Stronki na blogu

sobota, 5 października 2013

„Byzantium” (2012)


Dwie kobiety, Clara i Eleanor, podróżują od miasta do miasta zostawiając za sobą krwawy szlak zbrodni. Gdy zatrzymują się w nadmorskim miasteczku poznają właściciela podupadłego pensjonatu, z którego Clara postanawia uczynić dom publiczny. Tymczasem Eleanor poznaje chłopaka, w którym wbrew sobie zakochuje się, tym samym stając przed koniecznością wyjawienia mu skrywanej od wieków tajemnicy – przekleństwa wampiryzmu, które dotknęło zarówno ją, jak i jej towarzyszkę. Problem w tym, że wtajemniczenie kogokolwiek w sekret własnej tożsamości zwiększa ryzyko śmierci obu wampirzyc, tym bardziej, że ich tropem nieustannie podążają osobnicy, pragnący przerwać ich długowieczną egzystencję.

Do współczesnego kina wampirycznego podchodzę z dużą dozą ostrożności, ponieważ istnieje spore prawdopodobieństwo, że natrafię na twór powstały na fali popularności „Zmierzchu”, skierowany głównie do nastoletnich odbiorców. Jednakże do seansu „Byzantium” skłoniło mnie nazwisko jego reżysera, Neila Jordana, który w latach 90-tych znakomicie przeniósł na ekran kultową powieść Anne Rice pt. „Wywiad z wampirem” oraz miażdżące recenzje polskich widzów, tak mocno kłócące się z opiniami Amerykanów, czemu w gruncie rzeczy się nie dziwię, bowiem „Byzantium” znacznie odbiega od konwencjonalnego spojrzenia na tematykę wampiryzmu, a jego nowatorskie wykonanie, podobnie jak to miało miejsce w przypadku „Wywiadu z wampirem” sygnalizuje widzowi, że nie ma do czynienia jedynie z horrorem, że konfrontuje się go również z typowymi dla filmowego dramatu, głębszymi treściami.

Choć „Byzantium” plasuje się o dobrą klasę niżej od „Wywiadu z wampirem” nietrudno jest dostrzec pewne analogie pomiędzy ich fabułami, z tą różnicą, że tym razem będziemy mieć do czynienia z podróżującymi z miasta do miasta wampirzycami – ten żeński punkt widzenia, w gruncie rzeczy niewiele zmieni w charakterologii postaci, aczkolwiek stanie się przyczynkiem do nacechowania fabuły delikatną dozą erotyzmu, skierowaną głównie do męskiej części widowni. Pomijając wszystkie ozdobniki obraz Jordana to studium psychologiczne, zupełnie odmiennych charakterologicznie, matki i córki, przebywających w swoim towarzystwie od przeszło dwóch stuleci. Współczesna żeńska wersja Louisa de Pointe du Laca, Eleanor, przeobrażona w wampirzycę w wieku lat szesnastu nie może uwolnić się od wspomnień ze swojej długiej przeszłości, która rzutuje na jej obecne życie w samotności. Dziewczyna zbliża się do ludzi jedynie w chwilach przemożnego głodu, które zaspokaja dzięki osobom w podeszłym wieku, gotowym odejść na tamten świat. Przez pozostałą część swojej nieśmiertelnej egzystencji bliższe kontakty utrzymuje jedynie z matką, z którą może swobodnie dzielić mroczny sekret własnej tożsamości, aczkolwiek niejednokrotnie ogarnia ją przemożne pragnienie podzielenia się z kimś historią swojej nieśmiertelnej egzystencji. Po przyjeździe do nadmorskiego miasteczka na jej drodze stanie młody, chorujący na białaczkę chłopak, do którego Eleanor zapała głębszym uczuciem i których miłosna relacja stanie się przyczyną rychłych kłopotów zarówno jej, jak i jej matki. Oczywiście wątek romantyczny zdaje się być nieodzowny dla właściwego poprowadzenia fabuły „Byzantium”, ale równocześnie najsilniej mnie znużył – w końcu w dzisiejszych filmach wampirycznych nie brak romansów pomiędzy krwiopijcą i śmiertelnikiem… W moim mniemaniu o wiele ciekawsza od Eleanor wydaje się być Clara, żeńska wersja Lestata de Lioncourta, której traumatyczną historię sprzed wieków poznajemy za pośrednictwem kilku retrospekcji z opowieści jej córki. Przed przemianą przydzielona do domu publicznego, w którym zaspokajała potrzeby często brutalnych mężczyzn. Prowadząc marny żywot, bez widoków na lepszą przyszłość równocześnie zyskiwała cechy, które pozwoliły przetrwać jej przez stulecia, w poczuciu ciągłego zagrożenia – hardość ducha i niewyobrażalna bezwzględność zapewniły jej i Eleanor jaki taki żywot w pełnym niebezpieczeństw świecie ludzi. Clara nie ma absolutnie żadnych zahamowań – morduje kogo chce i jak chce, nie bacząc na to, że pozbawianie głów jej wrogów oraz porzucanie ofiar wykorzystanych do zaspokajania głodu w doskonale widocznych, publicznych miejscach może naprowadzić jej prześladowców do jej aktualnej kryjówki, tytułowego Byzantium, pensjonatu, którego przerobiła na dom publiczny, będący znakomity pretekstem do nacechowania fabuły pewną dozą, miłego dla męskiego oko, erotyzmu (wespół z lateksowym wdziankiem Clary).

