„Kiedy się zestarzeję, będę mógł grać więcej ról charakterystycznych – dokładnie to chciałbym robić. Właśnie tym kierowałem się podczas wyboru filmów, w których wystąpiłem dotychczas – możliwością wcielenia się w postacie charakterystyczne. Chciałem zostać aktorem charakterystycznym od chwili, kiedy zacząłem grać. Naprawdę nie mogę się doczekać, aż się zestarzeję.” Johnny Depp
Johnny Depp, według autora, zaczynał jako amatorski gitarzysta w nieznanym zespole punkrockowym. Prowadził hulaszczy tryb życia, pełen alkoholu i narkotyków i bynajmniej nie był ulubieńcem prasy oraz opinii publicznej. Meikle stara się dostarczyć czytelnikom mnóstwa ciekawostek z planu filmów, z jego udziałem, w tak dalece rzetelny sposób, że odbiorca po skończonej lekturze będzie od podszewki znał na przykład takie dzieła, jak „Koszmar z ulicy Wiązów”, „Edward Nożycoręki”, „Co gryzie Gilberta Grape’a”, „Truposz”, „Donnie Brasco”, „Dziewiąte wrota”, „Żona astronauty”, „Jeździec bez głowy”, „Czekolada”, „Z piekła rodem” i wreszcie „Piraci z Karaibów”, „Marzyciel”, „Sekretne okno”, „Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street”, „Wrogowie publiczni” i „Turysta” – a to tylko niektóre pozycje z bogatej filmografii aktora. Poznamy również pokrótce zdania amerykańskich i brytyjskich krytyków o każdym z jego filmów, którym jak zwykle prawie nic nie będzie się podobało oraz reakcje opinii publicznej na owe dzieła kinematografii. Autor niniejszej biografii popełnił tylko jeden dosyć mocno wpływający na jej odbiór błąd, a mianowicie pokusił się o mocną dozę subiektywizmu. W skrócie wyglądało to tak: najpierw w rzetelny sposób zarzucał czytelnika w pełni obiektywnymi ciekawostkami ze świata filmu, co ewidentnie jest najmocniejszą stroną tej pozycji, po czym z uporem najzjadliwszego krytyka przystępował do, mówiąc kolokwialnie, obrzucania błotem niemalże każdej produkcji, w której dane było zagrać Deppowi, równocześnie poza „Żoną astronauty” wychwalając grę samego aktora. Oprócz jednego momentu w ogóle mi to nie przeszkadzało, bowiem podsumowywałam te obelgi, wyświechtanym frazesem „o gustach się nie dyskutuje”, w końcu biorąc pod uwagę fakt, iż Meikle tak na dobrą sprawę oszczędził jedynie „Edwarda Nożycorękiego” i „Piratów z Karaibów” można śmiało domniemywać, że woli komercyjne obrazy od niszowych, aczkolwiek sam sobie zaprzeczył w najbardziej irytującym momencie, w którym nazwał Stephena Kinga „mistrzem literackiej grozy pokolenia MTV”, co godzi nie tyle w pisarza, ile w jego fanów i jest mocno niesprawiedliwe. Czytelnikom niepotrafiącym tolerować kontrowersyjnych gustów innych radzę oszczędzić sobie lekturę tej powieści, z której dowiemy się między innymi, że „Koszmar z ulicy Wiązów” aspirował do psychologicznego horroru, co mu się nie udało (slasher, na litość boską!), „Dziewiąte wrota” przepełniono mnóstwem niezrozumiałych, niepotrzebnych wątków, „Jeździec bez głowy” bazował przede wszystkim na banalnym zamieszaniu fabularnym, „Żona astronauty” nie miała w sobie nic godnego uwagi, „Z piekła rodem” był najgorszym filmem w karierze Deppa (gorszym od głupiutkiej komedii z nurtu soft porno pt. „Wakacje w kurorcie”?), „Sekretne okno” było wtórną opowieścią autora tanich horrorów (tanich??), uratowaną przed całkowitą porażką jedynie przez znakomitą grę Deppa. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, jednak na pocieszenie powiem, że dzięki danym ze sprzedaży biletów w Stanach Zjednoczonych i na świecie dowiemy się, że tak naprawdę publiczność wiedziała lepiej, a ich opinia prawie w ogóle nie pokrywała się z miażdżącym zdaniem Denisa Meikle'a, zakochanego w solidnej, aczkolwiek całkowicie komercyjnej przygodówce pt. „Piraci z Karaibów”.
