Samantha zostaje zaproszona przez swoją przyjaciółkę, Alice, na domówkę.
Aby odreagować niesnaski ze swoją dziewczyną Sam szuka pocieszenia w alkoholu.
Kiedy jest już mocno podpita nagabuje ją nieznajomy mężczyzna, BJ. Szybki seks
w samochodzie już nazajutrz skutkuje niemiłymi konsekwencjami. Początkowo
Samantha jest przekonana, że złe samopoczucie jest wynikiem zwykłego kaca, ale
coraz poważniejsze objawy każą jej przypuszczać, że padła ofiarą jakiejś choroby
przenoszonej drogą płciową.
Horror twórcy „Madison County”, Erica Englanda, przez krytyków porównywany
do kanadyjskiego „Thanatomorphose” z 2012 roku, nie bez powodu, bo zbieżności
fabularne, aż nadto rzucają się w oczy. Tak zwani znawcy podzielili się w swoich
opiniach na temat „Contracted” na dwa obozy – jedni docenili zamysł Englanda, a
inni prześcigali się w niepochlebnych recenzjach. Dla mnie seans tego filmu był
prawdziwie sentymentalną podróżą do czasów świetności body horrorów, które obecnie odchodzą w zapomnienie.
Systematyczny rozpad ludzkiego ciała – to myśl przewodnia „Contracted”, w
dodatku pomimo niskiego budżetu przedstawiony niezwykle realistycznie. Profesjonalna,
acz wyzbyta z wszelkiego efekciarstwa realizacja sprawiła, że już od pierwszych
minut seansu wiedziałam, że trafiłam w przysłowiową dziesiątkę. England ma w
głębokim poważaniu zdobycze nowoczesnej technologii (i chwała mu za to) –
przenosi swoich widzów do czasów świetności filmowego horroru, kiedy to prym
wiodły fizycznie obecne na planie rekwizyty oraz przerażające charakteryzacje.
Już samo to powinno zachęcić zagorzałych wielbicieli prawdziwych,
nieupiększanych efektami komputerowymi straszaków, jeśli jakimś cudem potencjał
tkwiący w fabule filmu będzie dla nich niezauważalny.
Przez wzgląd na podobieństwa do zamysłu „Thanatomorphose” nie mogę przyznać
Englandowi oryginalności, aczkolwiek jestem przekonana, że znajdzie się ogromna
rzesza odbiorców, która nie miała jeszcze styczności z takim podejściem do
nurtu zombie movies. Twórcy już od pierwszych
etapów przemiany Samanthy dają nam do zrozumienia, w co tak naprawdę ewoluuje
dziewczyna (tutaj żadnego zaskoczenia miało nie być), jasno sugerują, że wkrótce
stanie się żywym trupem, jakich pełno w światowej kinematografii. Siła tego
obrazu tkwi w powolnym procesie przemian fizycznych, klimacie oraz podtekstach.
Otóż, mamy młodą kobietę, która usilnie poszukuje swojego miejsca na świecie. Jej
osobowościowy bunt (jak to widzi jej matka, gwiazda kina grozy z dużym stażem,
Caroline Williams) objawia się przede wszystkim eksperymentowaniem ze swoją
seksualnością. Po poznaniu niepokornej lesbijki, Nikki, Sam zmienia orientację na
homoseksualną, uzależnia się od swojej dziewczyny i odrzuca wszelkie zaloty
płci przeciwnej, ku niezadowoleniu matki. Choć nasza bohaterka ma wąskie grono
przyjaciół najlepiej czuje się w towarzystwie Nikki i hodowanych przez siebie
kwiatów, dlatego raczej nie dziwi, że po odkryciu dziwnej choroby toczącej jej organizm
przenoszonej drogą płciową (England tutaj przestrzega przed przygodnym seksem i
niebezpieczeństwem gwałtu) nie jest skora do szukania pomocy u kogokolwiek,
poza lekarzem pierwszego kontaktu. Klimat „Contracted” przywodzi na myśl takie
obrazy, jak „May”, „American Mary”, czy „Excision”. England zadbał, aby w parze
z delikatnymi scenami gore szła
surowa atmosfera wszechobecnego rozkładu. Jak się okazuje takie oszczędne podejście
do tematu robi bardziej wstrząsające wrażenie, aniżeli hektolitry sztucznej
posoki bryzgającej po ścianach. Rozpad cielesny Samanthy jest wręcz odczuwalny
na skórze widza i nie tylko dlatego, że twórcy szczególny nacisk położyli na realizm
akcentów gore, ale również dzięki
odtwórczyni roli głównej. Utalentowana Najarra Townsend sprawiła, że pomimo
trudnej, chwilami wręcz dziwacznej charakterologii jej kreacji paradoksalnie wprost
nie sposób się z nią nie utożsamić. Jeśli ktoś zdoła w takim samym stopniu jak
ja wczuć się w niewygodne położenie Samanthy i w równie niewygodny sposób
odbierze ten chory klimat filmu poczuje się naprawdę nieswojo. Wystarczy zadać
sobie pytania: co też ja uczyniłbym na miejscu Sam? Jak bym się czuł, gdyby
moje ciało nagle z dnia na dzień zaczęło obumierać na moich oczach? Odpowiedzi
być może zagwarantują wam taką schizę, jak mnie, a to klucz do właściwego
przeżywania „Contracted”.
Przeprowadzając nas przez kolejne etapy przemian zewnętrznych Samanthy
England sięgnął wyżyn body horroru.
Minimalizm to recepta na daleko idący realizm i reżyser bez wątpienia zdawał
sobie z tego sprawę. Zaczyna się dosyć niewinnie – od obfitego krwotoku z
pochwy, podkreślonego pojedynczym robakiem wypadającym ze środka (to robactwo,
toczące organy rozrodcze Samanthy było prawdziwie odstręczającym strzałem w
dziesiątkę). Z czasem kobieta zacznie ni z tego, ni z owego słyszeć trudny do
zniesienia hałas, a jej ciało zaczną znaczyć delikatne żyłki prześwitujące
przez skórę. Wypadanie zębów, włosów i paznokci (to ostatnie robi naprawdę
niemiłe wrażenie – bardzo powolne odrywanie paznokcia na naszych oczach… brrr!),
odpadnięcie strzępka skóry przy ustach i wreszcie prawdziwie elektryzująca charakterystyka
żywego trupa tuż przed końcowym etapem przemiany. Podbiegłe krwią oczy, z
którego jedno zachodzi koszmarnym bielmem w połączeniu z zepsutymi zębami i
żyłami wijącymi się po twarzy Sam sprawiły, że całkiem inaczej spojrzałam na
tematykę zombie. Dotychczas w kinematografii dane mi było obserwować jedynie efekt
końcowy, który nie robił na mnie większego wrażenia. Zupełnie inaczej sprawa ma
się w przypadku powolnej degeneracji. Czy byłam zniesmaczona? Oczywiście, że
tak, co zaskakuje biorąc pod uwagę raczej delikatne podejście do aspektów gore. Wszystko załatwiło powolne ujęcie
tematu, zamiast daleko idącej akcji, która zawsze zabija klimat.
Kocham ten film. Właściwie tyle mogłabym powiedzieć gwoli podsumowania. Czy
to kogoś zachęci do seansu nie wiem, ale jestem przekonana, że wielbiciele starszego
kina grozy, kręconego z wykorzystaniem rekwizytów, aniżeli bzdurnego CGI oraz
entuzjaści body horrorów i
nietypowych rozwiązań w zombie movies wiele
stracą, jeśli odpuszczą sobie ten film, bo jest w nim wszystko, czego prawdziwy
szoker potrzebuje. Natomiast pod inny adres odsyłam poszukiwaczy daleko idącego
efekciarstwa i zawrotnego tempa akcji, bo tego na pewno tutaj nie uświadczą.