Stronki na blogu

środa, 24 lipca 2013

„1408” (2007)

Cyniczny pisarz, Michael Enslin, pracuje nad swoją nową książką o nawiedzonych pokojach hotelowych, w których spędza noce na badaniach pod kątem zjawisk paranormalnych. Gdy trafia na owiany złą sławą pokój 1408 w nowojorskim hotelu Dolphin, pomimo usilnych próśb kierownika rezerwuje go na jedną noc. Wchodząc do tego pokoju Mike nareszcie doczeka się świadkowania czemuś, w co nie wierzy.
Panuje powszechna opinia, że Stephen King nigdy nie doczekał się godnej ekranizacji żadnej swojej książki, że ilekroć jakiś reżyser decyduje się na przeniesienie jego prozy na ekran niezmiennie okazuje się ona dużo gorsza od powieści. Ja mam troszkę odmiennie zdanie – otóż, uważam, że istnieje całkiem sporo filmów na podstawie powieści Kinga, które choć nie dorównują swoim pierwowzorom to w kontekście horrorów całkowicie oderwanych od książek wypadają nadzwyczaj solidnie, a przynajmniej trzy takowe ekranizacje są nieporównanie lepsze od literackich oryginałów. Do tej grupy oczywiście wliczam „1408” (tuż obok „Zielonej mili” i „Skazanych na Shawshank”), adaptację Mikaela Hafstroma opowiadania Stephena Kinga, zamieszczonego w zbiorze „Wszystko jest względne”. Podczas, gdy autor książki podszedł do fabuły całkowicie konwencjonalnie, serwując nam niczym niewyróżniający się na tle innych nawiedzonych obiektów, znanych z kinematografii i literatury, pokój hotelowy, reżyser postawił na niejaką oryginalność.
„Pokoje hotelowe z natury są dziwne. […] To znaczy, ilu ludzi spało w tym łóżku przed tobą? Ilu zachorowało? Ilu straciło zmysły? Ilu z nich zmarło?”
Główny bohater filmu, Mike Enslin (znakomita kreacja Johna Cusacka), to wręcz modelowa postać nurtu ghost story – cyniczny racjonalista, dla którego duchowość nie istnieje, który w swoich książkach demaskuje mity o nawiedzeniach konkretnych obiektów, pośrednio pozbawiając ludzi wiary w Boga i duchy. W jego uporczywych dążeniach do odwiedzenia, jak największej liczby rzekomo odwiedzanych przez byty zza światów miejsc jest jakaś szaleńcza determinacja, która już na początku seansu każe widzom podejrzewać jakiś głębszy, ukryty sens tej niecodziennej pracy. I istotnie, w dalszej części projekcji twórcy obnażą istotę wycieczek Enslina, ściśle związanych z jego osobistą tragedią, która ukierunkowała go w stronę lekko masochistycznego udowadniania, przede wszystkim sobie, że Boga nie ma, a człowieka po śmierci nie czeka absolutnie nic. Ponadto Mike żyje w przeświadczeniu, że wszystko, co słyszy od świadków paranormalnych zdarzeń w miejscach podnajmowanych klientom jest zwykłą grą na jego użytek, celem przyciągnięcia większej rzeszy spragnionych mocnych wrażeń lokatorów. Ten jego dogłębny cynizm znakomicie obrazuje rozmowa z kierownikiem hotelu Dolphin, Geraldem Olinem, którego lekko tajemnicza postać typowego dla horroru wieszcza tragicznych przyszłych wydarzeń, wykreowana przez Samuela L. Jacksona kompatybilnie wtapia się w fabułę filmu. Rzecz jasna widz cały czas będzie zdawał sobie sprawę, że głupi w kontekście produkcji ghost story, racjonalizm Enslina wkrótce zostanie skonfrontowany z niezdefiniowaną antylogiką. Wydarzenia rozgrywające się w omawianym pokoju 1408 oscylują pomiędzy typowymi dla ghost stories wybiegami, które o dziwo charakteryzują się mało spotykanym w filmowym horrorze wyczuciem realizatorskim a wymykającymi się wszelkiej logice, wieloznacznymi segmentami, naznaczonymi sporą dozą innowacyjności. To prawda, że przekrzywiające się obrazy, samoopadające okno czy wreszcie manifestacje zjaw osób, które w kółko odtwarzają swoje przedśmiertne zachowanie (samobójczy skok z okna) nie są niczym nowym w tym podgatunku horroru, ale absolutnie nie można zarzucić im jakiejkolwiek amatorszczyzny, braku wyczucia sytuacyjnego, oddarcia z napięcia i niedoboru klimatu grozy, bo wszystko to tutaj jest, subtelnie oddziałując na zmysły, nie strasząc nachalnością, a jedynie (albo aż) niepokojąc z zachowaniem wszelkich prawideł koncentrycznie potęgowanego suspensu. Ale nie zapominajmy o drugiej dużo bardziej intrygującej zdolności pokoju 1408 – zachwianiu percepcji, zdecydowanej ingerencji w znaną nam logiczną rzeczywistość, przekształcającej wszystko, co widzimy w kompletnie niezrozumiały ciąg zdarzeń. Nasz umysł, podobnie jak racjonalne przekonania Enslina, zostanie skonfrontowany z pogwałceniem prawideł fizyki, jak na przykład wymazanie wszystkich innych pokoi i pozostawienie jedynie 1408 nie tylko na planie hotelu, ale w rzeczywistości w ogóle, czy wreszcie największy zwrot akcji, którego wyjawiać nie będę, ale nie ulega wszelkiej wątpliwości, że jest głównym przyczynkiem wielorakiej interpretacji fabuły, zmuszającą do myślenia, niespodziewaną manifestacją sił nawiedzonego pokoju.
Na uwagę zasługuje również wystrój pokoju 1408, którego dekoratorska gustowność przy bliższym przyjrzeniu konkuruje z przezierającą spod spodu starością – nowoczesność nieprzerwanie walczy tutaj z nieuchronną degradacją, tym samym znacznie potęgując i tak już mroczny klimat filmu i mając zgubny wpływ na rozchwiany umysł Enslina, a przy odrobinie zaangażowania może również i w umysł widza. Jedyne, co Hafstromowi nie wyszło to zakończenie. Oczywiście, tutaj pozostaje jeszcze kwestia dwojakiej interpretacji, ale jeśli weźmiemy pod uwagę tę najbardziej prawdopodobną to niestety gorzej już tego zamknąć się nie dało – przynajmniej w kontekście kina grozy, do którego „1408” bez wątpienia się wpisuje.
Mało jest XXI-wiecznych ghost stories, które w równie umiejętny sposób wykorzystywałyby charakterystyczne dla tego nurtu schematy, dodając również coś intrygującego od siebie, dlatego choćby z tego powodu warto zapoznać się z dziełem Mikaela Hafstroma. Ponadto, jeśli ktoś byłby bardziej wymagający, gdyby solidna realizacja mu nie wystarczyła, gdyby poszukiwał dosłownych wizualizacji sił nadprzyrodzonych, mocnego klimatu grozy i zdecydowanie potęgowanego napięcia również śmiało może zaryzykować seans, bo „1408” wszystko to, i jeszcze więcej, posiada.