Stronki na blogu

piątek, 30 maja 2014

Sarah Lotz „Troje”


Tego samego dnia dochodzi do katastrof lotniczych w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Japonii i Afryce. Przeżyć udaje się jedynie trójce dzieci i ciężko rannej kobiecie, Pameli May Donald, która chwilę przed śmiercią nagrywa na telefonie tajemnicze ostrzeżenie. Po kilkudniowej obserwacji w szpitalach ocalałe dzieci, Bobby, Jess i Hiro, trafiają pod opiekę najbliższych rodzin. Tymczasem media uparcie karmią opinię publiczną pikantnymi szczegółami z ich życia prywatnego. Kiedy pastor z małego amerykańskiego miasteczka dopatruje się podobieństw pomiędzy niedawnymi katastrofami i tym co zapisano w „Apokalipsie św. Jana” i puszcza w eter informację, że Troje to w rzeczywistości Jeźdźcy Apokalipsy rozpętuje się prawdziwe piekło. Teorie spiskowe zaczynają mnożyć się w zastraszającym tempie, mamiąc obywateli zapowiedziami rychłego końca świata, a bezpieczeństwo rodzin ocalałych szybko zostaje zagrożone przez podatnych na manipulację, groźnych fundamentalistów.

Powieść „Troje” Sarah Lotz w ostatnich dniach zdominowała polski rynek wydawniczy, a to głównie za sprawą pomysłowej, zakrojonej na szeroką skalę kampanii reklamowej. Pierwszy rozdział książki rozsyłany przed premierą recenzentom w jakże zachęcających czarnych kopertach oraz strona internetowa poświęcona książce, na której pozostali czytelnicy mogą przeczytać owy fragment. Starania wydawców zostały nagrodzone głośnym odzewem na blogach, portalach społecznościowych i forach, co skutecznie zniechęciło mnie do powieści. Obcując z literaturą już zdążyłam zauważyć, że to, co cieszy się dużą promocją na ogół nie trafia w mój gust, ale dosłownie przypadek sprawił, że „Troje” jednak wpadło w moje ręce, z czego teraz jestem absolutnie zadowolona. Nieufność do reklam czasami się nie sprawdza;)

„Wydarzenie tej rangi musi przykuć uwagę świata. Czemu jednak ludzie mają skłonność do zakładania tego, co najgorsze, i do wierzenia w najbardziej fantastyczne, kompletnie nieprawdopodobne teorie? Istotnie, statystycznie rzecz biorąc, szanse na coś takiego są kosmicznie małe, ale bez przesady! Czy aż tak bardzo się nudzimy? A może w głębi duszy wszyscy jesteśmy internetowymi trollami?”

Konstrukcja książki bardzo mnie zachęciła. Sarah Lotz prezentuje nam pracę niejakiej Elspeth Martins, poświęconą czterem katastrofom lotniczym i fenomenowi trójki ocalałych. Na powieść składają się liczne wywiady przeprowadzone z ludźmi, którzy odegrali jakieś role w wydarzeniach, które rozegrały się po tragediach. Zapisy rozmów telefonicznych i dyskusji na Skype’ie, wyniki śledztw komisji ds. katastrof lotniczych, artykuły zamieszczone w prasie i Internecie oraz kopie konwersacji pomiędzy bohaterami na forach i komunikatorach internetowych. Lotz zaczyna od śmiałych opisów miejsc, w których rozbiły się cztery samoloty, nie zapominając o okaleczonych ciałach tłumnie zapełniających ziemie i… drzewa. Największe wrażenie robi katastrofa w Japonii, bowiem samolot rozbija się w osławionym Aokigahara, tzw. lesie samobójców. Pozostałe wypadki mają miejsce w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych i Afryce, a cały ten feralny dzień zostaje nazwany przez media Czarnym Czwartkiem. Po szczegółach z miejsc katastrof przychodzi pora na krótkie wywiady ze śledczymi, które odrobinę mnie znużyły, bowiem przybliżały nam szczegóły tych nieszczęśliwych wypadków, podane w obowiązkowym specjalistycznym żargonie. Na szczęście przetrwałam ten zniechęcający zastój, dzięki czemu miałam przyjemność zapoznać się z właściwą akcją powieści, skupiającą się na trójce ocalałych i teoriach spiskowych, które cały świat postawiły w stan gotowości.

„Religia nie powinna mieć nic wspólnego ze strachem, nie powinna też mieć nic wspólnego z nienawiścią.”

