Stronki na blogu

poniedziałek, 28 października 2013

„Przypadek 39” (2009)

Recenzja na życzenie

Pracownica opieki społecznej, Emily Jenkins, zajmuje się przypadkiem dziesięcioletniej Lilith Sullivan, która w jej mniemaniu jest zaniedbywana przez rodziców. Złe przeczucia kobiety spełniają się – państwo Sullivan zostają pozbawieni opieki do córki i postawieni przed sądem za próbę zamordowania jej, a Emily zostaje wyznaczona, jako jej tymczasowa opiekunka. Jak się wkrótce okaże kobieta niewłaściwie oceniła, kto w tej rozgrywce stoi po stronie dobra.

Horrorów o demonicznych dzieciach powstało już całkiem sporo – dość wymienić tak znane obrazy, jak „Omen” i „Dzieci kukurydzy”, więc kolejna produkcja dotykająca tej tematyki nie powinna nikogo pozytywnie nastroić do seansu. Jednakże, o dziwo, Christian Alvart wykorzystując minimum dostępnych środków, głównie dzięki niebywałemu wyczuciu formuły gatunku potrafił tchnąć w tę jakże konwencjonalną oś fabularną istotę filmowej grozy, sprawić, że dla zakochanego w podobnych nastrojowych horrorach widza, brak większej oryginalności będzie zupełnie nieistotny.

Początek filmu, zapoznanie się Emily z tytułowym Przypadkiem 39 – ekscentrycznymi Sullivanami i ich zastraszoną córką, bazuje głównie na zmyleniu odbiorców, którego rozwiązanie dla każdego, kto zapoznał się z opisem dystrybutora bądź orientuje się choć troszkę w zawiłościach demonologii (charakterystyczne imię dziewczynki) nie będzie żadnym zaskoczeniem. Początkowa charakterystyka rodziców Lilith, jako żądnych jej krwi potworów, którzy bez skrupułów zamykają ją w piekarniku dosyć szybko okaże się myląca, bowiem gdy tylko dziewczynka trafi pod opiekę upartej pracownicy opieki społecznej ukaże swą prawdziwą, demoniczną twarz. Podczas pobytu Lilith u Emily Alvertowi udało się dokonać czegoś pozornie niemożliwego we współczesnym kinie grozy – rozszczepić ewokacje dwóch różnych środków wyrazu (grozy i napięcia) i w kilku momentach skompensować je w jedną całość, tym samym oferując widzom coś na kształt „mieszanki wybuchowej”. Każdorazowa demonstracja mocy Lilith to prawdziwy popis wyważonej, acz jakże niepokojącej grozy – szerszenie atakujące psychologa dziecięcego (scena robiąca spore wrażenie, acz w momencie zbliżenia na oczy, nos i usta pełne owadów odrobinę sztuczna wizualnie) albo zatłuczenie rodziców przez małego chłopca. Podobnie rzecz ma się z przywidzeniami Emily – poparzona pani Sullivan nagle pojawiająca się za szybką w drzwiach pokoju w zakładzie psychiatrycznym albo ścigająca ją po zalanej deszczem ulicy – wszystkie te wydarzenia, choć oszczędnie zwizualizowane nasycono sporym ładunkiem czystej grozy, aczkolwiek byłyby one niczym, gdyby nie napięcie, drzemiące w każdym, nawet najmniej istotnym kadrze i potęgowane z każdą kolejną minutą trwania projekcji. W wytworzeniu tak dużego napięcia znacznie Alvertowi pomogła relacja pomiędzy dwiema głównymi bohaterkami – protagonistką Renee Zellweger, za którą nie przepadam, aczkolwiek uczciwie muszę przyznać, że w tej roli wypadła nadzwyczaj przekonująco i antagonistką, znakomitą Jodelle Ferland, od której nie sposób oderwać wzroku. Weźmy na przykład jej rozmowę z psychologiem dziecięcym, w trakcie której pokazuje swoją prawdziwą tożsamość – ta zblazowana minka powinna przejść do historii, jako przykład znakomitego kontrastu pomiędzy anielską twarzyczką a uniwersalną mimiką, pozwalającą wzbudzić niepokój w widzach. Przez większą część trwania seansu odbiorcy będą świadkami stricte psychologicznego pojedynku pomiędzy obiema bohaterkami – manipulowania, ukrywania prawdy i planowania kolejnych ruchów przeciwniczki. Kobieta kontra demoniczna dziewczynka – niby nic nadzwyczajnego, ale daję słowo, że niezwykle angażującego we wszelkie niuanse patologicznych relacji międzyludzkich.

„Przypadek 39” oczywiście nie jest horrorem idealnym – posiada kilka denerwujących mankamentów, jak na przykład przesadzona ingerencja komputera w scenie z szerszeniami, czy nieudane zakończenie, ale myślę, że pomimo tych wpadek okaże się niezłym widowiskiem dla wielbicieli nastrojowych, trzymających w napięciu straszaków, bo nawet jego konwencjonalność fabularna jest podana w taki sposób, aby zachwycać zamiast irytować.