Abstrahując od kontrowersyjnego subiektywizmu Meikle’a muszę przyznać, że lektura biografii Johnny’ego Deppa dostarczyła mi mnóstwa informacji, odnośnie moich ulubionych i tych mniej ciekawych filmów, a przy okazji podrzuciła kilka ciekawostek z osobistego życia Johnny’ego Deppa, który jak sam przyznaje nie odgrywa swoich postaci, a całkowicie się w nie zatapia, co pozwala mu na krótki czas być kimś innym, bowiem nie przepada za samym sobą. Podobne konkluzje nasuwają się w odniesieniu do całej „śmietanki” Hollywoodu, która w swojej obłudności często zaprzecza samej sobie, starając się przede wszystkim przypodobać znienawidzonym mediom, opinii publicznej oraz… Akademii Filmowej, bo w końcu Oscary są najważniejsze:) Niniejszą biografię mocno polecam nie tylko wielbicielom Johnny’ego Deppa, ale koneserom dobrego kina w ogóle, jednakże tylko takim, którzy tolerują różna, często mocno bulwersujące gusta filmowe.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
fantastyczny aktor, moim skromnym zdaniem jeden z najlepszych aktorów którzy nigdy nie dostali Oscara, a powinni :) szczególnie cenie go sobie za umiejętność dostosowania i dopasowania się do granej postaci, za wyraz jaki potrafi nadać granym przez siebie postaciom- za lekką nute humoru kiedy można taką nute gdzieś "wkomponować", i działa to również w drugą strone- nie próbuje być na siłe humorystyczny czy karykaturalny w chwilach w których byłoby to nad-interpretacją :) moje ulubione filmy z jego udziałem :
OdpowiedzUsuń- Edward Nożycoręki
- Co Gryzie Gilberta Grape'a
- Don Juan De Marco
- Na żywo
- Donnie Brasco
- LAs Vegas Parano
- Dziewiąte Wrota
- Żona Astronauty
- Jeździeć bez głowy
- z piekła rodem
- Blow
- Sekretne okno
Tyle świetnych znakomitych aktorskich performance, i żadnego Oscara, zaledwie 1 Złoty glob. zdecydowanie za małe uznanie spadło na jego plecy za tę robote którą wykonał na przestrzeni kilkudziesięciu lat.
Z tym Oscarem dla Deppa to dziwna sprawa jest. Z biografii wynika, że miał dużą szansę dostać go za rolę Sparrowa, ale przegrał z kreacją Seana Penna w "Rzece tajemnic". Ten drugi film jest niezły, a i Penn świetnie tam wypadł, ale myślę, że w porównaniu do Sparrowa niczym szczególnym się nie wyróżnia:/
UsuńMoim zdaniem Depp nie dostał żadnego Oscara przez te jego ataki na Amerykanów, kiedy mieszkał we Francji, a jak wiadomo tzw. znawcy są z natury obrażalscy:)
Przepraszam bardzo, ale gdzie wymieniony jest "Charlie i fabryka czekolady" z Johnnym Deppem ;)... Uważam, że świetnie odegrał postać dziwaka w tym filmie :D.
UsuńPozdrawiam!
Melon
Dlatego napisałam "na przykład":) Gdybym miała wymieniać wszystkie filmy, w których zagrał i miał zagrać to zamiast recenzji byłaby to wyliczanka tytułów:) A z uwagi na tematykę bloga skupiłam się w opisach subiektywizmu autora książki przede wszystkim na kinie grozy.
UsuńOk wybaczam ;]...
UsuńFakt, o gustach się nie dyskutuje, ale kiedy tworzy się publikację w biograficznym tonie, to odrobina obiektywizmu by się przydała, chociaż interpretując tytuł, można domyślić się, że autor zamierza obalić to i owo na temat Deepa.
OdpowiedzUsuńWedług mnie Deep złym aktorem nie jest, a że grał i w lepszych, i gorszych produkcjach to rzecz normalna, mało kto ma takiego nosa żeby trafiać w same doskonałe role. W każdym razie, ten aktor świetnie wypada na ekranie, jest wiarygodne, a to jest bardzo ważne.
Johnny Depp, to bardzo wszechstronny człowiek. Osobiście oglądałam klika filmów z jego udziałem, gdzie grał naprawdę fantastycznie i choć nie lubię czytać biografii, to w tym przypadku wyjątkowo zrobię wyjątek.
OdpowiedzUsuńNie zachwycam się przesadnie Deepem, więc raczej nie będę czytać jego biografii, choć zgadzam się z autorem jeśli chodzi o Kinga.
OdpowiedzUsuńJa na pewno nie należe do pokolenia MTV, więc proszę mnie nie obrażać:)
UsuńNie wiem, czy należysz, czy też nie, przecież Cię nie znam, ale mam prawo mieć własne zdanie na temat popularnych autorów typu Coelho, King, Meyer i ich odbiorców. I mam prawo być nietolerancyjna, tego też, bogu dzięki, nikt nie zabronił, tak jak posiadania własnej opinii :-)
UsuńWażne, że przyznajesz się do swojej nietolerancji. W tym kraju niestety, nie jest ona zabroniona, dopóki nie przybierze bardziej drstycznej formy od wylewania swoich frustracji na necie.
UsuńNikt Ci tutaj nie robi wymówek z powodu Twojej antypatii do Kinga tylko wrzucania jego fanów do jednego wora - jak byś się czuła, gdyby Ciebie ktoś oceniał przez pryzmat Twojego gustu książkowego? Założę się, że byłabyś mocno zbulwersowana. I założę się, że znajdą się osoby, które w imię zasady wet za wet będą równie nietolerancyjni na Twoje gusta, co Ty na czyjeś - i pamiętaj, że podobnie, jak Ty będa mogli zasłonić się swoim prawem do nietolerancji:)
Przecież konstytucja zabrania nietolerancji. Więc co ta dziewczyneczka w ogóle pieprzy że ma do tego prawo? Gdzieś to wyczytała vo na pewno nie w najważniejszym dokumencie naszego ustroju politycznego i społecznego.
