Stronki na blogu

poniedziałek, 10 marca 2014

„Aftershock. Miasto chaosu” (2012)

Recenzja na życzenie

Grupa młodych turystów zwiedza Chile w poszukiwaniu dobrej zabawy. Duże imprezy, alkohol, narkotyki i przygodny seks to coś, czego im potrzeba. Gdy spędzają czas w podziemnym klubie państwo nawiedza potężne trzęsienie ziemi. Rozpętuje się prawdziwe piekło: zawalone budynki, niezliczona liczba ofiar i rannych oraz grupa niebezpiecznych więźniów, którym sprzyja obecna sytuacja. Co gorsza do Chile zbliża się tsunami, które może zmieść z powierzchni ziemi całe państwo. Młodzi turyści stają przed konieczności walki nie tylko z nieubłaganą Naturą, ale też równie okrutnymi ludźmi.

Zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami film Nicolasa Lópeza, w którym duży udział miał Eli Roth (współscenarzysta, współproducent i odtwórca jednej z ról), co dla mnie było wręcz nie do uwierzenia. Nadal zastanawiam się, jakim cudem tak dobrze orientujący się we współczesnym krwawym kinie grozy twórca, reżyser dwóch części „Hostela” i „Śmiertelnej gorączki” mógł przyłożyć rękę do czegoś takiego…

„Aftershock” oficjalnie sklasyfikowano, jako hybrydę thrillera z horrorem, co jest kolejnym aspektem, którego w ogóle nie rozumiem. Utrzymany w klimacie filmów katastroficznych obraz Lópeza miał jakoby epatować zbyt wielką przemocą, ażeby przystawać jedynie do filmowego dreszczowca, co dla widzów, którzy mieli przyjemność obejrzenia „Niemożliwe” okaże się mocno przesadzone. Film jest krwawy, i owszem, ale nie bardziej od wspomnianego „Niemożliwe” i nie na tyle, żeby pretendować do miana kina gore. „Aftershock” zauważalnie dzieli się na dwie części. W pierwszej półgodzinnej będziemy zmuszeni obcować z jakże znanym z innych produkcji grozy motywem imprezowania młodych ludzi połączonych z monotonną wycieczką krajoznawczą. Gdy już to przetrzymamy przyjdzie kolej na zawiązanie właściwej akcji, zapoczątkowanej trzęsieniem ziemi, zwiastującym zbliżanie się tsunami. Osobliwa rażąca kolorystyka obrazu, będąca swego rodzaju wizytówką tej produkcji, elementem, który zwraca największą uwagę widza, nie pozwoliła twórcom zbudować należytego klimatu wielkiej katastrofy i śmiertelnego niebezpieczeństwa, grożącego naszym bohaterom ze strony uzbrojonych zbiegłych więźniów. Po interesujących wydarzeniach w walącym się podziemnym klubie (ze szczególnym wskazaniem na jakże humorystyczne poszukiwanie przez chłopaka swojej odciętej dłoni) twórcy skupią się na mocno konwencjonalnym motywie – bezwzględność Natury okaże się niczym w zestawieniu z okrucieństwem ludzkim, reprezentowanym przez grupę zdemoralizowanych więźniów. Może i brzmi ciekawie, ale niestety niemożność zbudowania jakiegokolwiek napięcia emocjonalnego przez twórców szybko zamienia tę pozycję w niekończące się pościgi przez skąpane w chaosie Chile, co jakiś czas urozmaicane eliminacją poszczególnych ofiar. I tutaj jedynie dwie rzeczy Lópezowi wyszły – po pierwsze niełatwo jest przewidzieć kolejność umierania protagonistów, a to spore osiągniecie, jak na tego typu produkcję oraz realizacja kluczowej, najbardziej brutalnej sceny filmu (gwałtu dziewczyny i spalenia żywcem chłopaka). Ale to stanowczo za mało, żeby nie wzbudzić w opinii publicznej poczucia straconego czasu.

Z całej obsady ponad przeciętność nie wybija się absolutnie nikt. Największą uwagę zaznajomionych z kinem grozy widzów z pewnością przyciągnie postać wykreowana przez Eli’ego Rotha, tylko że on nigdy nie był i pewnie nie będzie równie dobrym aktorem co reżyserem. To już Andrea Osvart warsztatowo poradziła sobie znośniej od niego.

Nie wiem, czy „Aftershock” zainteresuje wielbicieli krwawych thrillerów, w końcu oni widzieli już o wiele bardziej brutalne i silniej trzymające w napięciu produkcje. A wydaje się, że jedynie do nich był kierowany… Mnie w każdym razie jedynie zmęczył, a należę do osób, którzy lubią od czasu do czasu popatrzeć sobie na ekranową rzeź, więc chyba nie warto sugerować się nazwiskiem Rotha i tracić czasu na tak mierne kino.