Turyści z Niemiec, Katarina i Rutger, podróżują autostopem przez Australię,
zwiedzając najciekawsze miejsca. Po obejrzeniu słynnego krateru w parku
narodowym rozbijają namiot. W nocy zaskakuje ich Mick Taylor, który rozmiłował
się w polowaniach na turystów. Atak na Niemców zwraca uwagę podróżującego
Brytyjczyka, Paula, który przypadkiem zostaje wciągnięty do morderczej
rozgrywki z Taylorem.
„Wolf Creek” Grega McLeana z 2005 roku cieszył się sporą oglądalnością,
aczkolwiek opinie większości widzów były raczej chłodne. Doceniony przez
krytykę, czego dowodem choćby nominacje do kilku nagród, ale dyskredytowany przez
osoby nieprzepadające za hybrydami survivali
z torture porn oraz długimi rozwinięciami
akcji. Pierwsza połowa „Wolf Creek”, w trakcie której świadkujemy długiej
podróży kilku turystów po pustynnych terenach Australii mnie w przeciwieństwie do
innych niezadowolonych odbiorców bardzo urzekła. Rzadko mam okazję tak długo
towarzyszyć bohaterom krwawych horrorów przed ich eliminacją, a taki zabieg
pozwolił mi mocno się z nimi zżyć. Aż osiem lat trzeba było czekać, aż reżyser
przebrnie przez wszystkie formalności i nakręci sequel swojego najbardziej
znanego obrazu. Teraz sam przyznaje, że w międzyczasie niepotrzebnie oddał się
produkcji „Zabójcy” z 2007 roku, bowiem kontynuacja „Wolf Creek” wypuszczona
niedługo po pierwowzorze na pewno przyciągnęłaby uwagę większego grona
odbiorców. Teraz, kiedy w końcu doczekałam się tego długo zapowiadanego sequela
wiem, że zdecydowanie nie było warto.
Podobnie, jak część pierwsza kontynuacja opatrzona jest etykietką „oparto
na prawdziwych wydarzeniach”. Choć w tym przypadku te fakty są ponoć
zainspirowane zeznaniami mężczyzny, który przeżył starcie z szalonym Mickiem
Taylorem, a obecnie przebywa w zakładzie psychiatrycznym, co już każe wątpić w
prawdziwość jego słów – jeśli oczywiście cały ten zabieg nie jest tylko tanim
chwytem marketingowym. McLean pisząc scenariusz „Wolf Creek 2” trzymał się starej
zasady głoszącej, że każdy sequel krwawego horroru musi odznaczać się większą
akcją niż w jedynce i większą liczbą zgonów. Tak, więc mamy antagonistę znanego
z pierwowzoru, rozmiłowanego w czarnych dowcipach, nieustraszonego łowcę, Micka
Taylora (ponowne znakomicie wykreowanego przez Johna Jarratta), który przemierza
australijskie pustkowia w poszukiwaniu turystów. Do mordowania napotkanych
osobników używa głównie strzelby, ale znalazło się również miejsce na krótką
scenę dekapitacji za pomocą noża oraz odcinania palców piłą tarczową. I to w
zasadzie tyle, jeśli idzie o sceny mordów, które niestety nie czerpały z
jedynki, a więc z estetyką torture porn
nie mają nic wspólnego - sztuczna realizacja i zbyt małe skupienie na
anatomicznych szczegółach to uniemożliwiły. Mniej więcej 80% filmu jest survivalem, podlanym zawrotną akcją,
która niszczy wszelkie zalążki klimatu wyalienowania. A szkoda, bo już samo
miejsce akcji - skąpane w gorącym słońcu malownicze australijskie pustkowia – otworzyło
McLeanowi furtkę do stworzenia niezapomnianej atmosfery. Gdybyż tylko nie
skusił się tym „niekończącym się” pościgiem samochodowym… Ehh, szczerze mówiąc
myślałam, że już tego nie przetrwam. Przez niemalże całą środkową część filmu
Taylor niezmordowanie jedzie za uciekającym Paulem, próbując zepchnąć go z
drogi. Ale to nie wszystko. W pewnym momencie twórcy chyba zauważyli, że ta ich
„zawrotna akcja” nieopatrznie wpadła w odmęty daleko idącej monotonii, a więc
aby nieco urozmaicić scenę pościgu wepchnęli kilka kangurów pod koła, mając
chyba nadzieję, że owa sekwencja nie będzie aż tak żałosna, jak w ostateczności
się okazała… Jedynie przekombinowanie irytuje mnie w horrorach mocniej od scen
pościgu, a chyba nikt nie powie, że te kangury nie były nieudaną próbą postawienia
na nogi nieubłaganie chylącego się ku upadkowi scenariusza.
