Grupa młodych turystów zwiedza Chile w poszukiwaniu dobrej zabawy. Duże
imprezy, alkohol, narkotyki i przygodny seks to coś, czego im potrzeba. Gdy
spędzają czas w podziemnym klubie państwo nawiedza potężne trzęsienie ziemi.
Rozpętuje się prawdziwe piekło: zawalone budynki, niezliczona liczba ofiar i
rannych oraz grupa niebezpiecznych więźniów, którym sprzyja obecna sytuacja. Co
gorsza do Chile zbliża się tsunami, które może zmieść z powierzchni ziemi całe
państwo. Młodzi turyści stają przed konieczności walki nie tylko z nieubłaganą
Naturą, ale też równie okrutnymi ludźmi.
Zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami film Nicolasa Lópeza, w którym duży
udział miał Eli Roth (współscenarzysta, współproducent i odtwórca jednej z ról),
co dla mnie było wręcz nie do uwierzenia. Nadal zastanawiam się, jakim cudem tak
dobrze orientujący się we współczesnym krwawym kinie grozy twórca, reżyser
dwóch części „Hostela” i „Śmiertelnej gorączki” mógł przyłożyć rękę do czegoś
takiego…
„Aftershock” oficjalnie sklasyfikowano, jako hybrydę thrillera z horrorem,
co jest kolejnym aspektem, którego w ogóle nie rozumiem. Utrzymany w klimacie
filmów katastroficznych obraz Lópeza miał jakoby epatować zbyt wielką przemocą,
ażeby przystawać jedynie do filmowego dreszczowca, co dla widzów, którzy mieli
przyjemność obejrzenia „Niemożliwe” okaże się mocno przesadzone. Film jest
krwawy, i owszem, ale nie bardziej od wspomnianego „Niemożliwe” i nie na tyle,
żeby pretendować do miana kina gore. „Aftershock”
zauważalnie dzieli się na dwie części. W pierwszej półgodzinnej będziemy zmuszeni
obcować z jakże znanym z innych produkcji grozy motywem imprezowania młodych
ludzi połączonych z monotonną wycieczką krajoznawczą. Gdy już to przetrzymamy
przyjdzie kolej na zawiązanie właściwej akcji, zapoczątkowanej trzęsieniem
ziemi, zwiastującym zbliżanie się tsunami. Osobliwa rażąca kolorystyka obrazu,
będąca swego rodzaju wizytówką tej produkcji, elementem, który zwraca
największą uwagę widza, nie pozwoliła twórcom zbudować należytego klimatu wielkiej
katastrofy i śmiertelnego niebezpieczeństwa, grożącego naszym bohaterom ze
strony uzbrojonych zbiegłych więźniów. Po interesujących wydarzeniach w walącym
się podziemnym klubie (ze szczególnym wskazaniem na jakże humorystyczne
poszukiwanie przez chłopaka swojej odciętej dłoni) twórcy skupią się na mocno konwencjonalnym
motywie – bezwzględność Natury okaże się niczym w zestawieniu z okrucieństwem
ludzkim, reprezentowanym przez grupę zdemoralizowanych więźniów. Może i brzmi
ciekawie, ale niestety niemożność zbudowania jakiegokolwiek napięcia
emocjonalnego przez twórców szybko zamienia tę pozycję w niekończące się
pościgi przez skąpane w chaosie Chile, co jakiś czas urozmaicane eliminacją
poszczególnych ofiar. I tutaj jedynie dwie rzeczy Lópezowi wyszły – po pierwsze
niełatwo jest przewidzieć kolejność umierania protagonistów, a to spore
osiągniecie, jak na tego typu produkcję oraz realizacja kluczowej, najbardziej
brutalnej sceny filmu (gwałtu dziewczyny i spalenia żywcem chłopaka). Ale to
stanowczo za mało, żeby nie wzbudzić w opinii publicznej poczucia straconego
czasu.
Z całej obsady ponad przeciętność nie wybija się absolutnie nikt.
Największą uwagę zaznajomionych z kinem grozy widzów z pewnością przyciągnie
postać wykreowana przez Eli’ego Rotha, tylko że on nigdy nie był i pewnie nie będzie
równie dobrym aktorem co reżyserem. To już Andrea Osvart warsztatowo poradziła
sobie znośniej od niego.
Nie wiem, czy „Aftershock” zainteresuje wielbicieli krwawych thrillerów, w
końcu oni widzieli już o wiele bardziej brutalne i silniej trzymające w
napięciu produkcje. A wydaje się, że jedynie do nich był kierowany… Mnie w
każdym razie jedynie zmęczył, a należę do osób, którzy lubią od czasu do czasu popatrzeć
sobie na ekranową rzeź, więc chyba nie warto sugerować się nazwiskiem Rotha i
tracić czasu na tak mierne kino.