UsuńW konstytucji jest to napisane dosyć niejasno, chociaż już tam możemy między słowami wyczytać, że nietolerancja jest niezgodna z prawem, ale w kodeksie karnym brzmi to tak: "Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu bezwyznaniowości, jak również ze względu na płeć, tożsamość płciową, wiek, niepełnosprawność bądź orientację seksualną lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3" Może tego nie rozumiem, ale nie widzę tutaj wzmianki o czyichś gustach, a nawet gdyby ten przepis tyczył się też tego to niestety w naszym kraju nie jest należycie respektowany tj. wprowadzany w praktykę. Więc dopóki nietolerancja tej osoby nie przybierze drastyczniejszej formy od tej zaprezentowanej wyżej to wątpię, żeby miała jakieś kłopoty z prawem:)
UsuńJak bym się czuła? Normalnie. Po to piszę mój blog, by inni mnie oceniali. Jeśli jesteśmy kompatybilni pod względem gustu to zazwyczaj nawiązujemy znajomości, czasem przyjaźnie. Dla mnie gust czytelniczy jest jednym z kryteriów pod jakim oceniam osoby. Co ważniejsze, jednym z bardziej miarodajnych. I inni mają prawo do tego samego. Przykładowo na moim blogu nie moderuje komentarzy, chyba że są wulgarne, rzadko też się do nich ustosunkowuje, bo każdy ma prawo się ze mną nie zgadzać, nie lubić mnie, ani mojego gustu i sądzić o mnie i pisać, co mu się żywnie podoba. Więc nie wiem, skąd w ogóle takie wnioski wyciągnęłaś odnośnie mojej jakże wielkiej "bulwersacji". W strefie książkowej KAŻDY ocenia mnie po książkach jakie czytam i nie mam o to pretensji. Takie jest zdanie tejże dziewczyneczki.
UsuńOceniać człowieka po książkach jakie czyta? No to dla mnie to jakieś science fiction. Więc, co według Ciebie taka przykładowa osoba, która lubi Kinga, a w prywatnym życiu jest dobrym człowiekiem zasługuje na potępienie? Może od razu kara śmierci, co? Eh, dobrze że nie jesteś politykiem, bo Twoje podejście do życia i ludzi jest nie ukrywając infantylne.
Usuń"Przykładowo na moim blogu nie moderuje komentarzy, chyba że są wulgarne, rzadko też się do nich ustosunkowuje, bo każdy ma prawo się ze mną nie zgadzać, nie lubić mnie, ani mojego gustu i sądzić o mnie i pisać, co mu się żywnie podoba."
UsuńPrzestań gadać o prawie bo go wcale nie znasz. Jeśli ktoś cię publicznie obraża czy to twój gust czy inne rzeczy to łamie to prawo. Interpretujesz sobie prawo jak chcesz a skoro masz obywatelstwo polskie to musisz stosować się do takiego prawa jakie istnieje w Polsce a nie jakie sobie wymyśliłaś. Można wyrażać swoje zdanie ale w taki sposób żeby nie zbluzgać drugiej osoby - to jest prawo a nie ta irracjonalna otoczka którą stworzyłaś dla własnej potrzeby i jeszcze bezczelnie głosisz że masz do niej prawo. Zacznij w końcu odróżniać swoją "strefę książkową" od prawdziwego życia bo jak na razie bujasz w obłokach. Żeby nie być gołosłownym proszę bardzo
Art. 216. § 1.
Kto znieważa inną osobę w jej obecności albo choćby pod jej nieobecność, lecz publicznie lub w zamiarze, aby zniewaga do osoby tej dotarła, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.
A widzisz, ja jakoś przegapiłam ten artykuł:) W każdym razie ja nie mam zamiaru póki co korzystać z tego prawa, ale kiedyś (w poważniejszych sprawach niż internet) może się przydać. Dzięki! W każdym razie ja proponuję zakończyć tę dyskusję. Niech sobie Scarlett interpretuje prawo, jak chce w końcu to ona ryzykuje, a nie ja, więc nie będę się już tutaj bawić w "strażnika prawa". Zostawiam to politykom:)
UsuńNie wiem, dlaczego wmieszałaś bycie lub nie bycie dobrym człowiekiem do tego, ale Twoja wola.
UsuńZ niecierpliwością czekam na pozwy od fanów Coelho i Kinga.
Pozdrawiam serdecznie :-)
To wynika z Twojej wypowiedzi - "Dla mnie gust czytelniczy jest jednym z kryteriów pod jakim oceniam osoby. Co ważniejsze, jednym z bardziej miarodajnych"
UsuńOde mnie pozwu na pewno nie dostaniesz, bo nie mam ani czasu ani ochoty na takie pierdoły:)
Ps. Jak możesz to skończ już tę dyskusję, bo zrobiła się nudna w dodatku sama sobie co rusz przeczysz.
A według mnie jest to bardzo ciekawa dyskusja i się do niej chętnie przyłączę, bo wydaje mi się, że coś tu nie gra, coś tu jest nie w porządku.
