Stronki na blogu

sobota, 31 stycznia 2015

Andrzej Wardziak „Infekcja”


W Warszawie wybucha, jak dotąd nieznana ludzkości choroba, zamieniająca ludzi w żywe trupy. Szybko rozprzestrzeniający się wirus dziesiątkuje mieszkańców stolicy Polski, pozostawiając krwiożercze kreatury, które tłumnie wylegają na ulicę w poszukiwaniu ludzkiego mięsa. Nieprzygotowane służby nie są w stanie opanować wszechobecnego chaosu. Osoby, którym udało się uniknąć zarażenia muszą sami zadbać o swoje bezpieczeństwo – stanąć do walki z zombie i postarać się zachować zdrowe zmysły w obliczu koszmaru.

Debiutancka powieść Andrzeja Wardziaka, która najprawdopodobniej będzie kontynuowana w kolejnym tomie (przy odrobinie dobrej woli wydawców). Mieszkaniec Ursynowa, z wykształcenia tłumacz języka angielskiego skonstruował typową dla panującego obecnie boomu na żywe trupy apokaliptyczną historię. Książek i filmów powielających romerowskie motywy powstało już na tyle dużo, aby mogła wykształcić się pokaźna grupka ich fanów, do której z pewnością nie należę (wolałabym, aby artyści propagowali stylistykę Lucio Fulci’ego). Owe opowieści o apokalipsie zombie w większości przypadków nie oferują mi nic poza bezkrytycznym kopiowaniem znanych schematów, zapoczątkowanych przez George’a Romero, które zarówno pisarze, jak i filmowcy często zwyczajnie profanują. Jednak pomimo mojego antypatycznego nastawiania do XXI-wiecznych dzieł o żywych trupach postanowiłam dać szansę zachwalanej przez recenzentów powieści Wardziaka – silnie osadzonej w znanej konwencji, ale wykorzystującej przemyślane chwyty narracyjne, które paradoksalnie rozbudziły moje zainteresowanie tą historią.

„Nie było policji, sądów, innych ludzi. Nie było już przed kim czuć się winnym, a własne sumienie opuściło go parę godzin temu, ustępując miejsca nadciągającemu szaleństwu.”

Fabuły streszczać nikomu nie trzeba – ot, znany każdemu motyw apokalipsy zombie osadzony w polskich realiach. Warszawa zostaje zaatakowana przez zarażonych mieszkańców, łaknących ludzkiego mięsa, a kilku niedobitków walczy o przetrwanie. System przestaje obowiązywać, nie ma wymiaru sprawiedliwości i pomocy medycznej. W Warszawie w ciągu jednej doby demokracja (albo postkomuna, jak kto woli) zostaje wyparta przez anarchię, w której liczy się jednostka, zmuszona do walki o przeżycie w zawłaszczonej przez żywe trupy stolicy, ale też mogąca folgować swoim najniższym instynktom bez ryzyka poniesienia jakichkolwiek konsekwencji. Nieciekawą sytuację w mieście Wardziak przedstawia z punktu widzenia kilku bohaterów, którzy nagle musieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Rozproszeni w różnych miejscach Warszawy w chwili wybuchu zarazy łączą się w pary bądź stają w pojedynkę do nierównej walki z nacierającą hordą zombie. Przeskakując z rozdziału na rozdział autor przybliża czytelnikom zróżnicowane charakterologicznie sylwetki kilku niedobitków. W relacji policjanta Kuby i jego żony Natalii dominują typowo partnerskie przekomarzanki. Chociaż to mężczyzna przewodzi, wykorzystując swoje wieloletnie doświadczenie zawodowe, nieustępliwa dziewczyna korzysta z każdej okazji, aby zaznaczyć swoją wyższość nad nim, tym samym wzbudzając moją szczególną sympatię. W innym rejonie Warszawy nastoletni Tomek barykaduje się w mieszkaniu, mając nadzieję, że uda mu się przeczekać chaos w bezpiecznym lokum. Tymczasem inny nastolatek Max łączy siły z żołnierzem Pawłem i razem starają się wydostać z tunelu metra. W tym samym czasie Kaja nieopatrznie dostaje się w sam środek koszmaru, przed którym chroni się na dachu kiosku. Pracownika biurowego Jacka natomiast wybuch zarazy zaskakuje w pracy. Budynek zostaje opanowany przez żywe trupy, a on wraz z koleżanką stara się znaleźć wyjście z tej pułapki. Oczywiście sytuacje wszystkich bohaterów ze strony na stronę będą się zmieniać. Wbrew znanej romerowskiej koncepcji żaden z nich nie osiądzie w jednym miejscu na dłużej, wierząc że tylko będąc w ciągłym ruchu ostaną się przy życiu. Taki zamysł troszkę przypominał mi „World War Z” Maxa Brooksa, tylko na mniejszą przestrzennie skalę z wykorzystaniem wskazówek zamieszczonych w innej jego książce, zatytułowanej „Zombie Survival”.

„Najgorsze jest to, że tak naprawdę wiele się nie zmieniło. Wystarczy na to spojrzeć z odpowiedniej perspektywy. Jesteśmy cywilizacją wojowników. Chociaż określenie ‘barbarzyńców’ byłoby chyba bardziej na miejscu. Ludzie od zawsze atakowali się wzajemnie, odnajdując do tego najgłupsze powody. […] Różnica w naszej aktualnej sytuacji jest tylko taka, że oni walczą wręcz, a my mamy broń trzymającą ich na dystans.”

Survivalowy klimat „Infekcji” znacząco potęgują częste ataki zombie, niewzdragające się przed najwymyślniejszą makabrą, którą jednak można było rozpisać bardziej szczegółowo. Jest krwawo, ale każdorazowy pojedynek z żywymi trupami oraz wszystkie opisy ich okaleczonego wyglądu zewnętrznego autor zamykał w dwóch, trzech zdaniach. Z generowaniem napięcia było już nieco lepiej – oczywiście można było czasem przystanąć i większą uwagę poświęcić zarysowywaniu gęstszego klimatu grozy, ale w takim pełnym akcji wydaniu, kładącym większy nacisk na napięcie i wszechobecne zaszczucie, aniżeli atmosferę niepewnego zagrożenia Wardziak pokazał się z jak najlepszej strony. Narrację znacząco wzbogaca wisielczy humor, świadczący o dużym dystansie autora do tematu, często wtłaczany w kulminacyjne momenty, a co za tym idzie przyjemnie z nimi kontrastujący. Wardziak, bynajmniej nie subtelnie, dowcipkuje nie tylko ze znanych schematów apokalipsy zombie, ale również naszych polskich realiów – cynicznie, acz trafnie. Dla przykładu można przytoczyć mierną kondycję naszej armii bądź księdza-kaznodzieję dopatrującego się w tej nowej rzeczywistości ingerencji sił ciemności.

Wielbicieli konwencjonalnych powieści o żywych trupach do lektury „Infekcji” nie trzeba zachęcać, ale istnieje spora szansa, że osoby mające niewielki próg tolerancji dla typu historii również dadzą się przekonać koncepcji Andrzeja Wardziaka. Ja fanką literatury o zombie nie jestem, a mimo to całkiem nieźle bawiłam się podczas lektury. Niby nic nowego, a podane w taki sposób, żeby zaskarbić sobie sympatię czytelników.

Za książkę z autografem bardzo dziękuję autorowi, Andrzejowi Wardziakowi

2 komentarze:

  1. Książki o zoombie nie pociągają mnie wcale, podobnie jak o wamprach. Natomiast ciekawi mnie umiejscowienie akcji. Zoombie w Warszawie? Może przeczytam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ukrywam, że uwielbiam historie o zombie i nie przeszkadzają mi w takich opowieściach schematyczne rozwiązania. Tę książkę oczywiście też mam zamiar przeczytać głównie ze względu na umiejscowienie akcji w Polsce. Cieszę się, że "Infekcja" nie rozczarowuje :)

    OdpowiedzUsuń