Grupa naukowców, pod kierownictwem Franka i jego żony Zoe, opracowuje
substancję przywracającą zmarłych do życia. Wynalazek testują na psie, Rocky’m.
Po wskrzeszeniu zwierzę zachowuje się nietypowo. Badania wykazują wysoką aktywność
jego komórek mózgowych. Po przejęciu eksperymentu przez sponsora ekipa włamuje
się do laboratorium celem skopiowania wyników swoich badań, ale dochodzi do
wypadku, na skutek którego Zoe umiera. Naukowcy przywracają ją do życia dzięki
swojej cudownej substancji, ale to, co wraca z zaświatów nie zachowuje się jak
Zoe.
Reżyser „The Lazarus Effect”, David Gelb, dotychczas kręcił jedynie shorty
i dokumenty. Na realizację swojego pierwszego pełnometrażowego horroru zebrał
relatywnie przyzwoity budżet (przeszło trzy miliony dolarów). Ponadto miał do
dyspozycji całkiem zgrabnie rozpisany scenariusz Luke’a Dawsona i Jeremy’ego
Slatera, ale brak doświadczenia w kinie grozy wszystko zaprzepaścił. Krytycy
nie szczędzili gorzkich słów pod adresem „The Lazarus Effect”, ale kampania
reklamowa zrobiła swoje, przynosząc produkcji Gelba ponad 36-milionowe
zyski. Doprawdy, dziwne czasy. Podczas, gdy niezależni twórcy posiadający
naprawdę wielkie talenty muszą się zadowolić kiepską dystrybucją i zerową
reklamą takie plastikowe dziełka, jak „The Lazarus Effect” trafiają do kin. Efekt
jest oczywiście średnio oceniany przez opinię publiczną, ale szeroka reklama
determinuje sprzedaż biletów - jakość filmu nie ma większego znaczenia.
Rzadko w całości zgadzam się z recenzjami większości krytyków, ale w tym
przypadku muszę im przyklasnąć. „The Lazarus Effect” to typowy przykład
straszaka, który przez swoje przekombinowanie i brak wyczucia gatunku reżysera
całkowicie zaprzepaścił potencjał tkwiący w scenariuszu. Owy zasób możliwości
można zauważyć w trakcie początkowych partii filmu, kiedy to przybliża się
widzom szczegóły wynalazku Franka (całkiem przyzwoity Mark Duplass) i Zoe (bardzo
dobra warsztatowo Olivia Wilde), zainspirowanego przypowieścią biblijną o
wskrzeszeniu Łazarza. Pozytywny wynik eksperymentu na zdechłym psie, Rocky’m,
delikatnie dotyka problematyki poruszonej w „Morderczym przyjacielu” – ot,
wydaje się, że zwierzę po powrocie do życia jest ponadprzeciętnie inteligentne
(na to wskazują badania, ale pies nie zachowuje się, jak inteligent) i
agresywne niczym Cujo, o czy nie omieszka wspomnieć jeden z bohaterów filmu.
Gelb wyłuszcza nam wszystkie te fakty bez poszanowania jakiegokolwiek klimatu
grozy, bez dbałości o aurę tajemnicy, czy chociażby przyzwoite jump sceny. Dostosowując swój obraz do
niskiej kategorii wiekowej reżyser pilnował się, aby nie uderzać za mocno – zbyt
delikatna muzyka nie pozwala na poderwanie się z fotela, w trakcie tych tricków.