UsuńNa początek, może nieco kontrowersyjnie, ale jednak, mianowicie zgodzę się poniekąd z koleżanką Scarlett odnośnie oceniania ludzi przez pryzmat ich gustu książkowego. Nie znam jej konkretnego zdania na temat fanów powieści Stephena Kinga czy Paulo Coelho, nie wiem czego dokładnie nie toleruje i nie mam też pojęcia czy tyczy się to ludzi, którzy zaczytują się tylko i wyłącznie w takim Kingu, tylko jego czczą, a reszty nie znoszą usprawiedliwiając się swoim gustem, o którym przecież "się nie dyskutuje" (tak, jestem w tym momencie sardoniczny), czy też może takich, co oprócz Stephena uwielbiają także, dajmy na to, Prousta, Camusa albo Joyce'a. To rzecz niejako osobna jest i nie jest moim głównym powodem wypowiadania się teraz, może do tego wrócę później.
Koleżanka Scarlett pisze:
"Dla mnie gust czytelniczy jest jednym z kryteriów pod jakim oceniam osoby. Co ważniejsze, jednym z bardziej miarodajnych. I inni mają prawo do tego samego."
Ja bym się posunął ze stwierdzeniem z ostatniego zdania jeszcze dalej i rzekł, że nie tyle ludzie mają prawo do oceniania drugiej osoby ze względu na ten ich gust czytelniczy, ale robią to tak naprawdę notorycznie, niekoniecznie sobie zdając z tego sprawę, myślę, albo może inaczej - wypierających się tego, nazywając się nadal osobami tolerancyjnymi (to nieco à propos tego, co się tu w tej dyskusji wyprawia, ale niezupełnie). Towarzyszka Scarlett zaznacza, że jest to JEDNO z jej kryteriów i dla niej jest miarodajne, więc się u niej sprawdza. A skoro ona tak twierdzi to raczej trudno z tym polemizować. Ja także w jakimś tam sensie oceniam osoby pod względem tego co czytają, oglądają, w jakiej muzyce się zasłuchują. Oczywiście, nie jest to dla mnie jednoznaczny wyznacznik tego, kim ten ktoś jest, jednak daje mi jego pewien obraz. Przykładowo: jeśli mam do czynienia z fanką/fanem Justina Biebera, któr(a/y) czyta powieści Paulo Coelho, nazywając go największym filozofem we Wszechświecie, oraz za najlepszy film uważa nowego Batmana czy nawet lepiej, każdy kolejny blockbuster wchodzący na ekrany, to wiem, że taka osoba nie jest źródłem miarodajnym w tych sprawach, ma albo małe, albo ograniczone pojęcie odnośnie aspektów kultury przeze mnie wymienionych. Wiem, że zazwyczaj ktoś taki to osoba małoletnia, infantylna, pewnie i przesadnie egzaltowana, której pewnych rzeczy się nie wytłumaczy od razu. Że najprawdopodobniej nie znajdę z nią wspólnych tematów do rozmowy, niczego nie wyniosę podczas dyskusji z nią na takie i takie tematy. Mówię prawdopodobnie, bo to nie jest jakaś absolutna reguła, choć w 95% przypadków tak właśnie jest.
I w życiu nie uwierzę, że ktoś kto nienawidzi Zmierzchu, przejdzie zupełnie obojętnie obok osoby, która ten Zmierzch kocha nad życie, zbiera wszystkie znaczki, naklejki, specjalne zeszyty, itp. Rękę sobie dam uciąć, że uzna się tę osobę, nawet w najmniejszym możliwym stopniu, bo nie mówię tu z taką przesadą, by kogoś takiego na stosie spalić, za jakąś-tam, oceni się ją negatywnie, np. jako dziecinną w znaczeniu pejoratywnym.
Zaznaczam: to może być bardzo dobra osoba, pomagająca innym itd., itd., ale na podstawie jej gustu książkowego (co w wielu wypadkach wiąże się też z gustem filmowym, muzycznym, etc. - rzec mogę z doświadczenia i obcowania z określonymi osobami), można ocenić, że ten ktoś jakiś tam jest (i choć skupiłem się na tym, że człowiek A ocenił człowieka B negatywnie ze względu na Zmierzch, może być przecież zupełnie odwrotnie).
Sedno sprawy: gust osoby, w jakimś sensie, niekoniecznie widocznym od razu, definiuje ją. Dlatego stanowić może kryterium jej oceny w pewnym wymiarze. Przynajmniej ja jestem w stanie zrozumieć, dlaczego towarzyszka Scarlett za owo kryterium go, ten gust, przyjmuje.
Teraz inna sprawa, która mnie, muszę przyznać, nieco zaniepokoiła. Buffy, proszę nie obraź się za to, co za chwilę napiszę, bo ja cię lubię i lubię tu zaglądać, czytać twoje recenzje, jednak wydaje mi się, że jesteś trochę przewrażliwiona na punkcie tzw. ‘gustu’ i rozmawianiu o nim, strasznie się tym przejmujesz. Może się mylę, ale nieustannie dostarczasz mi powodów do takiego osądu. Jako może nie fan Kinga, ale na pewno ktoś, kto lubi parę jego powieści i opowiadań, nie czuję się obrażony w żadnym stopniu przez autora tej wyżej tutaj wymienionej książki. Nawet gdyby ktoś jednoznacznie napisał o moim ulubionym pisarzu, że jego jedynymi odbiorcami są idioci, skwitowałbym to krótkim ‘ok’ i odpuścił. On wie swoje, ja wiem swoje, skontaktować się z nim, by wyjaśnić to i owo, możliwości nie mam, a co ważniejsze, nie chcę, bo szkoda mi na to czasu.
