Stronki na blogu

piątek, 19 października 2012

„Numer 23” (2007)

Hycel, Walter Sparrow, dostaje od żony książkę, której narratorem i głównym bohaterem jest człowiek nazywający siebie Fingerling. Walter szybko odkrywa, że życie tej fikcyjnej postaci przypomina jego własne. Kiedy egzystencją Fingerlinga zaczyna rządzić liczba 23 Sparrow również dostrzega ją w swoim otoczeniu. Wkrótce popada w swego rodzaju histerię, twierdząc, że dosłownie wszędzie, gdzie nie spojrzy widzi tę liczbę. Jego żona sceptycznie podchodzi do jego szalonych teorii, ale nastoletni syn dostrzega prawdziwość obsesji ojca. Walter postanawia odnaleźć autora książki i dowiedzieć się więcej o przekleństwie liczby 23.
Znany reżyser, Joel Schumacher, tworzący głównie wysokobudżetowe, hollywoodzkie produkcje tym razem zdecydował się na pokazanie światu thrillera psychologicznego z jakże oryginalną osią fabularną. Czołówka prezentuje nam daty ważny wydarzeń historycznych, które łączy liczba 23, co już daje sporo do myślenia. Później następuje krótkie wprowadzenie w akcję i zapoznanie z głównymi bohaterami, natomiast akcja nabiera tempa dopiero w momencie rozpoczęcia przez Waltera osobliwej lektury z życia pewnego detektywa. Podczas jego obcowania z powieścią twórcy obrazują nam jego wyobrażania fabuły książki, które sprawiają wrażenie żywcem wyjętych z kart jakiegoś komiksu – abstrakcyjne, metaliczne obrazy, jakże wzmagające aurę wszechobecnej tajemnicy. Ale właściwa problematyka filmu rozpoczyna się dopiero w chwili odkrycia przez Sparrowa, że jego życiem, podobnie, jak egzystencją narratora powieści, rządzi liczba 23, która jest dosłownie wszędzie, gdzie nie spojrzy, również w jego nazwisku, numerze domu, ważnych datach z przeszłości i tak dalej. Psychologiczny akcent wespół z oryginalną fabułą udziela się także widzowi, który podobnie, jak Walter wkrótce zacznie zastanawiać się, czy numer 23 rzeczywiście jest swego rodzaju przekleństwem i czy również nie opanował jego egzystencji i wierzcie mi, jeśli w trakcie seansu rzuci wam się w oczy ta liczba, widniejąca gdzieś w waszym otoczeniu to przynajmniej do ostatnich minut projekcji dacie wiarę paranoi Sparrowa. W tym aspekcie nie ma, co polemizować – twórcy naprawdę postarali się wciągnąć widza w owe szaleństwo na punkcie zwykłej przecież liczby.
Biorąc pod uwagę, jakże oryginalną, na wskroś intrygującą problematykę filmu twórcy praktycznie nie musieli przykładać większej wagi do pozostałych elementów filmu – w końcu już sam pomysł na scenariusz wystarczył, aby zainteresować widza. Ale i tak „nie spoczęli na laurach”, dbając przede wszystkim o stopniowanie napięcia i dynamiczne wydarzenia, na szczęście pozbawione bezsensownego epatowania efektami komputerowymi na rzecz fabuły. To prawda, że znakomita problematyka filmu wkrótce niemalże całkowicie zostanie zastąpiona przez dynamikę akcji ukierunkowaną na poszukiwania autora tajemniczej książki, co rzecz jasna w pewnym stopniu pozbawi tę produkcję aury wszechobecnej paranoi, ale nie będzie to trwało zbyt długo, bo już samo jakże zaskakujące zakończenie zaprezentuje nam powrót do szalenie interesującego początku filmu.
W roli głównej, znany z lekkich komedii Jim Carrey, którego darzę wielką sympatią, aczkolwiek przyznaję, że ciężko było mi przyzwyczaić się do jego poważnej kreacji w „Numerze 23”, chociaż jego grze absolutnie niczego nie można zarzucić. Partneruje mu Virginia Madsen („Candyman” się kłania), a w epizodycznej rólce zobaczymy również zjawiskową Rhonę Mitrę. Jednym słowem – obsada, tak jak i cała produkcja, hollywoodzka.
Seans „Numeru 23” wspominam całkiem pozytywnie, w końcu twórcy dali mi pomysłową, pełną napięcia i paranoi fabułę z profesjonalną obsadą, umiejętną realizacją i zaskakującym zakończeniem. Czego chcieć więcej od thrillera psychologicznego?