Stronki na blogu

niedziela, 13 lipca 2014

„Laleczka Chucky” (1988)


Seryjny morderca, Charles Lee Ray, zostaje postrzelony podczas pościgu, ale przed utratą przytomności zdąża wypowiedzieć zaklęcie, które przenosi jego duszę w plastikowe ciało lalki. Tymczasem samotna matka Andy’ego Barclay’a, Karen, kupuje od ulicznego sprzedawcy „Dobrego kolegę” – mówiącą lalkę, która cieszy się ogromnym zainteresowaniem dzieci. Andy szybko informuje matkę, że jego nowa zabawka ma na imię Chucky i utrzymuje, że prowadzi z nim długie rozmowy. Początkowo Karen lekceważąco podchodzi do słów syna, zrzucając je na karb bujnej dziecięcej wyobraźni, ale gdy zaczynają ginąć ludzie w otoczeniu chłopca, a wszystkie dowody wskazują na jego winę, przypadkiem odkrywa prawdę.

Kultowy slasher twórcy między innymi „Postrachu nocy” i „Przeklętego”, Toma Hollanda. Scenariusz napisał do spółki z Donem Mancini i Johnem Lafią, których filmografia również obfituje przede wszystkim w kino grozy. Tuż po premierze „Laleczka Chucky” nie cieszyła się jakimś ogromnym powodzeniem tak wśród krytyków, jak i masowych odbiorców. Dopiero zainteresowanie oddanych wielbicieli gatunku z czasem zwróciło uwagę innych na ten tytuł. Kilka strajków w Stanach Zjednoczonych, których uczestnicy utrzymywali, że produkcja ta podżega do przemocy wobec dzieci pewnie też przyczyniło się do komercyjnego sukcesu tego obrazu. W każdym razie krytycy „obudzili się” dopiero w 1990 roku (przy okazji powstawania sequela) nominując „Laleczkę Chucky” do Saturna w czterech kategoriach, ale tylko odtwórczyni roli Karen, Catherine Hicks udało się zdobyć statuetkę.

Miałam to szczęście, że jestem z rocznika, który umożliwił mi obcowanie z Chucky’m w dzieciństwie. Film skonstruowano w taki sposób, aby trafić do wyobraźni przede wszystkim najmłodszych, a co za tym idzie najsilniej ich zaniepokoić. W końcu głównym bohaterem jest sześciolatek, Andy Barclay (niezapomniana kreacja małego wówczas Alexa Vincenta), a antagonistą zabawka. Tak, Chucky to postrach dzieciństwa większości znanych mi rówieśników, ale to wcale nie znaczy, że również dorośli nie dostrzegli uroku tej megaprodukcji grozy. Oglądając ten film teraz, po latach, z bardziej analitycznego punktu widzenia, aniżeli jak w latach szczenięcych dopuszczającego do głosu te podstępne chochliki, zwane bujną wyobraźnią, muszę przyznać, że Holland nakręcił slasher doskonały. Przede wszystkim zrównoważył wszystkie elementy, które ten nurt powinien zawierać, w taki sposób, aby widz nie miał ani wrażenia przesyty, ani niedosytu. Najlepiej widać to w klimacie i częstotliwości mordów. Obraz utrzymany jest w ciemnej kolorystyce, która wespół z niezapomnianą ścieżką dźwiękową tworzy naprawdę mroczną aurę wszechobecnego zagrożenia. Ale Holland doskonale zdawał sobie sprawę, że realizacja to nie wszystko. Aby jeszcze silniej zelektryzować odbiorców, co jakiś czas pobudzał akcję jakże trzymającymi w napięciu, dopracowanymi w najdrobniejszych szczegółach ujęciami nocnych samotnych wędrówek, czy to Andy’ego, czy Karen, czy wreszcie jej przyjaciółki, która ginie jako pierwsza w moim zdaniem najbardziej klimatycznej scenie tej produkcji. Ktoś powie: też mi coś, każdy potrafi nakręcić spacerek przerażonego bohatera po skąpanym w cieniu domostwie… Owszem, ale nie w takim stylu, bo naprawdę na palcach jednej ręki można policzyć twórców nawet kultowych slasherów, którzy ze współmiernym wyczuciem potrafiliby wycisnąć z jednej z pozoru statecznej sekwencji takie pokłady emocjonalnego napięcia. No i rzecz jasna nie każdy filmowiec wie, w którym momencie najlepiej zwizualizować właściwe zagrożenie, co Holland chyba wyliczył z dokładnością co do milisekundy.