UsuńAle, ale. Nasz wspaniały Denis Meikle oznajmił, że King to „mistrz literackiej grozy pokolenia MTV”. Powiedz mi, Buffy, tak z ręką na sercu, czy to zupełnie na serio godzi w ciebie jako fankę Kinga? Albo gorzej, jak to napisała niżej enigmatyczna koleżanka Magda (wnioskuję, że ją właśnie autor książki poruszył, choć nie wspomina o swojej fascynacji Kingiem, to zapiera się rękami i nogami, że nie należy do pokolenia MTV) obraża? Naprawdę coś takiego może być uwłaczające? Ja sobie zdaję sprawę, że autor chce postawić odbiorców literatury Kinga i jego samego w negatywnym świetle sugerując, że należą do pokolenia MTV, ale tak właściwie to czego tutaj się „obrażone” osoby dopatrują? Czym według ciebie jest owo pokolenie MTV? Autentycznie mnie to ciekawi i nie mówię o tym w tej chwili z żadnym przekąsem. Ja sam nie zaklasyfikowałbym w taki sposób Stephena, ale nie da się ukryć, że jest w tych słowach trochę prawdy.
Na koniec jeszcze interesująca mnie sprawa związana ponownie z koleżanką Scarlett i tym całym gadaniem o rzekomej tolerancji. Wydaje mi się, że wielki piewca tej całej tolerancji, znawca i obrońca prawa polskiego, poszanowania godności osobistej człowieka i mistrz subtelności (czytaj: „wyrażania swojego zdania ale w taki sposób żeby nie zbluzgać drugiej osoby), czyli popularny Anonim, jest wyjątkowo agresywny i to właśnie on wykazuje się tutaj najbezczelniejszą formą nietolerancji. Scarlett wyraziła swoje jakkolwiek kontrowersyjne zdanie w cywilizowany sposób, nie unosząc się przy tym, dając pole do rzeczowej dyskusji na ten temat i wytłumaczenia swojego stanowiska, gdyby ktoś o to poprosił. A tu pojawia się, ni z gruchy, ni z pietruchy, Anonim, pluje jadem na lewo i prawo, zachowuje się jak skończona małpa, wali tak dosadnym sarkazmem, że klękajcie narody i na koniec zadowolony, że spełnił swoją misję. Scarlett, w swoją myśl, że każdy może o niej pisać, co mu się żywnie podoba, nie obnosi się ze swoim oburzeniem, choć przez dozę ironii w swoich dalszych wypowiedział sugeruje, że jest zdziwiona taką nagłą agresją w stosunku do jej osoby. Takie wrażenie odnoszę. Chciałbym też zauważyć, że Scarlett jako jedyna jest tu, tak w istocie, cóż, obrażana, i to non stop. Wypowiedzi, zarówno te ultrajadowite autorstwa Anonima, jak i twoje, Buffy, bezpośrednio godzą w jej osobę, co z całą pewnością jest rzeczą gorszą, niż negatywne określenie jakiejś bliżej nieokreślonej masy pokoleniem MTV. Hipokryzją mi tu zalatuje na kilometr, bo koleżanka Scarlett jest tu w sposób oczywisty, nietolerowana. Piję do tego, że cała ta sytuacja jest najzwyczajniej w świecie zbędna i mogła być załatwiona w o wiele łagodniejszy sposób, gdyby tylko się państwu obrażalskim i oburzonym chciało. Zwłaszcza anonimowy element jest tutaj zbędny – skoro się ma tylko coś takiego do powiedzenia, ma się tylko te hektolitry frustracji do bezproduktywnego wylania, to po kiego grzyba w ogóle zaczynać? Jakby Anonim był osobą o nieco większym rozumku, to albo by to zostawił, albo załatwiłby swoją potrzebę zabrania głosu w inny sposób, godny człowieka, ekhm, tolerancyjnego.
No to po kolei:)
Usuń"I w życiu nie uwierzę, że ktoś kto nienawidzi Zmierzchu, przejdzie zupełnie obojętnie obok osoby, która ten "Zmierzch kocha nad życie, zbiera wszystkie znaczki, naklejki, specjalne zeszyty, itp. Rękę sobie dam uciąć, że uzna się tę osobę, nawet w najmniejszym możliwym stopniu, bo nie mówię tu z taką przesadą, by kogoś takiego na stosie spalić, za jakąś-tam, oceni się ją negatywnie, np. jako dziecinną w znaczeniu pejoratywnym."
Moja najbliższa koleżanka zaczytuje się w "Zmierzchu", Coello (od niej pożyczyłam pierwszą i jedyną książkę tego autora, jaką przeczytałam) i innych fantastycznych książkach dla młodzieży, ja takiej literatury nienawidzę. Ponadto ona uwielbia romanse, a nienawidzi horrorów i możesz w to nie wierzyć, ale jesteśmy bliskimi przyjaciółkami od dobrych paru lat. Oczywiście, często przekomarzamy się na temat swoich gustów, ale nigdy wrogo (wrogie ocenianie gustów ma miejsce tylko na necie, w realu nigdy się z tym nie spotkałam). Dlatego uważam, że ocenianie ludzi przez pryzmat książek, które czytają nie jest sprawiedliwe (a co z tymi osobami, które nie czytają wcale? W moim otoczeniu tacy ludzie przeważają). Serio Nukie, nie mam ani jednej osoby w rodzinie, czy wśród znajomych, która czytałaby horrory (niektórzy oglądają, ale nikt nie czyta, wolą raczej "Zmierzch", albo Andrews).
