Stronki na blogu

sobota, 7 czerwca 2014

„Płatki na wietrze” (2014)


Po ucieczce z Foxworth House Cathy, Christopher i Carrie, zostają adoptowani przez lekarza, Paula. Kiedy ich ojczym umiera najstarsze z trójki rodzeństwa rozpoczynają życie zawodowe. Christopher odbywa staż w szpitalu, a Cathy poznaje Juliana Marqueta, który zabiera ją do swojego mieszkania w Nowym Jorku i zapewnia miejsce w prestiżowej szkole baletowej, u swoim boku. Tymczasem Carrie boryka się z odrzuceniem w renomowanej szkole z internatem. Jarzmo traumatycznego dzieciństwa nie pozwala jej na swobodne kontakty z koleżankami. Cathy i Christopher również nie mogą zapomnieć o wydarzeniach na poddaszu Foxworth House. Dwuletnie zamknięcie rozpaliło w nich zakazane uczucia, z którymi nie są w stanie walczyć. Próby stworzenia związków z innymi z góry skazane są na niepowodzenie, ponieważ oboje nie potrafią okiełznać miłości do siebie nawzajem. Sprawy jeszcze bardziej się skomplikują, gdy w ich życie ponownie wkroczy wyrodna matka, Corrine, która nieopatrznie przyczyni się do tragedii.

W styczniu bieżącego roku ukazała się telewizyjna ekranizacja popularnej powieści V.C. Andrews, pt. „Kwiaty na poddaszu”, odcinająca się od filmowej wersji z 1987 roku, w całości czerpiąca z literackiego pierwowzoru. Kwestią czasu było pojawienie się ekranizacji kolejnej części sagi Dollangangerów (patrząc na datę premiery, już w maju, widać, że długo nie trzeba było czekać) – w końcu z uwagi na spore grono wielbicieli twórczości Andrew twórcy mogli liczyć na pewnych odbiorców, a co za tym idzie gwarantowany zarobek. Nowe „Kwiaty na poddaszu” wyreżyserowała Deborah Chow, którą w „Płatkach na wietrze” zastąpiła Karen Moncrieff, modyfikując odrobinę fabułę książki. I bardzo dobrze, bo drugi tom tej sagi w moim mniemaniu jest najsłabszy – multum mdłych opisów miłostek głównych bohaterów w trakcie czytania niejednokrotnie wywoływało we mnie odruch wymiotny i co ważniejsze zabijało chory klimat opowieści.

Kluczową zmianą jest przeskok w czasie. Moncrieff opuściła wszystkie relacje Dollangangerów z ojczymem, Paulem. Fabuła „Płatków na wietrze” rozpoczyna się po dziesięciu latach od wydarzeń przedstawionych w „Kwiatach na poddaszu”, od pogrzebu Paula. Christopher i Cathy są już dorośli, a Carrie uczy się w renomowanej szkole z internatem. Podczas, gdy poprzednią część skradła Heather Graham w roli okrutnej Corrine w drugiej odsłonie po wymianie aktorów kreujących rodzeństwo Dollangangerów zabłysła Cathy, znakomicie oddana przez Rose McIver (i dobrze, że zrezygnowano z tej koszmarnej Kiernan Shipki). Wyatt Nash w roli Christophera też poradził sobie całkiem nieźle, ale w zestawieniu z McIver wszyscy bledną – nawet Heather Graham, choć tutaj bardziej zaważyła jej epizodyczna obecność na ekranie, aniżeli jakieś niedoróbki warsztatowe.

Podobnie, jak w nowych „Kwiatach na poddaszu” twórcy „Płatków na wietrze” nie przykładają większej wagi do realizacji. Niski budżet i dystrybucja telewizyjna zapewne z miejsca zniechęcą koneserów tak zwanego kina wysokich lotów, ale to nie oni mieli być grupą docelową tej produkcji tylko wielbiciele książki, a ci z uwagi na silne skupienie Moncrieff na szkielecie fabuły Andrews w ogólnym rozrachunku powinni być zadowoleni z tej ekranizacji. Oczywiście, pod warunkiem, że nie zniechęcają ich liczne zmiany pierwowzoru. Mnie raczej zadowoliły, bo jak już wspomniałam książka zbyt mocno skupiała się na sferze uczuciowej, kładąc klimat i tematykę tabu tak intrygującą w pierwszej części sagi. Wycinając te momenty i pozostawiając jedynie najmocniejsze wątki z książki Moncrieff sprawiła, że filmowa wersja silniej przykuła moją uwagę. Tak, więc mamy chory romans Cathy i Christophera oraz destrukcyjny związek dziewczyny z tancerzem, Julianem Marquetem – narwanym egoistą, który w kontaktach z nią nie szczędzi pięści. Jest również flirt Christophera z naiwną Sarah Reeves, córką jego pracodawcy, który był chyba jedyną częścią składową fabuły wywołującą moją konsternację – a to z powodu maksymalnie manierycznej odtwórczyni tej roli, Whitney Hoy, obdarzonej raniącym uczy, piskliwym głosikiem. Moncrieff idealnie udało się oddać przemianę wewnętrzną Cathy – z pozycji ofiary awansuje na bezwzględną manipulantkę, usilnie dążącą do zemsty na Foxworth’ach, nieświadomie upodabniając się do własnej matki, której tak bardzo nienawidzi. Corrine z kolei z czasem uprzytamnia sobie, że jej dorosłe życia bardzo przypomina egzystencję jej rodzicielki, Olivii (zjawiskowa Ellen Burstyn), która teraz dogorywa w ciemnym pokoju Foxworth House, z trudem znosząc towarzystwo swojej córki.

Siłą tego filmu są niezdrowe relacje międzyludzkie, oparte na zakazanej miłości, przekleństwie genetycznym i pragnieniu zemsty i choćby przez wzgląd na te dogłębne charakterologie postaci należy dać szansę „Płatkom na wietrze”, ale tylko wówczas, jeśli czytało się serię Andrews i zapałało do niej sympatią. Pozostałym, niezaznajomionym z literackimi pierwowzorami, przypadkowym widzom seans tego obrazu stanowczo odradzam, bo jego amatorska realizacja i szczątkowe liźnięcie fabuły książki mogą ich mocno zdezorientować, jeśli nie zirytować. Mnie „Płatki na wietrze” dostarczyły kawał niezłej rozrywki, no ale ja należę do grona wielbicieli sagi Dollangangerów/Foxworth'ów, więc przy ocenie ekranizacji części drugiej jestem mocno nieobiektywna. Teraz tylko czekać na kolejne telewizyjne wersje kolejnych odsłon serii…