Nieudolne korzystanie z możliwości, jakie niesie stylistyka horroru
nastrojowego w pierwszej połowie seansu wymusiło na mnie całkowite skierowanie
uwagi na snutą, całkiem interesującą historię i przymykanie oczu na żenujące
próby straszenia. Może gdyby Gelb pociągnął w tym duchu drugą partię filmu
(stateczna opowieść, przerywana szybkimi jump
scenami, które da się ignorować) oceniłabym „The Lazarus Effect” nieco
wyżej, ale moment, w którym reżyser postanowił bardziej zdecydowanie odnieść
się do konwencji kina grozy był przysłowiowym „gwoździem do trumny” tej
produkcji. Śmierć i przywrócenie do życia Zoe sugeruje zastąpienie konwencji nastrojowego
straszaka jakimś zombie movie, ale to
tylko pozory. Kiedy kobieta, niczym Gage Creed wraca ze świata umarłych twórcy
starają się wykrzesać z tego wydarzenia maksimum tajemnicy. Dlatego też
wtłaczają w fabułę jedną z popularnych wizji Piekła (nieskończone powtarzanie
najgorszego momentu w życiu) i starają się zdezorientować odbiorców
przemieszaniem rzeczywistości z koszmarem sennym, który rzutuje na świat
realny. Scenarzyści chyba naoglądali się „Koszmaru z ulicy Wiązów” – to dobrze,
bo warto czerpać wzorce z najlepszych horrorowych produkcji. Szkoda tylko, że
ich pomysł trafił w ręce reżysera, który nie potrafił wykrzesać równie
onirycznego, duszącego klimatu grozy z sekwencji przemieszania jawy i snu, co
Wes Craven w swoim najpopularniejszym dziele. Zamiast tego postawił na
plastikowe efekty komputerowe, wyobrażające ogień trawiący kamienicę, w której
w dzieciństwie mieszkała Zoe i oczywiście demonizujące sylwetkę antagonistki.
Olivia Wilde naprawdę zrobiła wszystko, co w ludzkiej mocy, aby należycie oddać
swoją postać na ekranie, ale niewiele mogła uczynić podczas scen zastępujących
jej osobę nowoczesną technologią. Kiedy patrzyłam na fantazyjne metamorfozy
twarzy wskrzeszonej kobiety zastanawiałam się, czy Gelb w ogóle kiedykolwiek
słyszał o charakteryzacji. Zoe na pewno prezentowałaby się bardziej
realistycznie, gdyby nawet jakiś średnio utalentowany charakteryzator zajął
się jej twarzą, aniżeli komputer, który przekształcił niemalże całą drugą
połowę filmu w plastikowe widowisko dla między innymi osób nieoczekujących od
horroru klimatu, czy wbijających się w pamięć, przerażających maszkar, a
jedynie daleko posuniętego efekciarstwa. Ocierające się o animację zdjęcia płonącego
budynku mieszkalnego i rażąco sztuczne oblicze Zoe, polującej na swoich
niedawnych kolegów – tak w skrócie podsumowałabym drugą część projekcji, która
dosłownie mnie zażenowała.
Istnieją twórcy, którzy nie będąc w posiadaniu większych funduszy i
dopracowanych scenariuszy potrafią stworzyć prawdziwe arcydzieła kina grozy
oraz tacy, którzy dzierżą w rękach ciekawe koncepcje fabularne i przyzwoity budżet,
ale nie potrafią przekuć tego w coś godnego uwagi. Brak doświadczenia,
niemożność odnalezienia się w ramach gatunku, chęć zaimponowania opinii publicznej
nowoczesną technologią – powodów jest wiele, a efekt zawsze taki sam. Zapewne znajdą
się widzowie, których takie podejście do kina grozy przekona, którzy znajdą w
tym obrazie tak poszukiwany w horrorach dreszczyk emocji, ale ja niestety do
nich nie należę. Plastikowe, kinowe widowiska do mnie nie przemawiają, nawet
jeśli są oparte na całkiem interesujących scenariuszach. O wiele lepiej
odnajduję się w niskobudżetowych, niedopracowanych realizacyjnie straszakach "z duszą", aniżeli
wyjałowionych z całej magii kina grozy „wypieszczonych” dziełkach, w których
nie ma miejsca na żadne niedociągnięcia operatorskie, ale też brakuje godnych zapamiętania,
mocniejszych sekwencji, czy chociażby gęstego nastroju wielkiej tajemnicy, czy niezdefiniowanego
zagrożenia. A w moim mniemaniu „The Lazarus Effect” należy właśnie do tej
drugiej grupy straszaków.
