Stronki na blogu

sobota, 11 lipca 2015

„Samuraj” (2014)


Jakob jest prowincjonalnym, nieśmiałym policjantem borykającym się z kpinami młodych mieszkańców miasteczka. Od jakiegoś czasu jego najważniejszym obowiązkiem zawodowym jest trzymanie na dystans od ludzi grasującego w lesie wilka, w czym pomaga mu dokarmianie zwierzęcia. Pewnego wieczora Jakob odbiera paczkę, po którą ktoś się zgłasza telefonicznie. Policjant zanosi przesyłkę we wskazane miejsce, gdzie odkrywa, że adresatem jest mężczyzna w sukience, a paczka zawiera samurajski miecz. Chwilę potem tajemniczy jegomość rusza w miasto, zabijając każdego, kogo spotka. Jakob podąża jego śladem, próbując powstrzymać mężczyznę, ale też odkryć, jaki związek go z nim łączy.

Niemiecka dark fantasy, wyreżyserowana przez debiutującego w pełnym metrażu, Tilla Kleinerta, na podstawie jego własnego scenariusza. „Samuraj” zachwycił amerykańskich krytyków przede wszystkim innowacyjną fabułą, ale wielu recenzentów zwróciło również uwagę na sugestywną realizację i niejednoznaczny przekaz. Szczerze mówiąc nie rozumiem tych uniesień – owszem, superlatywy filmu wypunktowane przez krytyków nie są ich wymysłem, one rzeczywiście stanowią części składowe „Samuraja”, ale połączone w jedną całość, nierozpatrywane odrębnie, tworzą doprawdy nużące widowisko.

Kleinertem zauważalnie kierowało pragnienie nakręcenia filmu, który w oryginalny, niespotykany do tej pory w kinematografii sposób podchodziłby do mitu wilkołaka. I to mu się udało, bo czyż istnieje jeszcze jakiś obraz, w którym likantropię symbolizowałby mężczyzna w sukience? Kleinert zestawia w tym filmie elementy folkloru z transwestytyzmem, odnajduje punkty wspólne obu tych zjawisk, co w tych politycznie poprawnych czasach w pojęciu niektórych widzów może nosić znamiona kontrowersyjności. Tytułowy samuraj jakiś czas egzystuje w lesie pod postacią wilka, którego dokarmia młody policjant, Jakob. Kiedy w końcu przybiera ludzką postać jest zmuszony przywdziać sukienkę, znalezioną w jednym z domów, ale pomimo przypadkowości owego ubioru w jego zachowaniu można dopatrzeć się określonych preferencji seksualnych. Gdy Jakob dostarcza mu paczkę (której wbrew logice przedtem nawet nie otwiera) tajemniczy mężczyzna jest akurat zajęty malowaniem ust szminką, a z czasem ujawnia swoje zainteresowanie o podłożu seksualnym nieśmiałym policjantem. Kleinertowi bez wątpienia udało się natchnąć ten obraz rozbuchanym erotyzmem, przy niemalże całkowitej minimalizacji roznegliżowanych scen (poza finałem). Samą swoją postawą odtwórcy dwóch kluczowych ról (przekonujący Michel Diercks i Pit Bukowski) stworzyli wrażenie pewnego magnetyzmu, erotycznego przyciągania do siebie nawzajem, co przy okazji tłumaczyło bierność Jakoba w obliczu terroru, jaki siał w jego rodzinnym miasteczku mężczyzna w sukience. Mroczny, acz miejscami nieco bajkowy klimat z tą całą erotyczną otoczką przystaje przede wszystkim do gatunku fantasy, ale licznymi scenami mordów Kleinert próbował dotykać również stylistyki krwawego horroru. Z miernym skutkiem, bo poza makabryczną (i przygnębiającą) dekapitacją psa i nadzianiem jego głowy na tabliczkę z mapą próżno szukać tutaj dosadnego epatowania gore. Owszem, samuraj skraca o głowę kilka napotkanych osób, młodych ludzi na motorach natomiast dźga kataną w jakiejś nieokiełznanej furii, ale Kleinert unika zbliżeń na odniesione rany, a miejscami wręcz ociera się o czystą groteskę (mrugające i uśmiechające się odcięte od reszty ciała głowy ofiar). W kinie gore zauważalnie twórcy nie potrafili się odnaleźć, ale jedna sekwencja dała mi próbkę tego, czego potrafiliby dokonać w kinie grozy, gdyby tylko obrali inny kierunek. Mowa o pościgu w lesie, podczas którego w rozedrganym świetle z latarki Jakoba w przebłyskach widzimy akrobacje mężczyzny w sukience i jego wykrzywioną w niepokojącym grymasie twarz. Ta scena ma w sobie takie pokłady klimatyczności, że aż przykro się robi podczas dalszej części seansu, w której Kleinert rezygnuje z prób straszenia na rzecz mało dosadnej przemocy i rozbuchanego erotyzmu. Po intrygującym wstępie zostałam zmuszona do świadkowania kuriozalnej relacji pomiędzy Jakobem i wilkołakiem, która po ujawnieniu tłumionych preferencji tego pierwszego straciła na atrakcyjności. Początkowo ich interakcje o zabarwieniu seksualnym rozbudzały ciekawość, ale z biegiem trwania akcji, kiedy to okazało się, że poza kompilacją likantropii z transwestytyzmem Kleinert nie ma właściwie nic więcej do powiedzenia, żadnego pomysłu na zdynamizowanie fabuły, seans stracił wszelki tak znakomicie budowany na początku urok. „Samuraj” zamienił się w miałką historyjkę typu: jeden zabija ludzi i demoluje miasteczko, a drugi go ściga, choć nie z zamiarem zabicia. Ot, mężczyzna w sukience machając kataną niszczy wszystko i wszystkich, co stanie mu na drodze, Jakob do niego dobiega, ale jako, że po krótkiej konwersacji nie udaje mu się zatrzymać oprawcy pościg zaczyna się na nowo. I tak w kółko, aż do prześmiewczej końcówki. Podczas sceny tańca (albo raczej spazmatycznego podrygiwania, bo z tańcem miało to mało wspólnego) nie mogłam powstrzymać się od głośnego śmiechu i chyba dokładnie o to chodziło twórcom, którzy już wcześniej chwilami dotykali stylistyki komediowej, ale bardzo delikatnie - apogeum osiągnęła ona dopiero w bzdurnej scenie tańca. Finał również poważny nie jest, Kleinert nawet tutaj silił się na dowcipny wydźwięk, ale szczerze mówiąc lepsze to, niż akcent, który sugerował mi paroma ujęciami podczas pierwszej połowy filmu. UWAGA SPOILER Obawiałam się, że Kleinert postawi na oklepany w kinie grozy motyw rozdwojenia jaźni Jakoba, że zdecyduje się zrobić z samuraja jego alter ego KONIEC SPOILERA. Na szczęście nie skorzystał z tak ogranego chwytu, choć to wcale nie oznacza, że finał nie mógłby być lepszy.

W recenzjach filmów często pojawiają się zarzuty, że ich scenarzyści nie silili się na żadną oryginalność, żerując na ogranych, wyeksploatowanych do granic możliwości motywach. Cóż, „Samurajowi” innowacyjności na pewno odmówić nie można, co może świadczyć o tym, że owa pozycja przypadnie do gustu poszukiwaczom wszelkiej maści nowatorskich obrazów. Gorzej z osobami mojego pokroju, dla których to nie oryginalność jest ważna tylko interesująca forma narracji. A tego niestety nie potrafiłam odnaleźć w lwiej części tej produkcji. Niemiecka toporność przekazu, brak akcentów dynamizujących fabułę, niepotrzebna groteska i przede wszystkim rzadkie czerpanie z tradycji kina grozy tak mnie wymęczyły, że nie mam serca rekomendować tego filmu. Istnieje oczywiście szansa, że polska opinia publiczna podzieli zdanie amerykańskich krytyków i zakocha się w tym obrazie, ale jako, że poza oryginalnym scenariuszem nie jestem w stanie odnaleźć w „Samuraju” źródeł owych zachwytów wstrzymam się z polecaniem tej pozycji komukolwiek poza poszukiwaczom tylko i wyłącznie nowatorskich motywów fabularnych. Jeśli komuś wystarcza nowatorska myśl przewodnia i nie zniechęca go miałka otoczka może śmiało sięgnąć po tę produkcję. Ja tam już wolę konwencjonalność od innowacyjności podanej w tak męczący sposób, ale nie wykluczam, że jestem w mniejszości, więc wybór pozostawiam wam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz