Stronki na blogu

niedziela, 22 września 2013

„Men Behind the Sun” (1988)

Recenzja na życzenie (ICHI)

OSOBY NIEPEŁNOLETNIE BARDZO PROSZĘ O OPUSZCZENIE TEGO TEKSTU

II wojna światowa. W tajnej jednostce wojskowej Japończycy opracowują broń biologiczną, która ma zapewnić im wygranie wojny. W tym celu przeprowadzają bestialskie eksperymenty na m.in. Chińczykach i Rosjanach. Wydarzeniom tym świadkują młodzi rekruci, poddawani wyczerpującym, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, szkoleniom.

Azjatycki niskobudżetowy film Tun Fei Mou, uznany za jeden z najbardziej zwyrodniałych obrazów w historii światowej kinematografii. Do jego złej sławy z całą pewnością najsilniej przyczyniła się inspiracja prawdziwymi wydarzeniami, mającymi miejsce w tajnej japońskiej Jednostce 731 w trakcie II wojny światowej, w której testowano program rozwoju broni biologicznej i chemicznej na pojmanych Chińczykach, Mandżurach, Koreańczykach i Rosjanach. Bestialstwa, jakich dopuszczano się na niewinnych ludziach przekraczały wszelkie granice tzw. człowieczeństwa – ofiary m.in. poddawano wiwisekcjom, zakażano wąglikiem, truto i obrzucano granatami, a to wszystko w imię wygrania wojny. „Men Behind the Sun” w czasach swojej premiery spotkał się z traumatycznym przyjęciem wśród widzów, głównie za sprawą wiernego (acz odrobinę okrojonego) odzwierciedlenia wydarzeń mających miejsce w prawdziwej Jednostce 731, ale również z powodu plotek głoszących, że jakoby wplótł on w fabułę materiały archiwalne oraz na potrzeby filmu poświęcił żywot prawdziwego kota. Dziś już wiemy, że to jedynie mrzonki rozhisteryzowanych widzów albo, co równie prawdopodobne efekt osobliwej promocji filmu.

Bardzo długo zwlekałam z obejrzeniem niniejszego obrazu – jego zła sława dotarła do mnie przed laty, ale po zapoznaniu się ze zbrodniami wojennymi tzw. Jednostki 731 jakoś nie miałam zbytniej ochoty na ich oglądanie, choćby jedynie sfabularyzowane. Gdy wreszcie udało mi się zebrać na odwagę i skonfrontować z wizją Tun Fei Mou przyznaję bez cienia przesady, że to jeden z najokrutniejszych obrazów, jakie dane mi było zobaczyć i bynajmniej nie przez wzgląd na jakąś zatrważającą dawkę gore, ale świadomość, że oto świadkuję czemuś, co wydarzyło się naprawdę, która towarzyszyła mi przez cały seans, niewyobrażalnie potęgując emocje. Patrzyłam na rozbawionych Japończyków (wyłączając jednego, który nieodmiennie nie mógł powstrzymać wymiotów) z wielkim zapałem mrożących dłonie Chińczyków i zdzierających z nich skórę, usypiających małego chłopca i poddających go sekcji, przysypujących śniegiem trzymiesięczne płaczące niemowlę, rozrywających granatami ciała ukrzyżowanych ofiar, atakujących zmysły człowieka piszczącymi dźwiękami, które po jakimś czasie wymusiły na jego organizmie wydalenie własnych jelit i wreszcie zjadanie kota przez gromadę szczurów. Obok takiego okrucieństwa nie można przejść obojętnie, więc nic dziwnego, że niejednokrotnie uroniłam łezkę, albo z odrazą zatrzymywałam film, aby nabrać większego dystansu, co i tak po paru kolejnych minutach tego niewyobrażalnego nagromadzenia ludzkiego i zwierzęcego cierpienia okazywało się bezowocne. Twórcy nie skupili się jedynie na drobiazgowym obrazowaniu okrutnych eksperymentów – co jakiś czas konfrontowali mnie z życiem młodocianych rekrutów, poddawanych swego rodzaju praniu mózgów, ich wyczerpującym fizycznie szkoleniom i świadkowaniu bestialskim torturom. Już samo to jak żołnierze traktowali te dzieci (w imię wzmocnienia wojsk japońskich) doskonale podsumowuje mentalność ówczesnych nacjonalistycznych wojaków, gotowych absolutnie na wszystko dla dobra swojego kraju, i to z uśmiechem na ustach, który chyba jeszcze bardziej przeraża od ich nieludzkich czynów.

Z uwagi na niski budżet twórcy zostali zmuszeni zatrudnić mało doświadczonych aktorów, co niestety widać w ich mimice i przesadzonej gestykulacji (szczególnie wśród odtwórców młodych rekrutów). Realizacja również stoi na niskim poziomie – ziarnisty obraz, miejscami niepoważna ścieżka dźwiękowa (mowa o skocznych tonach w trakcie harców młodocianych Japończyków) oraz mało przekonująca konsystencja i barwa sztucznej krwi mogą zniechęcić co poniektórych widzów, spragnionych maksymalnie realistycznych efektów specjalnych. Nie ukrywam, że „Men Behind the Sun” realizacyjnie mocno się zestarzał, ale właśnie na tym polega jego fenomen – robi szokujące wrażenie pomimo tych mankamentów, amatorskie wykonanie przegrywa w starciu z odrażającą fabułą, co zapewne docenią wielbiciele mocno kontrowersyjnych, bezkompromisowych, okrutnych wręcz chorych horrorów.

„Men Behind the Sun” jest przykładem pełnego przemocy horroru, który nie epatuje gore dla samego gore. Wszystkie nieludzkie tortury, którym poddawani są tutaj niewinni ludzie mają swoje uzasadnienie – to wydarzyło się naprawdę i radzę nikomu o tym nie zapominać w trakcie seansu. Jeśli nie boicie się tego rodzaju obrazów i macie potrzebę zgłębienia kawałka niechlubnej historii Japonii (o której w szkole raczej nie usłyszycie) to ta produkcja jest właśnie dla was. Natomiast widzowie o słabszych nerwach powinni trzymać się od tej pozycji z daleka, bo nigdy nie zdołają wyrzucić z pamięci obrazów, z którymi skonfrontują ich jej twórcy. „Men Behind the Sun” doczekał się jeszcze trzech kontynuacji, które pomimo mojego uznania dla części pierwszej będą musiały jeszcze troszkę zaczekać – do czasu aż dojdę do siebie po tym, co już zobaczyłam.

Zainteresowanych historią Jednostki 731 zapraszam tutaj