Tym, co wyróżnia film Jordana na tle innych produkcji wampirycznych jest przede wszystkim powolna, skupiająca się na najdrobniejszych szczegółach praca kamery, która niejednokrotnie wydobywa czyste piękno z rzeczy pozornie koszmarnych, jak na przykład woda zabarwiająca się na czerwono lub momenty konsumpcji Eleanor. Realizacja to prawdziwa uczta dla zmysłów, której nie należy smakować „na szybko” – trzeba dostosować się do jej melancholijnej, często na wskroś przygnębiającej wymowy. Ponadto Jordan zasadniczo przeobraził mit wampiryzmu, rezygnując przede wszystkim z zagrożenia słonecznego, krzyży oraz przemiany przez ugryzienie pierwszego z brzegu krwiopijcy. Tutaj, aby stać się nieśmiertelnym trzeba nieco bardziej się postarać – wyruszyć na mroczną wyspę i oddać się w ofierze tajemniczej sile. Choć jestem zwolenniczką tradycyjnego podejścia do tematyki wampiryzmu to muszę przyznać, że zamysł Neila Jordana w najmniejszym stopniu nie zaważył na ogólnej wymowie jego historii, nie pozbawił jej ciężkiego klimatu, czającej się gdzieś z boku grozy oraz nie odebrał głównym bohaterkom tak atrakcyjnej dla osi fabularnej dojrzałej psychologii. Jedyne, co odrobinę przeszkadzało w należytej kreacji tych wspaniałych postaci to obsada, bo zarówno Saoirse Ronan ze swoją „drewnianą” dykcją oraz pełna nadmiernej, wręcz sztucznej egzaltacji Gemma Arterton nie potrafiły całkowicie wczuć się w swoje bohaterki, w pełni oddać ich jakże intrygujących osobowości.

Choć „Byzantium” to swoista krzyżówka horroru z dramatem (ze szczególnym wskazaniem na ten drugi gatunek), niemalże całkowicie odchodząca od klasycznego mitu wampiryzmu, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu idealnie wpasowała się w moje poczucie estetyczne – zaskoczyła drobiazgowym wykonaniem i jakże magnetyzującymi głównymi postaciami (tzn. samymi bohaterkami, bo z odtwórczyniami ich ról już jest dużo gorzej). Nie wiem, czy to wystarczy, aby zachęcać kogokolwiek do seansu, bo jak wiadomo przeważająca większość polskich odbiorców poszukuje raczej czegoś innego w tego typu kinie (ja jak zwykle jestem w mniejszości), więc wybór pozostawiam wam.

3 komentarze:

  1. Ostatnimi czasy bardzo dużo pojawiło się różnorodnych filmów o wampirach, które nie dorastają słynnym klasykom nawet do pięt np. Zmierzch. Mimo to lubię oglądać produkcje o tych nieśmiertelnych istotach i jak na razie nie mam dość, dlatego cieszę się niezmiernie, że „Byzantium” wypadł w twoich oczach naprawdę całkiem przyzwoicie. W takim razie już zapisuje sobie jego tytuł i niebawem obejrzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja (niestety?) należę do większości i ten film to była całkowita strata czasu... Nawet mimo Johnny'ego Lee Millera :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę dać mu szansę. Chociaż raczej dopiero w momencie gdy będę miała ochotę na wizualne cukierki :)

    OdpowiedzUsuń