Wielka szkoda.. Zapowiadał się świetny film.. Osobiście uwielbiam horrory czysto psychologiczne. Kiedy boisz się bo coś skrzypie czy zobaczysz cień.. Straszaki nie są w moim guście.. czasami jest wręcz odwrotnie, zamiast się bać, nie da się po prostu przestać śmiać.. Wielka szkoda że potencjał w scenariuszu nie został wykorzystany..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie :)
Mi się wydawało, że ten film nie jest taki zły. Ale zgadzam się z tym, że psują go efekty specjalne Z tym, że ja nie uważam, że wykorzystanie efektów komputerowych było błędem samym w sobie, tylko to, że mieli wyraźnie za mało pieniędzy na dobre efekty komputerowe. Film miał podobno 3 miliony budżetu, a to w dzisiejszych czasach nie jest dużo - Oculus miał 5, a The Conjuring 20.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie, jak na horror sporo. Tak dobre horrory (moim zdaniem), jak "Babadook" i "Coś za mną chodzi" miały budżet rzędu 2 mln dolarów i ich twórcy dali radę. No, ale oni "nie musieli" tracić tej kasy na mnóstwo efektów komputerowych - Gelb widać musiał. Dlatego właśnie uważam, że efekty komputerowe były niepotrzebne - lepiej by tę kasę spożytkował, gdyby postawił na minimalizm.
UsuńAle tutaj film polega głównie na pokazywaniu telekinetycznych mocy Olivii Wilde i żeby to robiło wrażenie, to chyba raczej potrzebne są dobre efekty komputerowe. (Albo jakiś naprawdę genialny pomysł na zastąpienie ich efektem praktycznym.) Gelb to głównie dokumentalista, możliwe, że nigdy nie robił filmu z efektami specjalnymi, więc trudno się też po nim cudów spodziewać.
Usuń"Tak dobre horrory (moim zdaniem), jak "Babadook" i "Coś za mną chodzi" miały budżet rzędu 2 mln dolarów i ich twórcy dali radę."
Te filmy mają parę momentów, które fajnie wyglądają, ale wg mnie nie są wcale takie dobre. Efekty specjalne w It Follows też do najlepszych nie należą.
Czyli problem tkwi w naszych rozbieżnych spojrzeniach na kino grozy. Ja uważam, że większe wrażenia zapewnia minimalizowanie bądź rezygnacja z posiłkowania się komputerem, a na Tobie efekty komputerowe robią wrażenie. I nie ma co się spierać, bo to rzecz tylko i wyłącznie gustu;)
Usuń"nigdy nie robił filmu z efektami specjalnymi, więc trudno się też po nim cudów spodziewać."
Nie oczekiwałam od niego efektów komputerowych. Ale piszesz o efektach specjalnych w ogóle więc, gdyby zadbał o klimat i charakteryzację Zoe makijażem, a nie CGI to byłabym zadowolona;)
"Czyli problem tkwi w naszych rozbieżnych spojrzeniach na kino grozy. Ja uważam, że coś robi wrażenie, jak twórcy minimalizują bądź rezygnują z posiłkowania się komputerem, a na Tobie efekty komputerowe robią wrażenie."
OdpowiedzUsuńTzn. nie do końca - nie jestem ani pro, ani anty efektom komputerowym. Jeżeli Gelb znalazłby sposób na fajne nakręcenie tego filmu bez efektów komputerowych, to spoko. Ale nie znalazł. Potrzebuje ich do pokazania jak meble latają, szafki się gną itd. (trudno to wszystko nakręcić bez komputera) i wydaje mi się, że z większym budżetem to mogłoby wyglądać dobrze. Ale nie miał większego budżetu, więc wyszło jak wyszło.