"Buffy, proszę nie obraź się za to, co za chwilę napiszę, bo ja cię lubię i lubię tu zaglądać, czytać twoje recenzje, jednak wydaje mi się, że jesteś trochę przewrażliwiona na punkcie tzw. ‘gustu’ i rozmawianiu o nim, strasznie się tym przejmujesz."
Nukie, ale ta dyskusja wcale nie dotyczyła niczyjego gustu, bo w żadnym razie nie naskoczyłam na Scarlett z powodu tego, że nie lubi Kinga. Tutaj rozchodzi się o tą teorię Meikla, która wrzuca wszytkich fanów do jednego wora, a ja uogólniania i nietolerancji nie lubię (wiem, że dla Ciebie brzmi to jak hipokryzja, ale tych dwóch cech i paru innych u ludzi po prostu nie toleruję). I tak określenia "pokolenie MTV" mnie obraża, bo jeśli wymienię kilka jego cech tj:
lekceważenie kultury niszowej
luzacki styl bycia
życie obracające się wokół imprez i randek
Jak bym się nie starała to po prostu nie mogę dopasować żadnej z tych cech do siebie, stąd moje oburzenie.
Anonim tłumaczył tutaj tylko kwestie prawne na nietolerancję, bo Nukie bądźmy szczerzy wiele osób jest przekonanych, że nietolerancja jest zgodna z prawem (sama tak myślałam, dopóki nie poszperałam) i przydał mi się, aczkolwiek zgadzam się, że troszkę się zdenerwował - sama zdenerwowałam się sarkazmami Scarlett na temat moderacji (piszesz, że ona ani przez chwilę nikomu nie docięła, ale to Ci umknęło, ponieważ mam swoje powody, żeby mieć tutaj moderację i nie publikuję tylko wulgaryzmów, a tu teraz okazało się, że mam jakąś cenzurę).
Teraz to ocenianie innych przez prymat jego gustów książkowych, muzycznych, filmowych itp. Nie wiem, może wychowałam się w innym śroowisku niż Wy, ale dla mnie jest to czysta abstrakcja. Toleruję wszystkie gusta i nie skreślam człowieka od razu, bo lubi Bibera czy Lady Gagę, bo to się kłóci z wizerunkiem tej osoby po bliższym jej poznaniu (gdyby mnie oceniać po moim guście to byłabym psychopatą, bo lubię krwawe horrory, co niektórzy na necie rownież często mi wypominają). Nawet niektóre nastolatki, które uwielbiają Bibera po bliższym poznaniu okazują się wporzo, okazuje się, że znajdujemy jakieś inne wspólne tematy (więc wiek takich osób nie ma dla mnie żadnego znaczenia). Ale cokolwiek napiszesz nie będę przymykała oczu na uogólnianie i nietolerancję na różne gusta. Gdyby Scarlett na początku tej rozmowy napisała, że niektórzy, albo nawet większość osób czytających Kinga należą do pokolenia MTV to w ogóle nie byłoby tej rozmowy, ale ona ma już wyrobione zdanie na temat wszsystkich jego czytelników, co nie ma żadnego odbicia w rzeczywistości. I serio, moim zdaniem gdyby tak politycy klasyfikowali ludzi to zrobiłoby się mocno infantylnie - takie jest moje zdanie i na pewno w tej kwestii siedzieć cicho nie będę:)
Ale chyba mnie dobrze nie zrozumiałaś.
UsuńNie twierdzę, że ja skreśliłbym kogoś, kto słucha Lady Gagę (sam ją bardzo lubię). Nie mówię tu już o tolerancji żadnej gustów, tylko o samym zjawisku oceniania kogoś. I niekoniecznie mam na myśli, choć to też, oczywiście, kategorii dobry człowiek/zły człowiek, głupi/mądry, ładny/brzydki, wartościowania. Chodzi raczej o ocenę tego, jak ten człowiek się może zachowywać, co mu się będzie podobać, jakie mniej więcej może mieć poglądy, itd. Sam mam znajomego lubiącego zupełnie inne rzeczy niż ja, filmy i zespoły, którymi gardzę, ale tak, jasne, to jeden z moich najlepszych kolegów jest. Z tym, że ten jego gust w tym i tamtym pasuje do tego, kim on tak naprawdę jest, do jego zainteresowań itp., ja teraz uogólniam, bo to jest bardziej złożone, naturalnie, tylko się staram powiedzieć, że naprawdę można oceniać kogoś przez ten gust jego. Mówisz o swojej najbliższej koleżance - tak, ja wiem, że coś takiego może mieć miejsce, wiem, że wrogo możecie się nie przekomarzać, ale jednak to robicie, rzeczesz. To, dlaczego twoja koleżanka ten Zmierzch lubi, na 100% można przełożyć gdzieś na jej życie, skąd to wynika, jaka cecha lub cechy charakteru są za to odpowiedzialne, cokolwiek.
