Stronki na blogu

czwartek, 26 września 2013

„Klątwa laleczki Chucky” (2013)


Niepełnosprawna Nica mieszka wraz z matką w wielkim domu, do którego pewnego dnia zostaje przysłana paczka z modną w latach 80-tych lalką, zwaną Chucky. W nocy matka Nicy, zgodnie z powszechnymi opiniami, popełnia samobójstwo. Zrozpaczoną dziewczynę odwiedza siostra wraz z mężem, córką i jej nianią, nie wiedząc jeszcze, że w nocy zostaną skonfrontowani z największym koszmarem.

Sławetna seria slasherów o seryjnym mordercy, Charlesie Lee Ray’u, uwięzionym w plastikowej lalce, zapoczątkowana w 1988 roku przez Toma Hollanda, stopniowo oddalała się od konwencji horroru na rzecz czarnej komedii (najsilniej widać to w części czwartej i piątej), co naturalną koleją rzeczy zirytowało przeważającą większość wielbicieli laleczki Chucky. Być może to niezadowolenie publiczności zauważył reżyser piątej odsłony, Don Mancini, który postanowił ponownie wskrzesić nieśmiertelnego Chucky’ego w najnowszej, szóstej już części, która powraca na łono czystego slashera, z lekką, niemalże niezauważalną nutą ironicznego poczucia humoru Chucky’ego.

„Cześć. Jestem Chucky i jestem twoim przyjacielem, aż po grób. Ha, ha, ha.”

Nie oczekiwałam zbyt wiele od „Klątwy Chucky”, sugerując się nazwiskiem reżysera, twórcy najbardziej komediowej części piątej, ale przyznam szczerze, że Mancini miło mnie zaskoczył. Oczekiwałam śmiechu, a zamiast tego zostałam skonfrontowana z czystym slasherem, którego największą siłą jest umiejętnie budowany klimat wszechobecnego zagrożenia i wręcz podręcznikowe poszanowanie zasad budowania napięcia. Nie można ukryć, że twórcom najsilniej dopomogła w tej kwestii charakterystyczna, wpadająca w ucho klimatyczna ścieżka dźwiękowa, każdorazowo zwiastująca rychłe niebezpieczeństwo. Już dawno nie słyszałam w kinie grozy tak znakomicie współgrających z akcją muzycznych tonów, które dodatkowo windowały budowaną również za pomocą licznych zbliżeń, atmosferę, a ta jak na dzisiejsze standardy kina grozy stoi na naprawdę przyzwoitym poziomie. Weźmy na przykład scenę, w której młoda opiekunka siostrzenicy Nicy krąży po ciemnym domostwie w poszukiwaniu lalki – kamera wydobywa maksimum napięcia z jej absolutnie każdego ruchu: kiedy na przykład zagląda pod łóżka i do walizki widz nie może pozbyć się przeczucia jej rychłej śmierci. Niemalże cała akcja filmu rozgrywa się w wielkim domostwie, urządzonym w stylu wręcz gotyckim. Szczególnie intryguje staroświecka winda, którą niepełnosprawna Nica przemieszcza się z piętra na piętro – nic dziwnego, że w jednej scenie twórcy postanowili wykorzystać jej potencjał, serwując nam kolejną maksymalnie nastrojową sekwencję z Chucky’m siedzącym grzecznie na kolanach dziewczyny, aż do czasu przerwy w dostawie prądu…

Mancini’emu nie udałoby się wykrzesać z tego obrazu tyle napięcia, gdyby nie ciekawi protagoniści. Pomysł na uczynienie z poruszającej się na wózku inwalidzkim dziewczyny, głównej bohaterki okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę i nie mówię tutaj tylko i wyłącznie o jej wzbudzającej sympatię osobowości, ale przede wszystkim o pretekście do podkreślenia jej bezradności w obliczu rzezi – szaleńcze czołganie się w górę po schodach na ratunek siostrze, dyktowane czystą paniką, a nie logicznym myśleniem. Podczas, gdy Nica wywołuje jedynie pozytywne odczucia w widzach, jej siostra to jej zupełne przeciwieństwo – materialistyczna egoistka, która nieustannie szuka sposobu na uszczęśliwianie samej siebie, nawet kosztem swojej rodziny. Jedyne, co irytuje w kwestii kreacji bohaterów to pierwszy zwrot akcji, podczas którego zostaje ujawnione jej prawdziwe oblicze – wątek, jak przystało na współczesne produkcje na siłę wciśnięty w fabułę, aby promować „światopoglądową poprawność” twórców. Ponadto zobaczymy charakterystyczne dla nurtu slash sceny rozdzielania się bohaterów (ale całkowicie usprawiedliwione, a co za tym idzie nieirytujące) oraz łatwą do przewidzenia, systematyczną eliminację bohaterów przez żądną zemsty lalkę. Sceny mordów w porównaniu do nastroju nie charakteryzują się niczym szczególnym. Najbardziej przypadł mi do gustu moment z dosypaniem trutki na szczury do talerza jednego z gości i późniejsza praca kamery podczas kolacji, wzmagająca ciekawość widza, zastanawiającego się, kto trafił na śmiertelny posiłek. Porażenie prądem jednej z bohaterek, której niemalże oko wychodzi z oczodołu również robi całkiem przyzwoite wrażenie, ale im dalej tym niestety gorzej – sceny przebijania oka i przekrajania twarzy na pół zbyt mocno posiłkowały się nowoczesną technologią, aby wzbudzić we mnie choćby częściowe poczucie realizmu sytuacyjnego. Z minusów warto jeszcze nadmienić koszmarny, maksymalnie sztuczny wygląd Chucky’ego. I zbyt zagmatwaną końcówkę (po napisach końcowych jest kolejna, moim zdaniem troszkę lepsza), która niestety nawiązuje do czwartej i piątej części – szkoda, że Mancini nie poprzestał na tych początkowych odniesieniach do trzech pierwszych odsłon, tworząc taką a la alternatywną czwartą część, która skierowałaby niniejszą serię na nowe, wzorowane na tych starszych filmach o Chucky’m, tory. A tak, być może jakiś niewydarzony twórca postanowi powrócić do komediowej konwencji i z dobrego horroru, z charakterystycznym antagonistą znowu będą nici…

„Klątwa Chucky”, oczywiście, nie może się równać z trzema pierwszymi odsłonami serii, aczkolwiek w porównaniu do czwórki i piątki oraz dzisiejszych standardów slasherów naprawdę przyjemnie zaskakuje. Jeśli ktoś chce zobaczyć powrót Chucky’ego do konwencji horroru to gorąco zachęcam do seansu – rzecz jasna z minimalnym przymrużeniem oka na drobne niedostatki.