A charakteryzacja makijażem też na pewno była wykorzystywana w niektórych scenach.
Tylko, że ja nie zarzuciłam sztuczności wyginającym się szafkom, czy wprawiania przedmiotów w ruch siłą woli. To mi nie przeszkadzało (bo ingerencja komputera nie rzuca się tutaj tak rażąco w oczy), za to sceneria Piekła / traumy z przeszłości Zoe i jej wygląd już tak.
Usuń"A charakteryzacja makijażem też na pewno była wykorzystywana w niektórych scenach."
Nie zauważyłam - CGI zasłoniły mi makijaż;)
"za to sceneria Piekła / traumy z przeszłości Zoe i jej wygląd już tak"
UsuńTo to samo. Te sceny wyglądałyby lepiej gdyby mieli więcej pieniędzy na pieszczenie ich w komputerze. A gdyby naprawdę (w realu) chcieli podpalić korytarz i to wszystko nakręcić, to pewnie wymagałby jeszcze więcej czasu i pieniędzy niż cyfrowo, czyli i tak, większy budżet równa się lepszy film. W Babadook i It Follows są cienie i ludzie idący z oddali, więc 2 mln im styka.
Kiedy ją wybudzili ze śmierci i jest blada i ma te rany na czole, to na pewno jest makeup.
Nie musieli nic podpalać. Mogli wymyślić inną "najgorszą chwilę z życia Zoe", albo pokazać jedynie dym i zwęglone korytarze i by pasiło. Zresztą wzniecenie miejscowego, kontrolowanego pożaru (troszkę podpalonego papieru porozrzucanego w kątach) chyba aż tyle nie kosztuje...
Usuń"Kiedy ją wybudzili ze śmierci i jest blada i ma te rany na czole, to na pewno jest makeup"
Ja cały czas rozprawiam o wyglądzie Zoe, który w zamyśle miał niepokoić widza (w scenach, w których zamieniała się w tę maszkarę, demona, czy co to tam było).
>>Nie musieli nic podpalać. Mogli wymyślić inną "najgorszą chwilę z życia Zoe"<<
UsuńRewrite'y scenariusza też kosztują.
"Zresztą wzniecenie miejscowego, kontrolowanego pożaru (troszkę podpalonego papieru porozrzucanego w kątach) chyba aż tyle nie kosztuje..."
Potrzebne są na pewno pozwolenia, eksperci pirotechniczni, strażacy, kaskaderzy, odpowiedni sprzęt i chuj wie co jeszcze. Jak nie masz lokacji do podpalenie, to musisz taką zbudować od podstaw, a do tego trzeba zatrudnić cieślę... Dajesz zatrudnienie może nawet z setce ludzi, dla 5 minut filmu. Albo wynajmujesz 5 kolesi z programami graficznymi i mówisz co mają zrobić, i za ile.
"albo pokazać jedynie dym i zwęglone korytarze i by pasiło"
Ten sam problem. Potrzeba jest im nowa lokacja, która wymaga przygotowania, pozwoleń i pieniędzy albo zrobią ją komputerowo i być może wyjdzie chujowo.
Wszystko to problemy do rozwiązania z większym budżetem.
"Ja cały czas rozprawiam o wyglądzie Zoe, który w zamyśle miał niepokoić widza (w scenach, w których zamieniała się w tę maszkarę, demona, czy co to tam było)."
Ona się chyba aż tak od tej wybudzonej nie różniła, miała tylko te puste oczy.
"Ten sam problem. Potrzeba jest im nowa lokacja, która wymaga przygotowania, pozwoleń i pieniędzy"
Usuń"Klątwa Styrii" miała o paręset tysięcy niższy budżet i stać ich było na wynajęcie zamku, a tutaj na przygotowanie i wynającie kamienicy nie było ich stać za wyższy o 100 tys. bądź 300 tys. (różne szacunki widziałam) budżet?? Toż za to co mieli kupiliby jeden korytarz w budynku mieszkalnym i by jeszcze zostało;)
"Ona się chyba aż tak od tej wybudzonej nie różniła, miała tylko te puste oczy."
Przecież jej twarz się przeobrażała - otwory się w niej robiły, skóra się łuszczyła i odpadała zwęglonymi płatami. A po przebudzeniu była tylko blada i miała małą rankę na skroni.
A oni tam ten zamek podpalili?
Usuń"Przecież jej twarz się przeobrażała - otwory się w niej robiły, skóra się łuszczyła i odpadała zwęglonymi płatami. A po przebudzeniu była tylko blada i miała małą rankę na skroni."
OK, ale to by pewnie wyglądał lepiej gdyby mieli więcej pieniędzy.
Nie, no co Ty heh. Mówię o tym, że przydymić ściany i rozniecić trochę dymu w budynku mieszkalnym to drogo by nie wyszło. Ja bym im wynajęła cały mój dom i pozwoliła to zrobić za 100 tys. dolarów;)
UsuńA tak na poważnie na pewno dałoby się wynająć tanio jakiś dom przeznaczony do rozbiórki, ale bezpieczny do kręcenia zdjęć.
Ale to i tak trzeba by się wykosztować, żeby przywieźć i zorganizować produkcję w Polsce. Aktorów, techników, sprzęt, wszystko co potrzebne na planie - albo wynajmować wszystko na miejscu. I to też dużo kosztownej roboty dla 5 min. filmu.
UsuńNa miejscu też by pewnie coś tanio znaleźli. A że roboty dużo - cóż, jak chce się nakręcić dobry horror potrzeba przede wszystkim talentu, czasu i chęci, a nie kasy. Zrobić coś za grosze? (chociaż ja i tak uważam, że ponad 3 mln. na horror to sporo) Da się - zapytaj Sama Raimi'ego;)
UsuńAle to było w latach 80. wtedy wszystko było tańsze. I z tego co czytałem to oni tam wszyscy prawie poumierali kręcąc ten film.
UsuńAle patrz jakie poświęcenie;) Żartuję oczywiście. Wiem, że w latach 80-tych, dlatego dałam na końcu uśmieszek, żeby z przymrużeniem oka to traktować. Ale do "Klątwy Styrii" i innych wyżej przeze mnie wymienionych już porównywać można.
UsuńNie widziałem Styrii, więc trudno mi porównać, ale na IMDb piszą, że była kręcona na Węgrzech, a Europa Środkowo-Wschodnia (pod względem filmowym) słynie z tego, że tutaj da się tanio kręcić filmy. Jest tam tylko nastrojowe zamczysko, czy są tam też latające przedmioty, telekineza i wizje piekieł, żeby dało się porównać? Nie wiem na co dokładnie przeznaczyli pieniądze w Lazarus Effect, ale wg mnie widać, że mieli za mało.
UsuńSą tam jakieś efekty, szczególnie pod koniec, ale masz rację to nie ta liga filmów. Efekciarskim nie można go nazwać, czyli coś idealnego dla mnie w przeciwieństwie do "The Lazarus Effect".
UsuńA mi się film podobał. w horrorach chodzi o to, aby się przestraszyć a ten film mi to zapewnił tu macie moją recenzję http://horrorywarteobejrzenia.blogspot.com/2015/06/efekt-azarza-lazarus-effect-2015.html :)
OdpowiedzUsuńMi się też podobał, nie był do końca zły
OdpowiedzUsuńNaprawdę byłam zła po obejrzeniu tego filmu. Zapowiadał się na świetny horror, a był zwyczajnie... głupi. Zgadzam się tutaj z większością krytyków. Typowy przykład zaprzepaszczonej szansy. Kilka scen wartych uwagi, poza tym słabiutko. Jedno z większych rozczarowań tego roku.
OdpowiedzUsuńCAT
http://catinthewell.pl/