I jeszcze powinienem dodać, że tak, na podstawie jednej rzeczy, którą ktoś lubi, nie powinno się tej osoby definitywnie skreślać, wrzucać do kosza, koniec, do widzenia, jednak nie wydaje mi się, żeby ktoś tu tak myślał, nawet koleżanka Scarlett, mówiąca przecież o całościowym guście i, podkreślam, że to tylko jedno z kryteriów jej oceny. Nie wiem dlaczego sądzisz, a może i nie sądzisz, tylko ciągle tak piszesz, by podkreślić swoją niechęć do tego zjawiska, a co trochę zaczyna już wyglądać na twój rzeczywisty pogląd, że np. z tymi horrarmi krwawymi, które lubisz i z nazywaniem cię psychopatką. To też już trochę wchodzi na terytorium twojego gustu, mi się wydaje, tego lekkiego przewrażliwienia na tym punkcie. Człowiek rozumny nigdy by cię nie nazwał psychopatką biorąc tylko to pod uwagę, chyba że tak do końca rozumnym nie jest. Przecież nie ma na świecie tak, że się ludzi lubiących Ojca chrzestnego uważa od razu za gangsterów, mających jakieś koneksje z mafią, sympatyków ich czy coś podobnego. Fani Lotu nad kukułczym gniazdem nie są wariatami (przynajmniej nie w tym takim zwykłym znaczeniu, wiesz którym) i chyba tylko wariat by tak właśnie uważał. To samo się ma do horrorów i podobne wnioski można wyciągnąć z twojej wypowiedzi. Mam na myśli uważanie ludzi za kogoś tam skrajnego, bo lubią to czy to. Chyba tak nie uważasz, prawda?
Wiem, że dyskusja nie dotyczyła gustu, to już tak może mimochodem o tym wspomniałem. Wiem, że rozchodzi się tu o teorię Meikla, o której sądzę, że do pewnego stopnia jest prawdziwa. Mnie tu najbardziej zainteresowało to całe ocenianie i poruszenie tej całej nietolerancji nieszczęsnej.
UsuńPokolenie MTV - ok, jestem w stanie zrozumieć, czemu nie jesteś zadowolona z sugestii przynależności do tegoż pokolenia, jednak wydaje mi się, że to wcale nie zostało utkane po to, by określić jakieś tam pokolenie matołów "lekceważących kulturę niszową". To musiało przejść przez jakieś procesy, żeby było używane w niejako ubliżającym znaczeniu, bo wierzyć mi się nie chce, że jacyś tam socjolodzy by mieli to na celu, bez przesady. Może nie utożsamiałbym się z tym wymienionymi cechami ani pewnie z paroma innymi odnośnie pokolenia MTV, ale wydaje mi się, że chcąc czy nie chcąc, jako człowiek dość jeszcze młody, załapałem się do bycia jego przedstawicielem. Czy to uznaję, czy nie, ten termin, to już inna sprawa.
A z tą hipokryzją miałem przede wszystkim na myśli Anonima, co to widocznie się unosi i obraża, a mówi, że tak nie wolno, że to jest złe. Nie potrafi normalnie napisać, tylko się rzuca - czemu? Wyraźnie ma jakieś animozje do Scarlett, można się domyślić, że w jego odczuciu koleżanka ta jest po prostu głupia i to go tak strasznie irytuje i tego on nie toleruje, zresztą nie ważne co mu tam w niej nie pasuje, bo oznajmia on wszem i wobec, że nietolerancja zabroniona jest przez Konstytucję RP. To doprawdy zabawnie wygląda, że osoba chąca uchodzić za tak szlachetną, za obrońcę wszędobylskiej tolerancji i godności, zachowuje się w szczeniacki sposób i nie potrafi wyłożyć tego spokojnie, nie obrażając Scarlett przy tym. Zabawnie i strasznie.
Z tymi sarkazmami Scarlett odnośnie moderacji jeszcze: racja, umknęło mi to. Nie wiem jak to tam jest z tą moderacją waszą, ja bym wulgaryzmy zostawiał, tylko spam wywalał, nie wnikam zresztą. Tak czy inaczej, można to wszystko było załatwić inaczej.
I jeszcze: jakby coś było niejasne, to rozwinę myśl. Trochę chaotycznie to wszystko napisałem i może nawet nieco skrótowo - jak w wypowiedzi mojej poprzedniej.
PS
Cytuję:
"Nawet niektóre nastolatki, które uwielbiają Bibera po bliższym poznaniu okazują się wporzo, okazuje się, że znajdujemy jakieś inne wspólne tematy"
Czy mówiąc to przypadkiem nie uogólniasz i nie oceniasz tej większości nastolatek, które Biebera słuchają? Proszę, wyklaruj to nieco.
No rzeczywiście to kontrowersyjne zdanie bo nie tyle obraża samego Kinga tylko jego fanów. Toleruję gusta innych, ale sama nie należę do pokolenia MTV, wolę niszówki od wysokobudżetówek, a MTV nawet nie posiadam:-) Więc jak ktoś pisze że to pisarz dla pokolenia MTV to obraża jego fanów a każdy kto się zgadza z taką opinią jest równie nietolerancyjny na gusta innych
OdpowiedzUsuńMagda
Otóż to. Jak pisarz nie wie do jakiej to grupy odbiorców należą wielbiciele Kinga to nie powinien się w ogóle na ten temat wypowiadać. A jak ktoś mu przytakuje i wrzuca do jednego wora wszystkich fanów Kinga dając etykietkę "pokolenie MTV" to jest zwolennikiem prostego myślenia, a takim osobom nie mam zamiaru się tłumaczyć. Ja wiem, że do pokolenia MTV nie należę, a co soie Meikle myśli i zwolennicy jego teorii to już ich sprawa:)
Usuń"masz wspaniałego bloga!"... tak, tak zapewne Droga Syll nawet nie spojrzałaś na tytuł bloga...
