Stronki na blogu

sobota, 11 stycznia 2014

„The Banshee Chapter” (2013)


W latach 50-tych i 60-tych CIA prowadziło projekt badawczy o kryptonimie MK-ULTRA. Eksperymentując na obywatelach Stanów Zjednoczonych próbowano dociec, w jakim zakresie można kontrolować pracę ludzkiego mózgu. Na skutek tych badań stworzono substancję, której zażycie, wbrew zamiarom uczonych, wywoływało u pacjentów przerażające halucynacje. Teraz, po latach, ten specyfik trafia w ręce pracującego nad tą sprawą dokumentalisty, Jamesa, który zaraz po jego zażyciu znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Jego dziewczyna, dziennikarka śledcza, Anne Roland próbuje trafić na jego ślad, co najpierw pociąga za sobą konieczność rozwikłania tajemnicy działania krążącej po Stanach Zjednoczonych, wywołującej halucynacje tajemniczej substancji.

Debiutancki obraz Blaira Ericksona, horror nawiązujący do prawdziwych, mocno kontrowersyjnych eksperymentów przeprowadzanych na obywatelach Stanów Zjednoczonych przez CIA w latach 50-tych i 60-tych, który ku mojemu zaskoczeniu w kręgach wielbicieli kina grozy przeszedł bez większego echa, co choćby przez wzgląd na mocno oryginalną oś fabularną jest wielce zastanawiające.

Twórcy „The Banshee Chapter” zdecydowali się na jego częściową dokumentalizację, co z pewnością było podyktowane niskimi nakładami finansowymi, bo o ile nagrania z badań przeprowadzanych przed laty na niczego nieświadomych obywatelach USA były konieczne dla właściwego poprowadzenia akcji (choć zważywszy na ich dosyć monotonny przebieg powinny być odrobinę skrócone), o tyle liczne wstawki z tzw. „kręcenia z ręki”, mające dokumentować zarówno badania Jasona, jak i śledztwo Anne znacznie psują odbiór pierwszej, mniej udanej połowy seansu. Inna sprawa, że nawet tradycyjna realizacja chwilami przypomina amatorskie filmiki, bowiem operatorzy nie mogli wyzbyć się denerwującego braku stabilności obrazu. To ma swoje plusy w drugiej połowie projekcji, znacznie potęgując klimat, ale na początku, w trakcie wprowadzenia w fabułę, nieszafującą zbytnio większą grozą jedynie dekoncentruje. Za przykład niech tutaj posłuży przeszukiwanie domu Jasona przez Anne – nie dość, że jej wędrówka po zaciemnionych pomieszczeniach, przez wzgląd na nieustannie chwiejącą się kamerę zamiast potęgować napięcie raczej wywołuje mdłości to na dodatek w kulminacyjnym momencie zostaje nagle przerwana, po czym następuje przeskok w czasie. Pierwsze czterdzieści minut seansu upływa całkiem znośnie jedynie dzięki ciekawej tematyce filmu, mającej swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości oraz kreacji młodej, acz jakże obiecującej gwiazdki, Katii Winter, która z należytym wyczuciem weszła w osobowość upartej dziennikarki śledczej.
 
Akcja nabiera tempa dopiero z chwilą jej dotarcia do domu ekscentrycznego pisarza, Thomasa Blackburna (znakomita kreacja Teda Levine’a – aż dziw, że tak amatorska realizacja mogła poszczycić się tak profesjonalną obsadą), który zdaje się mieć powiązania z eksperymentami rządowymi sprzed lat, a który podaje jej tajemniczy specyfik, co wkrótce zaowocuje ich szaleńczą podróżą do źródła tajemnicy. Bardzo ciekawy był pomysł dziecinnego głosu liczącego w różnych językach na falach eteru, ilekroć do śmiałka, który spróbował rządowej substancji zbliżało się niezdefiniowane zagrożenie – przez większą część seansu przedstawiane jedynie w formie cienia, ale jakże potęgującego atmosferę. Wydarzenia w domu pisarza, późniejsza samotna wędrówka Anne po mrocznym domostwie jego przyjaciółki i wreszcie finalne wydarzenia w bunkrze rządowym mają w sobie tak wielkie pokłady grozy, potrafią zaniepokoić jedynie za sprawą zwykłych jump scenek i powolnych wędrówek bohaterów po poszczególnych pomieszczeniach, że aż człowiek zaczyna się zastanawiać, dlaczego reżyser z tak wielkim wyczuciem gatunku nie skorzystał z niego w trakcie monotonnej pierwszej połowy seansu. Zaskoczyła mnie również charakteryzacja opętanych specyfikiem protagonistów – plująca krwią znajoma Thomasa i wreszcie dziwacznie powykrzywiana sylwetka istoty ścigającej Anne w jednostce badawczej (szkoda, że ukazana jedynie w migawce). Dzięki minimalizmowi Ericskonowi udało się stworzyć prawdziwe niepojące, jakże realistyczne maszkary, których jedyną wadą jest zbyt rzadkie pojawianie się na ekranie. Natomiast zakończenie, epilog następujący po prawdziwe klimatycznej drugiej połowie seansu, może zawieść, co poniektórych widzów, przez wzgląd na brak jakiegokolwiek pomysłu na zaskakujące połączenie wszystkich wątków. Reżyser postawił na niedopowiedzenia, co ma swoje plusy (mnogość interpretacyjna), ale również pozostawia w widzu swego rodzaju niedosyt, że już nie wspomnę o drobnej niekonsekwencji. UWAGA SPOILER Zgodnie z wcześniejszymi informacjami specyfik miał oddziaływać jak swego rodzaju radar, pozwalający „im” dotrzeć do ofiary i zawładnąć jej ciałem. O ile można domniemywać, że Anne jednak zażyła specyfik (a Thomas mówiąc, że jej go nie podał próbował jedynie uniknąć podróży do jednostki badawczej), co sprowadziło na nią niebezpieczeństwo, o tyle jej finalnie opętana przyjaciółka nie miała z nim styczności. Aczkolwiek tę niekonsekwencję można sobie tłumaczyć zaginięciem znajomego Jasona, który choć sam nie spróbował tajemniczej substancji również słyszał rozlegające się w radiu dziwaczne dźwięki, zwiastujące kłopoty oraz zbliżającą się do domu wrogo nastawioną postać, no i podobnie jak Jason zaginął. Jeśli przyjąć wyjaśnienie, że zażycie specyfiku nie było konieczne, aby przywołać „ich”, że wystarczyło jedynie przebywanie w towarzystwie „zarażonych” to Erickson owszem, wyzbywa się pewnej niekonsekwencji fabularnej, ale nadal nie ma pomysłu na przekonujące wyjaśnienie tego koszmaru, wygodnie pozostawiając go widzom. Ja obstawiam kosmitów KONIEC SPOILERA.

Przymykając oko na niedoróbki w realizacji i ewokacji grozy oraz brak pomysłu na intrygujące zakończenie jestem zmuszona oddać hołd Blairowi Ericksonowi, bo już swoim debiutem udowodnił (po czterdziestej minucie seansu), że wie czym tak naprawdę jest horror oraz jak wykrzesać jak największe napięcie z pozbawionej wszelkiej dosłowności sceny. Tutaj nawet denerwująca moda na dokumentalizację mnie nie raziła, a to już wystarczająca zachęta dla wszystkich widzów spragnionych filmu grozy, bazującego na niedopowiedzeniach i mrocznej atmosferze ciągłego zagrożenia.   

6 komentarzy:

  1. Oho! Muszę zobaczyć! :) Może tym razem uda się wywołać u mnie napięcie, co nie rzadko się zdarza przy oglądaniu horrorów ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Na końcu, w migawkach, było pokazane, że działanie tego specyfiku przenosi się przez dotyk. Callie "zaraża" Anne, a ona swoją przyjaciółkę. Tak ja to zrozumiałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tym razem jakoś nie mam przekonania do tego filmu.
    ps. kod na ebooka dotarł. Wprawdzie dopiero 2 dni temu, ale lepiej późno niż wcale ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uff, wreszcie coś oryginalnego co nie wydaje się jednocześnie koszmarnie pozbawione polotu. Muszę sprawdzić :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdybym sugerowała się tylko tytułem, na pewno nie zainteresowałabym się tym filmem. Ale Twoja recenzja zachęca mnie do tego, żeby po niego w końcu sięgnąć. Dzięki Buffy :)

    OdpowiedzUsuń