Stronki na blogu

środa, 26 listopada 2014

„Martha Marcy May Marlene” (2011)


Martha dwa ostatnie lata spędziła w komunie, zarządzanej przez charyzmatycznego Patricka. Po ucieczce zatrzymuje się u starszej siostry, Lucy i jej męża, Teda. Szybko okazuje się, że Martha po latach przebywania pod mentalnym wpływem guru sekty nie może się dostosować do życia w społeczeństwie. Dziewczynę męczą koszmarne sny i wspomnienia z pobytu w komunie, a jej zachowanie odbiega od ogólnie przyjętych norm społecznych. Początkowo opiekuńczy, Lucy i Ted, z czasem nie zdając sobie sprawy, co Martha przeżyła zaczynają irytować się jej atakami histerii i beztroskim podejściem do przyszłości.

Niezależny thriller psychologiczny Seana Durkina nagrodzonego na Sundance Film Festival i nominowanego do Wielkiej Nagrody Jury. Oprócz tego „Martha Marcy May Marlene” została nominowana do Independent Spirit Awards w czterech kategoriach oraz do Satelity i Saturna w kategorii najlepszej aktorki pierwszoplanowej i kilku innych nagród. Słusznie doceniony przez krytyków film Seana Durkina, pomimo niewielkiego budżetu (albo dzięki temu) w moim mniemaniu jest najlepszym thrillerem psychologicznym, traktującym o sekcie i jej zgubnym wpływie na psychikę ludzką, jaki dotychczas dane mi było obejrzeć.

Akcja „Martha Marcy May Marlene” rozgrywa się dwutorowo. Teraźniejszość miesza się tutaj z retrospekcjami z pobytu głównej bohaterki w a la hipisowskiej komunie, w której panują zasady niemalże bliźniacze do tych ustalonych przez Charlesa Mansona. Po ucieczce z sekty Martha zatrzymuje się u siostry i jej męża, starając się dostosować do życia w społeczeństwie. Ale przeszkadzają jej w tym koszmarne sny i wspomnienia z ostatnich dwóch lat życia pod wpływem charyzmatycznego guru. Reżyser i scenarzysta, Sean Durkin, dzięki ogromnemu nagromadzeniu psychologii, znajomości reguł panujących w destrukcyjnych komunach, zrzeszających zagubionych młodych ludzi oraz dogłębnym relacjom między poszczególnymi bohaterami stworzył tak nietuzinkowy obraz, że nie sposób przejść obok niego obojętnie. Chociaż scenariusz nie obfituje w zaskakujące zwroty akcji, a realizacja jest mocno stateczna, wręcz leniwa twórcom udało się całkowicie zaangażować mnie w opowiadaną, tylko pozornie melancholijną historię.

Fabuła najsilniej koncentruje się na tytułowej bohaterce, Marthcie, w sekcie nazywanej Marcy May i Marlene. W tej roli Elizabeth Olsen, siostra sławetnych bliźniaczek, do warsztatu której po seansie remake’u „La Casa Muda” nie miałam wielkiego zaufania. Ale zmieniłam zdanie, oglądając ją w niniejszej produkcji. Olsen w tę niełatwą rolę dziewczyny z wypranym mózgiem, próbującej uporać się z demonami przeszłości tchnęła taką mnogość różnorodnych emocji, odegranych w tak przekonującym stylu, że siłą rzeczy zaraziła mnie nimi. A silne identyfikowanie się z główną bohaterką w tym konkretnym obrazie było najważniejszym celem twórców – bez tego ładunku emocjonalnego o przesłaniu scenariusza zapomniałabym z chwilą pojawienia się napisów końcowych. Psychologiczny wydźwięk fabuły znacznie potęgowały pojawiające się, co jakiś czas wyblakłe barwy i brak ścieżki dźwiękowej. Owe elementy nie tylko budowały niewygodną atmosferę mentalnej destrukcji oraz aurę koszmarnego snu, ale również eliminowały ewentualność odwrócenia uwagi od właściwej problematyki filmu. A ta pomimo, albo dzięki melancholijnej oprawie dosłownie rani niemalże każdym ujęciem. Kiedy Martha zatrzymuje się u Lucy i Teda, siostra bez rezultatu próbuje dowiedzieć się, co robiła przez ostatnie dwa lata oraz otoczyć ją matczyną opieką. Jej mąż początkowo również bardzo się stara uszczęśliwić dziewczynę, ale jej coraz bardziej kontrowersyjne zachowanie szybko wyprowadza go z równowagi. Akcja osadzona w teraźniejszości ma zobrazować widzom, jak ciężko pozbyć się nawyków nabytych w pseudo hipisowskiej komunie. Scenariusz skupia się tylko i wyłącznie na ofierze charyzmatycznego guru, jej z góry skazanych na niepowodzenie próbach naprostowania nadszarpniętej psychiki oraz reakcjach jej najbliższych na jej osobę. Równocześnie, dzięki wspomnieniom i snom, Marthy twórcy bardzo wnikliwie przybliżają nam specyfikę sekty, zrzeszającej zagubionych młodych ludzi i zarządzanej przez charyzmatycznego Patricka, bez wątpienia wzorowanego na osobie Charlesa Mansona. Choć jego wspólnotą kierują szczytne idee, odcięcia się od materializmu i czerpnia z życia maksimum przyjemności, obserwując manipulacyjne zabiegi podstarzałego guru, znakomicie wykreowanego przez Johna Hawkesa, już od pierwszego dnia pobytu Marthy w komunie nabiera się podejrzliwości, co do jego prawdziwej natury. Po wyłuszczeniu głównej bohaterce zasad panujących we wspólnocie, w której każdy pracuje dla dobra ogółu (a kobiety spożywają posiłki po mężczyznach, jak w „Rodzinie Mansona”), równocześnie poszukując swojej indywidualnej zdolności akcja w retrospekcjach przechodzi do ukazania prawdziwego oblicza Patricka. Mężczyzna swobodnie podchodzi do seksu, zachęcając swoje „owieczki” do nieskrępowanych stosunków seksualnych, ale równocześnie roszcząc sobie pierwszeństwo do kobiet. Scena, w trakcie której Patrick gwałci otumanioną lekami Marthę, co jest swego rodzaju inicjacją przez wzgląd na brak ścieżki dźwiękowej, szorstkie podejście mężczyzny i niewyobrażalny ból malujący się na twarzy Olsen robi niemalże tak wstrząsające wrażenie, jak niesławna sekwencja gwałtu w „Nieodwracalnych” (2002). Ale jeszcze bardziej przygnębia późniejsze pogodzenie się dziewczyny z tym odrażającym procederem i zapałanie chorobliwą sympatią do jej oprawcy. Ta reakcja Marthy chyba najlepiej obrazuje wyprany mózg zagubionej jednostki, a to dopiero preludium przed najmocniejszym uderzeniem, jeszcze dobitniej akcentującym socjopatyczną naturę Patricka.

Oprócz relacji Marthy z członkami i guru komuny w retrospekcjach będziemy również obserwować jej czasową egzystencję u boku siostry Lucy i jej męża Teda. Obie postaci bardzo dobrze wykreowane przez Sarah Paulson i Hugh Dancy’ego pomimo swoich dobrych zamiarów z czasem „zostają postawieni pod ścianą”. Coraz bardziej wycofująca się w głąb siebie Martha, okresowo boryka się również z niekontrolowanymi napadami histerii. Nie zdając sobie sprawy, co ostatnimi laty przeżywała dziewczyna zniecierpliwiony Ted próbuje skłonić ją do zaplanowania przyszłości. Wówczas ma miejsce burzliwa konwersacja przy stole, w trakcie której Martha wyłuszcza szwagrowi swoje, albo raczej Patricka poglądy na bezproduktywną pogoń za pieniądzem. Takich naleciałości wychowania guru jest oczywiście więcej, jak na przykład kąpiel w morzu bez kostiumu kąpielowego, czy nieskrępowane ułożenie się w łóżku, w którym akurat kochają się Lucy i Ted. Ale owa kłótnia przy stole najsilniej akcentuje wpływ Patricka na światopogląd Marthy, stając się kolejnym punktem zwrotnym fabuły, która od tego momentu będzie skupiać się na coraz szybszym zatracaniu dziewczyny swojego własnego „ja” i osuwaniu się w otchłań szaleństwa. I tak aż do finału, który raptownie urywa scenę w połowie, zmuszając widzów do dopowiedzenia sobie ciągu dalszego, który notabene w najbardziej prawdopodobnej interpretacji nie pozostawia go w miłym nastroju.

„Martha Marcy May Marlene” to prawdziwie przygnębiające psychologiczne kino, dojrzale podchodzące do bohaterów oraz specyfiki pseudo hipisowskich komun, wzorowanych na „Rodzinie Mansona”. Ten film dosłownie przeżywałam całą sobą i na pewno jeszcze długo o nim nie zapomnę – najpierw wyprał mi mózg, a potem pozostawił bez jakże potrzebnego katharsis. Właśnie tak powinno się robić emocjonalne niezależne kino, które tak bardzo angażuje uwagę widza, że ten szybko zatraca swoje własne „ja” identyfikując się z ofiarą psychicznej i fizycznej przemocy. Prawdziwa perełka, którą szczerze polecam każdemu widzowi optującemu za głębokimi scenariuszami, a nie hollywoodzkim przepychem.

5 komentarzy:

  1. Też baaardzo podobał mi się ten film:)
    ilsa

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, ale zachęcasz. Gdzie Ty go znalazłaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Imperial CinePix wypuścił ten film na DVD. Ja akurat płytkę pożyczyłam, nie kupowałam, bo za drogo:/

      Usuń
  3. Dobry film, świetny klimat i masa niedopowiedzianych scen. Sceny gdy typy buszują wokół domu, potrafią przyspieszyć krążenie... Do tego dochodzi bardzo intymna praca kamery i sam temat, czyli sekciarstwo pełną gębą. Dobrze że wspomniałaś o tym tytule swoim czytelnikom Buffy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Poruszająca rzecz,która szarpie nerwy podczas seansu i wwierca się w mózg na długo (może nawet na za długo?).
    P.s.Trudno dyskutować o subiektywnych odczuciach dotyczących tak delikatnej kwestii jak sceny gwałtu,ale do skrajnie realistycznej i ciągnącej się w nieskończoność sekwencji z "Nieodwracalnych",tej z "Marthy..." porównywać bym nie śmiał.

    OdpowiedzUsuń