Trójka szczęśliwców po katastrofach trafia do swoich najbliższych rodzin. Hiro zostaje oddany pod opiekę ojca, który z kolei przekazuje go jego kuzynce. Losy chłopca poznamy dzięki zapisom z rozmów w Sieci pomiędzy jego tymczasową opiekunką i jej wirtualnym kolegą. O Jess mieszkającą ze swoim wujkiem, aktorem w Wielkiej Brytanii dowiemy się za sprawą jego niedokończonej książki, ale największą sympatię wzbudziła we mnie babcia trzeciego ocalałego, Bobby, która borykała się nie tylko z niezdrowym zainteresowaniem mediów, ale również Alzheimerem swojego męża. Jej zdecydowanie było najtrudniej przetrwać ten koszmar, ale należy również nadmienić, że ze wszystkich tych cudownych dzieciaków Bobby również wzbudzał największą sympatię. Medialna szopka zaczyna się z chwilą podania do publicznej wiadomości ostrzeżenia nagranego na miejscu katastrofy przez Pamelę, która wedle jej pastora starała się ostrzec ludzkość przed uratowanymi dzieciakami. Duchowny – zagorzały chrześcijanin i prawicowiec – przedstawia opinii publicznej swoją fantastyczną teorię, że Troje jakoby są Jeźdźcami Apokalipsy, a ich cudowne ocalenie jest zapowiedzią rychłego Armagedonu. Jego charyzma wkrótce przekonuje rzeszę zagorzałych chrześcijan, którzy przystępują do poszukiwań w Afryce czwartego Jeźdźca oraz namawiania obywateli do przyjęcia w swoich sercach Chrystusa. Równolegle do tej teorii w Sieci ogromnym powodzeniem cieszą się wpisy głoszące, że Troje to przybysze z kosmosu, chronieni przez rząd Stanów Zjednoczonych. Jak się czyta te brednie to oczywiście nie sposób powstrzymać śmiechu, ale o fenomenie tej powieści świadczą znaczące zmiany w zachowaniu dzieci, które rozbudzają w czytelnikach niemiłe podejrzenia. Niemiłe, a bo zawsze niewygodnie jest choćby po części podzielać zdanie teoretyków spiskowych. Jess zaczyna insynuować swojemu wujkowi, że takich jak ona jest więcej, dziadek Bobby’ego nagle odzyskuje świadomość, a Hiro zaczyna porozumiewać się z bliskimi za pomocą skonstruowanego przez jego ojca androida, za pośrednictwem którego przekazuje kuzynce, że katastrofa w ogóle go nie obeszła. Zmiany w zachowaniach dzieci początkowo można przypisywać stresowi pourazowemu i muszę przyznać, że Lotz przez długi czas pozostawiała czytelnikom pole do wielorakiej interpretacji. Z jednej strony podejrzliwie śledziłam losy dzieci, a z drugiej czułam ogromną nienawiść do zagrażających ich bezpieczeństwu świrów, głoszących swoje fantastyczne teorie i rzecz jasna mediów, które tylko nakręcały całą tę spiralę nienawiści. Atmosfera zagęści się pod koniec, kiedy to stanie się jasne, że do tragedii, przez zwykłą głupotę ludzką bądź uzasadnioną wrogość po prostu musi dojść. Błąd Lotz zrobiła jedynie w finale, kiedy nieco przybliżyła nam naturę ocalałych – w moim mniemaniu pozostawienie pola do indywidualnej interpretacji byłoby o wiele ciekawsze.

Choć „Troje” to prawdziwie wciągająca, jakże oryginalna pozycja autorce bądź tłumaczowi nie udało się uniknąć kilku drobnych wpadek. Lotz niczym Stephen King często wyprzedzała fakty, sugerując nam kilka stron wcześniej, jaki zwrot akcji za chwilę nastąpi. Taka narracja oczywiście dodatkowo potęguje napięcie, ale autor musi równocześnie uważać na zewsząd czyhające wpadki. Taki poślizg ma miejsce na 363 stronie – nie chcę spoilerować, dlatego powiem jedynie, że Elspeth mówi wówczas coś, co dalej w ogóle nie będzie miało miejsca (a pamiętajmy, że wywiad przeprowadza na długo po zakończeniu wszystkich późniejszych wydarzeń). Poza tym nie dane mi było poznać płci śledczej/go Ace Kelso, bo tłumacz raz pisał o nim/niej w rodzaju męskim, a raz w żeńskim. Te drobne niedociągnięcia oczywiście nie obniżają wartości fabuły książki, która tak wciąga, że chyba nic nie byłoby w stanie tego zmienić. Niemniej mam nadzieję, że wydawcy poprawią to przy drugim wydaniu, jeśli takowe wypuszczą.

„Troje” to w moim mniemaniu prawdziwie elektryzujący thriller z elementami horroru, podchodzący do pewnej znanej tematyki od jakże nowatorskiej strony. Pełna zaskakujących zwrotów akcji fabuła powieści jest zarówno przestrogą przed fundamentalizmem, jak sugestią, że w teoriach spiskowych mogą tkwić ziarna prawdy. Właśnie owe moralizatorskie rozdwojenie przesądza o geniuszu tej pozycji, z którą w moim odczuciu absolutnie każdy czytelnik, bez względu na preferencje gatunkowe, powinien się zapoznać.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu