Stronki na blogu

sobota, 23 sierpnia 2014

„Intensywność” (1997)


Chyna Shepherd w dzieciństwie świadkowała zbrodniom ojczyma, wspieranego przez jej matkę. Teraz, po latach znowu przyjdzie jej zmierzyć się z psychopatą, który zabija całą rodzinę jej przyjaciółki, Laury, podczas pobytu Chyny w ich domu. Słysząc krzyki gwałconej i zabijanej koleżanki Shepherd pomimo strachu decyduje się w ukryciu towarzyszyć mordercy w drodze do najbliższego telefonu. Jednakże na stacji benzynowej szaleniec dopuszcza się kolejnych zbrodni, a do uszu Chyny dociera jego wyznanie, że przetrzymuje w piwnicy nastolatkę, Ariel. Nie chcąc stracić go z oczu postanawia razem z nim udać się do jego domu.

W 2003 roku Alexandre Aja dopuścił się plagiatu jednej z najbardziej znanych książek Deana Koontza, pt. „Intensywność”. Pierwsza połowa „Bladego strachu” tak wiele szczegółów czerpie z książki, że nie może być mowy o przypadkowym podobieństwie, co ponoć powiedział też sam Koontz, który jednak zrezygnował z pozywania Aji. Reżyser „Bladego strachu” natomiast przyznał, że książkę czytał i że zbieżności oczywiście są, ale nic więcej w tej sprawie nie dodał. Ze skradzioną w połowie fabułą Aji zapoznał się już chyba każdy wielbiciel kina grozy, ale nie każdy wie, że kilka lat wcześniej ukazała się oficjalna adaptacja albo wręcz ekranizacja „Intensywności” Koontza, wyreżyserowana przez Yvesa Simoneau. Telewizyjna wersja to ponad trzygodzinny miniserial, który co prawda wyciął niektóre wątki z książki, parę skrócił i dodał kilka od siebie, ale za to zachował główne myśli autora pierwowzoru i dogłębne charakterologie postaci. Oczywiście, ortodoksyjni wielbiciele powieści zapewne i tak będą rozczarowani tymi drobnymi modyfikacjami, ale pozostali widzowie, jeśli tylko zaryzykują seans, mogą być zaskoczeni tak wysokim poziomem produkcji, zrealizowanej niewielkim kosztem.

Jak na telewizyjny thriller „Intensywność” może pochwalić się rzadko spotykanym nagromadzeniem emocji i napięcia, i to niemalże od pierwszych minut seansu, aż do zakończenia. Ponad trzy godziny siedzenia „jak na szpilkach” to aż nadto, żeby mnie w pełni zadowolić. Film otwiera prolog z dzieciństwa Chyny Shepherd, która jest świadkiem zabicia sąsiadów przez swojego ojczyma, dopingowanego przez jej matkę. Następnie akcja przeskakuje o parę lat do przodu i poznajemy dorosłą, zmagającą się z traumatycznymi wspomnieniami Chynę, którą przyjaciółka, Laura namawia na spędzenie kilku dni w jej rodzinnym domu. Kobiety przyjeżdżają do małego domku, stojącego z dala od cywilizacji i Shepherd zaprzyjaźnia się z rodzicami Laury oraz jej bratem, muzykiem Jackiem. Po tym króciutkim wstępie nastaje noc i twórcy przechodzą do właściwej akcji filmu. Chynę budzą krzyki, rozlegające się w domu. Szybko odkrywa, że do środka wszedł mężczyzna, który pozabijał wszystkich członków rodziny Laury, ją samą brutalnie gwałcąc. Ujęcia, w których kobieta krąży po skąpanych w mroku wnętrzach, śladami psychopatycznego mordercy głównie przez mroczną kolorystykę obrazu i nastrojową ścieżkę dźwiękową, mają w sobie takie pokłady napięcia, że chwilami, aż ciężko było mi to wytrzymać. Naprawdę, już dawno nie widziałam tak klimatycznego thrillera, na którym wręcz nie mogłam się doczekać kolejnych niepokojących wydarzeń. A dynamizmu sytuacyjnego jest całe mnóstwo. Chyna podczas chwilowej nieobecności oprawcy dostaje się do pokoju, w którym przetrzymuje ciężko pobitą, zgwałconą Laurę i obiecuje, że jej pomoże, po czym rusza do domku gościnnego śladami zabójcy, który przemawia do martwego Jacka. Operator nakierowuje kamerę naprzemiennie na szaleńca i ukrywającą się w krzakach Chynę, wyciskając maksimum napięcia z tego mrożącego krew w żyłach momentu, z obowiązkowym przypadkowym hałasowaniem nieuważnej dziewczyny, które na chwilę odwraca uwagę oprawcy. Następnie mężczyzna przenosi ciało Laury do wozu kempingowego, a jej przyjaciółka, pomimo przerażenia postanawia towarzyszyć im podczas tej krótkiej podróży do stacji benzynowej. W finale scenarzysta pozostawia nas z pytaniem, czy Chyna decydując się na tę niebezpieczną podróż kierowała się heroizmem, czy była raczej niepoczytalna? Oczywiście, niezrozumiałych zachowań kobiety jest całe mnóstwo – jak na przykład brak prób zamordowania oprawcy w domu, bądź samochodzie, kiedy jeszcze nie wiedziała o istnieniu Ariel, ale można je wytłumaczyć paraliżującym strachem, który notabene jednak nie przeszkadzał jej w szaleńczej podróży na gapę w jego samochodzie. Twórcy naprawdę starali się przekonująco wyjaśnić postępowanie Chyny, co jakiś czas wtłaczając w akcję retrospekcje z jej dzieciństwa, w którym również pomimo strachu wykazywała się daleko idącym uporem w ratowaniu niewinnych jednostek. Można też domniemywać, że przeszłość u boku psychopatycznego ojczyma i szalonej matki zahartowała ją na tyle, aby zdołała stłumić przerażenie w decydującym momencie swojego życia. Wyjaśnienie jej modus operandi jest na tyle przekonujące, aby zanadto nie irytować odbiorców, aczkolwiek istnieje spora szansa, że kilka jej posunięć wzbudzi u co poniektórych widzów lekki uśmieszek politowania.

„Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak mogliby być szczęśliwi, gdyby zrozumieli, że wartość doświadczeń nie leży w ich pozytywnych, czy negatywnych skutkach. To nie o to chodzi. Wartość doświadczeń leży w intensywności emocji, jakie w tobie wywołują.”

Po rzezi w rodzinnym domu Laury akcja przenosi się na stację benzynową, gdzie Chyna również decyduje się na niemądry krok przedwczesnego wejścia do wnętrza oraz daleko idącego gapiostwa, które upewnia mordercę, że oto ma pasażera na gapę. Rozmowa, jaką nasz antagonista prowadzi ze sprzedawcami, jeśli ktoś miałby jeszcze wątpliwości ostatecznie udowadnia, że ma poważne problemy z psychiką. Moment, w którym wyłuszcza swoja filozofię, przybierając demoniczny wyraz twarzy z permanentnym wytrzeszczem moim zdaniem jest prawdziwym kunsztem aktorskim, znakomicie dobranego do tej roli Johna C. McGinley’a. Przy nim odtwórczyni głównej postaci, Molly Parker, niezmiennie usuwała się na dalszy plan, ale w gruncie rzeczy i tak nie można narzekać na jakieś poważne niedoróbki warsztatowe tej aktorki. Kiedy wreszcie morderca dokonuje kolejnej rzezi i rusza w dalszą drogę, a Chyna rzecz jasna za nim, gnana pragnieniem uwolnienia więzionej przez niego nastolatki, Ariel, zaczyna się teatr dwóch postaci, z epizodyczną obecnością upartego policjanta, podążającego ich śladami. Stróż prawa zostaje zaalarmowany przez starszą kobietę (gwiazda między innymi „Carrie”, Piper Laurie), którą Chyna zatrzymała po drodze, prosząc o zawiadomienie policji. Niniejszy wątek nie pojawia się w książce, został dodany przez twórców, ale w moim mniemaniu całkiem zgrabnie wkomponował się w całość, urozmaicając fabułę delikatną nutką humoru i dodatkowym napięciem. Jak można się tego spodziewać Chyna w końcu dotrze do stojącego na uboczu, w pięknym otoczeniu przyrody domu mordercy, gdzie rozegra się trzeci, finalny akt. Zaskakujące jest to, że pomimo takiej długości twórcom udało się stworzyć tak wielkie napięcie towarzyszące widzom przez cały seans. Oprócz mrocznej oprawy i znakomitej ścieżki dźwiękowej na pewno pomogła im w tym tak mała liczba bohaterów, co umożliwiło ich szczegółową charakterystykę, a co za tym idzie wręcz nie pozwalało mi nie dopingować Chynie w jej nieludzkich zmaganiach, nawet kiedy wpadała na głupiutkie pomysły (zrzucenie się ze schodów, celem uwolnienia od krzesła, do którego ją przykuto). Ostatni akt filmu w porównaniu do pierwszego i drugiego ma w sobie więcej dynamizmu, co naturalną koleją rzeczy zastępuje początkową grozę klimatem zdefiniowanego zagrożenia i pełnego suspensu szybko upływającego czasu. Pod nieobecność oprawcy Chyna stara się wydostać z jego domu, po drodze uwalniając apatyczną Ariel, która po długich latach w niewoli nie jest w stanie wykrzesać z siebie ani jednego słowa, czy chociażby chęci do życia. Naszej protagonistce pomaga w tym wilk (w książce był to jeleń), który ma symbolizować jej Anioła Stróża, ale z uwagi na czające się na zewnątrz krwiożercze psy należące do mordercy jej szanse są nikłe, co tylko dodatkowo potęguje i tak nieznośne napięcie. Zakończenie również jest inne niż w pierwowzorze, ale jego słodko-gorzka wymowa w moi odczuciu całkiem znośnie dopasowała się do całości.

Chciałabym, żeby każdy film telewizyjny prezentował się tak, jak „Intensywność”. Takiego klimatu i nieustającej akcji próżno szukać nawet w horrorach, więc tym bardziej zaskakuje, że Simoneau udało się to w thrillerze. Natomiast porywającą fabułę w głównej mierze możemy zawdzięczać Deanowi Koontzowi. Jego książka doczekała się godnej adaptacji, jeśli nie ekranizacji, z wieloma, acz niezbyt istotnymi zmianami, które moim zdaniem i tak znakomicie współgrały z całością. Ortodoksyjni wielbiciele książki zapewne i tak nie będą zadowoleni, dlatego radzę im poczekać na wierniejszą ekranizację, a tę wersję pozostawić osobom nieznającym książki bądź niezwracającym bacznej uwagi na szczegóły, pragnącym trzymającego w napięciu thrillera, a nie beznamiętnej kalki powieści.

1 komentarz:

  1. Nie wiedziałam, że jest film. Książka mi się bardzo podobała.

    OdpowiedzUsuń