Stronki na blogu

poniedziałek, 27 stycznia 2014

„Wściekłość” (1977)


Biorąca udział w wypadku motocyklowym Rose trafia do klinki prowadzonej przez doktora Dana Keloida. Mężczyzna przeprowadza na pacjentce eksperymentalny zabieg przeszczepu skóry. Po powrocie do zdrowia Rose odkrywa, że jej ciało nie asymiluje zwykłego pokarmu, a jedynie ludzką krew. Osoby, które padają jej ofiarą w niedługim czasie zamieniają się w oszalałe bestie, łaknące krwi. Gdy dziewczyna ucieka ze szpitala, zmierzając do swojego chłopaka mieszkającego w Montrealu nieświadomie roznosi zarazę, co grozi globalną epidemią.

Wbrew powszechnym opiniom uważam Davida Cronenberga za jednego z dwóch reżyserów lat 70-80-tych (obok Briana De Palmy), który zdołał dopasować się do współczesnych wymogów kinematografii. Choć w XXI-wieku porzucił swój ulubiony nurt body horrorów na rzecz dramatów to w jego filmach nadal można wyczuć ten osobliwy zmysł artystyczny, którym zdobył serca przede wszystkim zagorzałych wielbicieli kina grozy. Cronenberg zwrócił na siebie uwagę już w roku 1975, produkcją zatytułowaną „Dreszcze”, która traktowała o ludziach opanowanych przez tajemnicze pasożyty przenoszone drogą płciową, zamieniające ich w rozszalałe bestie. Dwa lata później światło dzienne ujrzała jego „Wściekłość”, tematycznie bardzo zbliżona do „Dreszczy”, aczkolwiek w moim mniemaniu nieco lepiej obrazująca rozwój choroby, dziesiątkującej ludzkość.

Osoby niezaznajomione z twórczością Davida Cronenberga raczej nie powinny zaczynać od „Wściekłości” (na początek zalecałabym im „Muchę”), głównie przez wzgląd na sporo dłużyzn. Jego wielbiciele nauczyli się w nich rozsmakowywać, ale istnieje spore prawdopodobieństwo, że widzowie nieprzyzwyczajeni do długiego skupienia kamery na spowolnieniach akcji, zamiast odczuć wzrastające napięcie jedynie się zniecierpliwią. David Cronenberg słynie z nietuzinkowych obrazów, skupiających się na rozpadzie głównie ludzkiego ciała, ale również psychiki, utrzymanych w mocno surowym klimacie zdefiniowanej grozy. Podobnie jest ze „Wściekłością”, z której ani na chwilę nie ustępuje ta specyficzna atmosfera, potęgowana melancholijną, jakże wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową, skomponowaną przez Howarda Shore’a. Oś fabularna w wielu aspektach trzyma się charakterystycznego dla filmów Cronenberga schematu. Mamy burzyciela - w przeciwieństwie do „Dreszczy”, czy choćby późniejszego „Potomstwa” całkowicie nieświadomego niebezpieczeństwa swojego eksperymentu. Dokonując przeszczepu skóry na znajdującej się w stanie krytycznym kobiecie pragnie jedynie ocalić jej życie, bez osobistych implikacji. Niestety, coś idzie nie tak i wkrótce na scenę wkracza typowa dla Cronenberga konwencja body horroru. Ciało Rose ulega niepoddającej się jakiejkolwiek racjonalizacji przemianie. Pod jej pachą wykształca się coś na kształt ust, z których w momentach pozyskiwania ofiary wysuwa się oślizgła macka, zakończona szpikulcem, który z kolei wbija się w ciało jej żywiciela pompując do organizmu kobiety życiodajną krew. Dziwaczne? No cóż, to cały David Cronenberg – przerażający, ale również jakże fascynujący. Obsadzając w roli Rose urodziwą aktorkę, Marilyn Chambers, reżyser łatwo usprawiedliwił jej bezproblemowe pozyskiwanie pożywienia zarówno na terenie kliniki, jak i na zewnątrz. Ofiary, głównie płci męskiej praktycznie same do niej przychodziły, jak się okazuje ku swojej zgubie.