Kiedy już udało mi się przebrnąć przez większą część seansu, która więcej
miała wspólnego z tanią sensacją, aniżeli kinem grozy zostałam nagrodzona udaną
końcówką. To znaczy, pomijając żałosny test znajomości Australii, którym Taylor
katuje swoją ofiarę oraz ich wieczorek wokalny. Prawdziwy horror ma miejsce w
trakcie finalnego krążenia niedoszłej ofiary Micka po pełnych rozkładających
się ciał podziemnych korytarzach. Ale to tylko jakieś dziesięć-piętnaście minut
seansu. Raczej nie warto tracić niemalże dwóch godzin życia, aby to zobaczyć.
„Wolf Creek 2”, jako survival czy
torture porn w moim odczuciu w ogóle
się nie sprawdza. Możliwe, że trafi w gusta wielbicieli sensacji, bo akurat
elementów typowych dla tego gatunku filmowego jest w nim najwięcej. Mnie
zachwyciła jedynie piękna australijska sceneria. Końcówkę też mogę określić
mianem udanej, ale nie na tyle, ażebym długo o niej pamiętała. A więc w ogólnym
rozrachunku mamy kolejną rąbankę, która jak na tego rodzaju kino jest zaskakująco
mało krwawa, za to pełna akcji, która zabija wszelkie zalążki klimatu. Moim
zdaniem swoją przygodę z „Wolf Creek” lepiej ograniczyć do pierwowzoru, bo kontynuacja
poza bzdurną sceną z kangurami nie oferuje niczego, czego już wcześniej w survivalach nie było.
Szkoda, że rąbanka mało krwawa, ale dobrze, ze sensacji dużo. No i ta australijska sceneria również działa na korzyść, dlatego jestem skłonna zaryzykować i obejrzeć ten film
OdpowiedzUsuńJeszcze nie oglądałem, ale naczytałem się już kilku niezbyt przychylnych opinii, a Twoja zdaje się tylko potwierdzać, że seans dwójki będzie stratą czasu. W sumie spodziewałem się tego po trailerach odsłaniających sceny rodem z jakiegoś filmu akcji. Dla mnie Wolf Creek z 2005 roku był całkiem przyzwoitym filmem i tylko dlatego pewnie z braku laku sięgnę kiedyś po sequel. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWolf Creek 2 (2013) Online
OdpowiedzUsuńhttp://efilmy-online.pl/2014/05/22/wolf-creek-2-2013-oryginal/
Jak ja nie lubię jak w horrorach (chociaż to raczej charakterystyczne dla torturów i slasherów) villain jest niezniszczalny i przeżywa więcej niż jedną część (ale wiem, że to furtka do sequeli). Ten kierowca ciężarówki z Joy Ride, Leatherface czy właśnie Mick Taylor z Wolf Creek (co ciekawe tak nazywa się gitarzysta który grał w Rolling Stonesach w czasach ich największej świetności) to gatunek wroga którego absolutnie nie trawię i w zasadzie już po drugą część takiej sagi sięgam niechętnie i tylko w przypadku gdy mam ochotę na total odmóżdżenie.
OdpowiedzUsuńWolf Creek 3 ponoć jest w natarciu, tylko korona trochę pewnie go opóźni.