Kolejnym ważnym elementem slasherów są sceny mordów i tutaj trzeba przyznać, że pod kątem innowacyjności Holland nie zaszczycił nas niczym szczególnym. Zrzucenie kobiety z okna, usmażenie lekarza aparatem do elektrowstrząsów i wysadzenie budynku – to z pewnością za mało, aby mówić o jakiejkolwiek oryginalności w eliminacji ofiar, ale za to paradoksalnie oszczędna częstotliwość i niski stopień brutalności tych scen zadziałały na korzyść „Laleczki Chucky”. Holland nie uczynił z mordów nadrzędnego elementu fabuły, a jedynie dzięki niej przyspieszał akcję w chwilach, w których czuł, że za chwilę może zwolnić – nawet nie dał jej wytracić prędkości, tak był zapobiegawczy, czyż to nie prawdziwy kunszt reżyserski? Don Mancini podkreślał w wywiadach, że wspólnie z kolegami dążył do utrzymywania widza w niepewności w pierwszej połowie seansu. Celowo tak długo nie pokazywali oblicza mordercy, aby odbiorca zaczął się zastanawiać, czy winnym nie jest podejrzewany przez dorosłych Andy, który wygaduje niestworzone rzeczy o morderczej lalce. Nie wiem, jak taki zabieg podziałał na opinię publiczną z końca lat 80-tych, sprzed powstania sequela, ale dla dzisiejszych odbiorców, którym na pewno, chociaż obiło się o uszy imię zabójczej laleczki o żadnej niepewności nie może być mowy. Zresztą, moim zdaniem, twórcy chcąc zmylić opinię publiczną powinni najpierw odpuścić sobie pierwszą scenę, w której seryjny morderca, Charles Lee Ray (jego personalia pochodzą od imion i nazwisk trzech prawdziwych zabójców: Charlesa Mansona, Lee Harvey’a Oswalda i Jamesa Earl’ego Ray’a) przenosi swoją duszę w ciało lalki w towarzystwie jakże rozczulających mnie kiczowatych efektów komputerowych, wyobrażających błyskawice.

Klimat, mordy, utrzymywanie widza w niepewności – każdy chyba powie, że to jedynie znaczące, ale nie najważniejsze dodatki, że na pierwszym planie i tak niezmiennie znajduje się upiorna, rudowłosa laleczka o chamskim, pełnym ironicznego humoru usposobieniu i jakże umiejętnie wygenerowanej komputerowo (jak na lata 80-te) mimice. O jego makabryczno-komicznym sposobie bycia najlepiej świadczy scena w windzie, w której staruszka na widok lalki mówi „Jaka brzydka”, a Chucky odpowiada „Chrzań się” – taka riposta z ust z pozoru niewinnej zabawki robi naprawdę spore wrażenie, o czym chyba Holland doskonale zdawał sobie sprawę, bo z czasem wtłoczył w jej usta jeszcze więcej impertynenckich odzywek. Tak, cała postać Chucky’ego to takie kuriozum, że nie dziwi jej wciąż niesłabnąca komercyjna popularność i miejsce w każdym fanowskim zestawieniu historycznych slasherowych seryjnych morderców, obok Freddy’ego Kruegera, Jasona Voorheesa, Michaela Myersa i Leatherface’a. Na koniec warto też wspomnieć o spektakularnej, równie komiczno-makabrycznej, jak sam Chucky końcówce filmu, ostatecznym starciu protagonistów z pozornie niezniszczalnym antybohaterem oraz dwuznacznym interpretacyjnie finale. UWAGA SPOILER Owe „złe spojrzenie” Andy’ego, sugerujące, że dusza Chucky’ego zdążyła wejść w jego ciało zostało niestety zepsute przez powstały w 1990 roku „Powrót laleczki Chucky” KONIEC SPOILERA.

Dotychczas dzieło Toma Hollanda doczekało się pięciu kontynuacji. Druga i trzecia część całkiem umiejętnie wpisuje się w konwencję pierwowzoru, ale już czwórka i piątka idą w stronę żałosnej autoparodii. Nadzieja na powrót prawdziwego Chucky’ego jedynie w Donie Mancini, który po nieudanym „Następnym pokoleniu” w najnowszej „Klątwie laleczki Chucky” niejako powraca do myśli przewodniej Hollanda. Zobaczymy, jak to się rozwinie w kolejnych częściach, a póki co odświeżajmy sobie najlepsze pierwsze odsłony tej kultowej serii slasherów.

5 komentarzy:

  1. Tom Holland - zeszłotygodniowy solenizant. Jego laleczka Chucky to mój numer 2 w jego filmografii :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, wspomnienia... Mialam szczescie obcowac z pierwszymi trzema czsciami w dziecinstwie - Chucky jednym z moich ulubionych slasherowych mordercow. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja po tym filmie do tej pory odczuwam niepokój na myśl o lalce mordercy- też oglądałam je w dzieciństwie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oglądałam 1 cześć i pół drugiej, ja najbardziej się przestraszyłam jak lalka tym strasznym głosem czarowała Andy'ego i jak odłamywała nogi temu "murzynowi" poprzez laleczkę vodoo.... yyyy, już mam dreszcze jak o tym piszę :D
    Zapraszam:
    rzeczy-vilovers.blogspot.com ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Film który niszczy dzieciństwo :) Znam niemal na pamięć każdą scenę i od tamtej pory mam wielką niechęć do lalek jakichkolwiek ;)

    OdpowiedzUsuń