Twórcy „Wściekłości”, charakteryzując specyfikę choroby roznoszonej przez Rose postanowili połączyć objawy typowe dla wścieklizny z naleciałościami wampiryzmu. A więc po pożywieniu się krwią danego osobnika, tracił on pamięć krótkoterminową, równocześnie odczuwając przemożne zmęczenie. Natomiast po kilku godzinach od zakażenia zamieniał się w oszalałą bestię, łaknącą, podobnie jak Rose, ludzkiej krwi. Gdy dane mu było przyssać się do ciała upatrzonej ofiary, wkrótce taki sam los czekał również ją. A więc krótko mówiąc niedługo po wybudzeniu się Rose ze śpiączki połowa Montrealu i okolicznych mu miast zachowywała się jak krwiożercze potwory. Oprócz nowatorskiego podejścia do wampiryzmu i mocnego klimatu grozy zachwyciła mnie charakterystyka zarażonych osobników. Blade twarze z sinymi, rozbieganymi oczami, toczące pianę z ust mogą pochwalić się sporą dozą realizmu, a co za tym idzie ilekroć widzimy ich na ekranie nie można pozbyć się uczucia niesmaku, z lekką domieszką trwogi. Jak na Cronenberga przystało, co jakiś czas urozmaica fabułę scenami gore, unikając przesady w rozlewie sztucznej krwi, co w efekcie pozwala uniknąć groteski (która z uwagi na tematykę filmu mogłaby grozić mniej wprawnemu reżyserowi). Na szczególną uwagę zasługuje tutaj oderwanie skalpu spod pachy sanitariuszowi w klinice. Rzeź dokonana przez doktora Keloida na sali operacyjnej. I wreszcie w moim mniemaniu najbardziej wstrząsająca scena powrotu pewnego mężczyzny do domy, w którym zastaje ciało niemowlaka i oszalałą żonę wyskakującą z szafy w jakże mrożącej krew w żyłach jump scenie. Wszystkie te i inne krwawe momenty nakręcono z niezwykłym wyczuciem dramaturgii, owszem skupiając się na drastycznych szczegółach, ale z większą dbałością o efekt przerażenia, a nie zniesmaczenia odbiorców.

Nie wiem, czy w przypadku jakiejkolwiek produkcji Davida Cronenberga nadejdzie taki moment, w którym powiem „nie oglądajcie tego, to zwykły gniot”. Mam słabość do jego nowatorskich fabuł i znakomitego wyczucia artystycznego i wszystko jedno, czy akurat celuję w jakiś współczesny dramat tego pana, czy body horror sprzed lat. On zawsze był i nadal jest geniuszem – prawdziwym wirtuozem kinematografii. A „Wściekłość” nie jest tutaj żadnym wyjątkiem.     

4 komentarze:

  1. "Obsadzając w roli Rose urodziwą aktorkę, Marilyn Chambers, reżyser łatwo usprawiedliwił jej bezproblemowe pozyskiwanie pożywienia zarówno na terenie kliniki, jak i na zewnątrz"

    Oryginalnie Cronenberg chyba chciał zatrudnić Sissy Spacek (podobała mu się Badlands, jeszcze sprzed Carrie, wtedy była mało znaną aktorką), ale Ivan Reitman (ten od Ghostbustersów, kumpel Cronenberga z uniwersyteckich lat, produkował jego wczesne filmy) zaproponował Marilyn Chambers żeby lepiej wypromować film - chodziło o kontrowersje, Chambers była gwiazdą porno. Cronenberg się zgodził, bo po obejrzeniu jakiegoś jej filmy myślał, że Marilyn to taka niewinna girl next door, a o taki typ urody mu chodziło (m.in. dlatego chciał zaangażować Spacek), ale okazało się, że Chambers to seksbomba. No i wyszło jak wyszło. Ostatecznie Cronenberg był zadowolony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Spacek wiem, ale o tym, że Chambers była gwiazdą porono nie miałam pojęcia.
      Moim zdaniem lepiej, że wybrał Chambers - faceci lęgnący do niej z "wywieszonymi jęzorami" znacznie uprościły sposoby pozyskiwania przez nią krwi. Raczej nie wyobrażam sobie, jak tak mało urodziwa kobieta, jak Spacek miałaby w tak szybkim tempie zarazić połowę Montrealu - chyba zostałby jej jedynie atak z zaskoczenia, a to pewnie odebrałoby postaci Rose sporo uroku, a samemu filmowi swego rodzaju magnetyzmu. Tak sądzę, choć nigdy się nie dowiem, jak poradziłaby sobie Spacek, bądź co bądź lepsza aktorsko.

      Usuń
    2. "Raczej nie wyobrażam sobie, jak tak mało urodziwa kobieta, jak Spacek miałaby w tak szybkim tempie zarazić połowę Montrealu - chyba zostałby jej jedynie atak z zaskoczenia, a to pewnie odebrałoby postaci Rose sporo uroku, a samemu filmowi swego rodzaju magnetyzmu."

      Chyba po prostu brałaby ich na niewinność i pozorną,,, eee, niegroźność, czy coś takiego, nie wiem :)

      Wydaje mi się, że Reitman, mógł się nieźle zestresować, że zaproponował Chambers, w końcu w międzyczasie wyszła Carrie, Spacek była na fali i mogliby promować film na jej wschodzącej gwieździe :)

      Z tymi porno aktorkami i horrorami, to chyba sporo tego było: Jean Rollin i Brigitte Lahaie, Rob Zombie i Ginger Lynn, i pewnie dużo więcej.

      Usuń
    3. Dodam jeszcze Sashę Grey. Zresztą prostytutki też troszkę ciągną do kina grozy - przykład Natalia McLennan. Pewnie najłatwiej im przełożyć swój przeciętny warsztat aktorski na język horrorów. W końcu w tych mniej ambitnych filmach grozy od ładnej aktorki oczekuje się jedynie przekonującego krzyku, a tego w swojej branży już się chyba nauczyły;)

      Usuń