środa, 1 sierpnia 2012

„Żona astronauty” (1999)

Recenzja na życzenie
Astronauta, Spencer Armacost, wyrusza z kolejną misją kosmiczną. W górze załoga statku na dwie minuty traci łączność z Ziemią. Po powrocie mężczyźni nie chcą rozmawiać o tym, co przydarzyło im się podczas tych dwóch minut. Wkrótce jeden z astronautów, biorących udział w feralnej misji umiera, zaś jego żona przekonana, że człowiek, z którym spędziła ostatnie dni życia nie był jej mężem, popełnia samobójstwo. Tymczasem Spencer odchodzi z NASA i wraz z żoną, Jillian, przeprowadza się do Nowego Jorku. Wkrótce kobieta zachodzi w bliźniaczą ciąże, ale podejrzewa, że dzieci, które nosi w łonie, podobnie, jak jej mąż nie mają nic wspólnego z człowieczeństwem.
Thriller science fiction Randa Ravicha z gwiazdorską obsadą. Fabuła widocznie nawiązuje do dwóch wcześniej powstałych obrazów, co reżyser miast ukrywać zdaje się dodatkowo podkreślać. Motyw wyprawy w przestrzeń kosmiczną i powrotu na Ziemię, jako ktoś inny w pełni wykorzystano już w powstałym w 1998 roku „Gatunku 2”. Jednakże to nie ta produkcja posłużyła scenarzyście za punkt wyjściowy całej konstrukcji fabularnej „Żony astronauty”. Najważniejszą częścią składową filmu jest klimat wielkomiejskiej paranoi. Po przeprowadzce i zajściu w ciążę ze Spencerem, Jillian coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że człowiek, z którym żyje nie jest już jej mężem, że podczas dwuminutowej przerwy w łączności, w tracie jego ostatniej misji kosmicznej ciało mężczyzny przywłaszczyła sobie jakaś obca forma życia, natomiast bliźnięta w jej łonie mogą być jej koszmarnym pomiotem. Cały ten motyw, wespół z koncentrycznie zagęszczającą się atmosferą obłędu jest zauważalnie inspirowany „Dzieckiem Rosemary” Romana Polańskiego. Klimat, choć umiejętnie potęgowany, oczywiście nie dorównuje temu stworzonemu przez Polańskiego przed laty, aczkolwiek miałam wrażenie, że nie o to chodziło Ravich’owi. Recz jasna starał się wciągnąć widza w swego rodzaju grę interpretacyjną, zarazić wielkomiejską paranoją, w której centrum tkwiła zrozpaczona Jillian (z fryzurą a la Rosemary Woodhouse). Ale równocześnie podrzucał nam kilka aluzji, mających świadczyć o chorobie psychicznej Jillian – depresja, z którą zmagała się w młodości i dziwnie racjonalne zachowania Spencera w obliczu jej szaleństwa. Jednak cały mistrzowski wręcz klimat filmu, choć nawiązuje do „Dziecka Rosemary” wbrew pozorom nie jest jego dokładną kopią – twórcy nie zdecydowali się na ten jeden ostateczny krok w stronę prawdziwego szaleństwa, przed czym nie wahał się Polański.
„Żona astronauty”, jak na hollywoodzki film, zaskakuje niemalże całkowitym brakiem efekciarstwa, co mnie wręcz zachwyciło, ale istnieje niebezpieczeństwo, że współczesny widz, szukający w science fiction przede wszystkich spektakularnych efektów komputerowych może odebrać niezbyt entuzjastycznie. Mnie całkowicie usatysfakcjonowało maksymalne skupienie twórców na wciągającej fabule i potęgowaniu specyficznej atmosfery. Tutaj bohaterowie są w centrum uwagi. Odbiorca z pewnością bez trudu utożsami się z przeżywającą osobliwy koszmar Jillian, która będzie musiała odpowiedzieć sobie na decydujące pytanie: czy Spencer to nadal Spencer, czy ktoś inny, ktoś obcy żerujący na jego i jej ciele. W tym miejscu pojawia się kolejna ważna kwestia. Jillian będzie musiała zdecydować, czy warto wydawać na świat dzieci, które mogą, ale nie muszą być ludźmi. Aby zrozumieć impas, w jakim tkwi wystarczy wsłuchać się w jej słowa, podczas gdy opowiada bajkę o królewnie, będącej w ciąży albo z mężczyzną, który zabił jej męża, a ją samą zgwałcił, albo ze swoim tragicznie zmarłym ukochanym. W takiej samej sytuacji, w swoim mniemaniu, znajduje się Jillian. Przed pozbyciem się płodu nie powstrzymuje jej tylko kwestia moralności, wszak jest nauczycielką, która na codzień spotyka się z dziećmi, ale również świadomość, że zabijając swoje nienarodzone jeszcze bliźniaki równocześnie zabije cząstkę prawdziwego Spencera, która jakimś cudem ostała się po przywłaszczeniu sobie jego ciała przez obcą istotę. Praktycznie do ostatnich minut seansu nie wiemy, czy podejrzenia Jillian są słuszne – czy Spencer to rzeczywiście ktoś lub coś innego, czy kobieta najzwyczajniej w świecie zwariowała. Finał wszystko wyjaśni i choć prezentuje się aż nadto intrygująco, niestety zrezygnowano z jakichkolwiek niedopowiedzeń. Wolałabym nie poznać odpowiedzi na najważniejsze pytania odnośnie fabuły filmu.
W rolach głównych zobaczymy Charlize Theron i Johnny’ego Deppa – hollywoodzkie gwiazdy, po których możemy spodziewać się wyłącznie pełnego profesjonalizmu. Jednakże, choć oboje spisali się brawurowo, myślę, że Theron miała nieco trudniejsze zadanie do wykonania, wszak na niej opiera się cała konstrukcja fabularna tej produkcji, to ona musiała przekonać widza, co do swoich racji, wciągnąć go w swoją paranoję, a tym samym znacznie spotęgować atmosferę filmu. Uznanie należy jej się, choćby za to, że bez trudu jej się to udało (przynajmniej w moim odczuciu).
„Żona astronauty” jest jedną z moich ulubionych pozycji science fiction – fabularnie, realizacyjnie i klimatycznie wypada nadzwyczaj przekonująco, a fakt, że nawiązuje do jednego z moich ulubionych horrorów zamiast tracić w moich oczach na oryginalności dodatkowo wzmaga mój zachwyt tym obrazem.

