nieprędko to nastąpi. Dobrze wspominam seans filmu, bo to całkiem przyzwoity horror z ciekawymi postaciami, którego sztampowe zakończenie (także i alternatywne, prawdopodobnie jeszcze gorsze) niestety pozostawiło u mnie niesmak. Jeszcze tylko dodam, że Scott Smith nie był "samym Smithem", który wyreżyserował ten obraz. On tylko napisał scenariusz, natomiast za całokształt odpowiedzialny jest inny Smith, Carter.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, masz rację. Nawaliłam:/ Przepraszam za błąd i dziękuję za zwrócenie uwagi.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Tam nic nie szkodzi, zdarza się. A że obaj panowie mają popularne nazwisko Smith, to o pomyłkę nietrudno.

      Również pozdrawiam!

      Usuń