OdpowiedzUsuńAch ta szerząca się autoreklama ;)...
"Johnny’ego Deppa od chwili odkrycia go przez Wesa Cravena (a ściślej jego córkę)" - czy możesz tak krótko napisać jak to było z tym odkryciem? Bardzo mnie to ciekawi, bo miałem po prostu inne, nieco szerzej dostępne informacje na ten temat.
OdpowiedzUsuńA tej książki nie przeczytam. Nie interesuje mnie, jak to określiłaś, "obrzucanie błotem" filmów przez jakiegoś zupełnie nieznanego typa, w dodatku (takie wrażenie odniosłem po przeczytaniu twojej recenzji, nie wiem, mogę się mylić) snoba.
Samego Deppa lubię, choć nie uważam za jakiegoś wielkiego aktora. Najbardziej spodobał mi się w Las Vegas parano, który tak na marginesie należy do moich ulubionych filmów w ogóle. Nie pojmuję dlaczego tak ogromną popularność nie zdobył właśnie za rolę w tym filmie, tylko za Sparrowa w Piratach z Karaibów, gdzie, nie ukrywajmy, zagrał w dość podobny sposób.
Oj, tak tutaj jest tyle samo subiektywizmu, co obiektywizmu, aczkolwiek ten subiektywizm, tutaj trafiłeś w dziesiątkę, brzmi bardzo snobistycznie - na zasadzie tylko moje zdanie się liczy, bez zwrotów typu "moim zdaniem", "uważam że" itp. Ale oddając sprawiedliwość autorowi obektywizmu jest tyle samo, co jego osobistych ocen filmów:)
UsuńCo do odkrycia Deppa to autor opisał to tak, że Craven oglądał nagrania z castingów (na których Depp pojawił się za namową swojej agentki, którą wynajął jego zespół "garażowy") ze swoją córką i to ona poprosiła go o rolę dla Deppa, bo według niej miał przyciągający wzrok, młodzieńczy urok - czyli spodobał jej się wizualnie:) Ale ile w tym prawdy to nie wiem, bo jak wiadomo Hollywood ma 150 różnych wersji na jedno konkretne wydarzenie, więc nie mogę obiecać, że Meikle ma na 100% rację. Ja np. słyszałam, że Depp pojawił się na castingach z odtwórcą roli Kruegera z remake'u "Koszmaru..." i wtedy Craven go zauważył. Czyli jak widać multum legend:)
Sorry, że się wtrącę, ale ja po prostu nie mogę...
OdpowiedzUsuń"Przykładowo na moim blogu nie moderuje komentarzy, chyba że są wulgarne, rzadko też się do nich ustosunkowuje, bo każdy ma prawo się ze mną nie zgadzać, nie lubić mnie, ani mojego gustu i sądzić o mnie i pisać, co mu się żywnie podoba (...)"
@Scarlett: "Nie moderuję komentarzy, chyba że coś tam..." No to albo moderujesz albo nie ;-) Moderowanie komentarzy polega na ich "przesiewaniu" pod względem jakiegoś kryterium. Zwykle (przynajmniej u mnie tak jest) polega na pozbyciu się spamu i w BARDZO rzadkich przypadkach komentarza zawierającego coś w stylu "pokaż cycki" albo pojedyncze słowo np. na "k", które wyrwało się dziecku przypadkowo wchodzącemu na moją stronę. I na tym moderacja się kończy. Po komentarzu Scarlett wnioskuję, iż moderowanie komentarzy i ustosunkowywanie się do wypowiedzi czytelników jest czynnością wysoce przez nią potępianą, a jako blogerka odpisując na komentarze innych uchodzę za osobę, która chce komuś narzucić swoje zdanie ... Gdyby tak było droga Scarlett, to zapewniam Cię że rozwiązałabym ten problem w bardziej dogodny dla mnie sposób - wyłączając możliwość komentowania swoich artykułów. Samo włączanie się autora do rozmowy nie jest absolutnie naganne, a wręcz przeciwnie - nierzadko prowokuje do dalszej dyskusji. Autor bloga nie robi tego z założenia dlatego, aby "zrobić sobie dobrze", tylko dlatego by oprócz stadardowej wymiany opinii sprowokować ludzi do rozmowy, wymiany poglądów na różne tematy, itd. I tak - masz rację - każdy może pisać co chce i kiedy chce, ale odnoszenie się przeze mnie do komentarzy czytelników im tego prawa nie zabiera. A dlaczego o tym piszę? Miałam nie włączać się do rozmowy, ponieważ powoli robi się coraz bardziej nieprzyjemnie ;-) ale widzę tutaj coraz większy pojazd nie tylko kosztem Buffy, ale i wszystkich blogerów wokół... Niech każdy robi to co robi i nie stara się nikogo przekonywać, że "moja racja jest mojsza niż Twojsza"... Pozdrawiam.