5 komentarzy:

  1. Oj, SF omijam szerokim łukiem ^^ Ale przyznam, że to-to zapowiada się obiecująco. Największą uwagę zawsze zwracam na klimat i obsadę - bo imo te dwa czynniki są decydujące - i widzę, że tu bym się nie zawiodła. Podobieństwo do "Rosemary" tak jak Ty zaliczyłabym na plus, także rozejrzę się za filmem. Może w końcu uda mi się obalić jakiekolwiek SF ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy film i zgadzam się z Tobą Buffy1977, że ma świetny klimacik. Obejrzałam go tylko i wyłącznie ze względu na aktorów, ale okazało się, że nie tylko aktorstwo jest tutaj dużym plusem, więc ja także go polecam wszystkim. Pozdrawiam! :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś obejrzałem go zupełnym przypadkiem i jak się okazało, nie mogłem się oderwać. Zgadzam się, że film ma intrygujący klimat, powiedziałbym, że subtelnego zagrożenia. Twórcy trochę co prawda spaprali końcówkę, ale patrząc na całokształt, można to im wybaczyć.
    A co najważniejsze, gdy niedawno go odświeżałem, wciąż robił wrażenie.
    Dobry film.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się pod słowami przedmówcy. To jeden z tych filmów które można oglądać po kilka razy, m.in. właśnie dzięki niedomówieniom które po pierwszym seansie tak irytowały :)

      Usuń
  4. Bardzo fajny. Genialna rola Charlize.

    OdpowiedzUsuń