Stronki na blogu

sobota, 19 września 2015

„Bratnia dusza” (2013)


Po śmierci męża, Tristana, Audrey próbuje popełnić samobójstwo. Dzięki szybkiej interwencji siostry kobiecie nie udaje się ziścić swoich zamiarów. Nie mogąc znieść towarzystwa rodziny, tęskniąc za samotnością Audrey wynajmuje posiadłość w Walii. Od zarządczyni budynku, Theresy, dowiaduje się, że w przeszłość dom należał do Douglasa Talbota, który popełnił samobójstwo. Już pierwszej nocy pobytu w nowym miejscu uszu Audrey dochodzą dziwne odgłosy z zamkniętego pokoju, w którym zgromadzono rzeczy dawnego właściciela. Przekonana, że w domu jest intruz prosi męża Theresy, doktora Zellaby o przeszukanie wszystkich pomieszczeń. Mężczyzna nie znajduje w domu żadnego nieproszonego gościa, ale Audrey nadal czuje czyjąś obecność. Najpierw kobieta obawia się, że ma halucynacje przez silne leki psychotropowe, które zażywa. Później zaczyna mieć nadzieję, że jej zmarły mąż próbuje się z nią skontaktować.

Zrealizowany w Wielkiej Brytanii pełnometrażowy reżyserski debiut Belgijki, Axelle Carolyn, żony znanego brytyjskiego twórcy Neila Marshalla (m.in. „Zejście”,„Dog Soldiers”, „Doomsday”). „Bratnia dusza” przez długi czas krążyła po różnego rodzaju festiwalach, zbierając całkiem pozytywne recenzje, a do szerszego obiegu (na DVD) trafiła dopiero w 2014 roku. Scenariusz autorstwa Carolyn nastręczył pewnych problemów z klasyfikacją filmu. O jednoznacznej przynależności gatunkowej nie może tu być mowy – w „Bratniej duszy” odnajdziemy echa horroru, thrillera, dramatu i obyczajówki, a to wszystko zmiksowane w przeciętnym widowisku. Prolog „Bratniej duszy” miał problemy z uzyskaniem akceptacji The British Board of Film Classification (BBFC). Scena, w której Audrey podcina sobie żyły wywołała sprzeciw cenzorów, którzy obawiając się, że może to stanowić swego rodzaju instrukcję dla ludzi chcących targnąć się na swoje życie nakazała twórcom wycięcie, co bardziej drastycznych ujęć. Ostatecznie Carolyn zdecydowała się wypuścić film w dwóch wersjach – nieocenzurowanej i pozbawionej całego prologu, utrzymując, że częściowa modyfikacja zniekształciłaby ową sekwencję. Oczywiście dla widzów taka decyzja cenzorów była cokolwiek niezrozumiała, wszak zdążyli już przyzwyczaić się do nieporównanie brutalniejszych scen w filmach. W nieocenzurowanej wersji „Bratniej duszy” Audrey zanurza się w wannie pełnej wody, bierze do ręki brzytwę i powoli przecina żyły na obu nadgarstkach, co nie jest ukrywane przed wzrokiem widza. Widzimy ostrze wnikające w skórę kobiety i krew wypływającą z ran, ale o ekstremalnym epatowaniu makabrą nie ma tutaj mowy. Carolyn postawiła na powściągliwość (bez hektolitrów tryskającej posoki), dzięki czemu prolog zyskał na realistyczności. I pewnie dlatego tak zbulwersował brytyjskich cenzorów, słynących ze swego konserwatyzmu.

Wstęp „Bratniej duszy” może napełnić niektórych widzów fałszywym przekonaniem, że będą mieli do czynienia z jakimś krwawym spektaklem. Nic bardziej mylnego. Po śmiałym (acz bez przesady) prologu Carolyn koncentruje się na klimatycznej warstwie scenariusza. Poznajemy należycie wykreowaną przez Annę Walton, wdowę Audrey, która po nieudanej próbie samobójczej wynajmuje posiadłość w Walii. Stary, posępny budynek, który ma swoją tragiczną historię. Za zdjęcia odpowiadała Sara Deane, której za wykonaną pracę należą się same pochwały. Jesienny krajobraz skąpanej w gęstej mgle Walii i ujęcia starego, złowieszczego domostwa Talbota z zewnątrz najsilniej generują aurę tajemnicy, w podtekście sugerując obecność czegoś nieznanego. Szczególnie zachwyca sekwencja, w trakcie której Audrey wychodzi z domu i przystaje w „objęciach gęstej mgły”. Pochmurny dzień i otaczająca kobietę ściana mgły rozmazująca kontury elementów krajobrazu i domostwa znajdujących się w jej pobliżu z równoczesną wyrazistością jej postaci sprawiają wrażenie, jakby Audrey była jedynym rzeczywistym elementem na planie. Odrealniony krajobraz dzięki prostym trikom realizacyjnym i samotna kobieta będąca ostatnim bastionem normalności. Tak to odebrałam i to tylko przez niesamowite zdjęcia Deane. Sama fabuła natomiast, w opozycji do pracy operatorów, wskazuje, że to z Audrey jest coś nie tak. Carolyn w swoim scenariuszu dużo miejsca poświęca akcentowaniu problemów psychicznych głównej bohaterki, a próba samobójcza jest tylko jednym elementem jej emocjonalnego rozchwiania. Kiedy wprowadza się do domu Talbota w jednej krótkiej migawce, niewywierającej pożądanego wpływu jump scenie widzi swojego zakrwawionego męża, co w połączeniu z dziwnymi nocnymi odgłosami rozlegającymi się w domu każe jej sądzić, że albo ma halucynacje, albo Tristan próbuje się z nią skontaktować. Do momentu rozmowy z duchem Carolyn prowadzi fabułę z poszanowaniem wszelkich reguł ghost story, duży nacisk kładąc na generowanie aury tajemnicy i niezdefiniowanego zagrożenia. Długie, samotne wędrówki głównej bohaterki po skąpanych w mroku pomieszczeniach, rozlegające się zewsząd odgłosy kroków i idealnie wyważone napięcie, podobnie jak zachwycające zdjęcia, wprowadzają widza w złowieszczy świat przedstawiony surowej, brytyjskiej kinematografii grozy. I jeśli wziąć pod uwagę to, co Carolyn wypracowała sobie w trakcie pierwszej połowy seansu i zestawić to z drugą częścią projekcji, aż trudno uwierzyć, że można było tak kompleksowo zaprzepaścić ogrom potencjału tkwiący w tym widowisku.

Axelle Carolyn zauważalnie nie pragnęła stworzyć kolejnej, schematycznej ghost story, o złym duchu nękającym młodą kobietę. Jej ambicją nie było nakręcenie czystego horroru, czy nawet „nieskażonego” thrillera. Pierwsza połowa, owszem, obiecywała tego rodzaju, niepokojącą rozrywkę, ale druga dowiodła, że zamiarem Carolyn było coś głębszego, balansującego na granicy dramatu i obyczajówki, czemu nie można by zarzucić daleko idącej konwencjonalności. UWAGA SPOILER Korzystając z motywu znanego choćby z „Soku z żuka” reżyserka przedstawia nam ducha, który nie może opuścić domostwa, wynajmowanego przez Audrey, i którego dręczy dojmująca samotność. Tylko nowa lokatorka jest w stanie go usłyszeć i zobaczyć, co jest wynikiem ich zbieżnych historii życiowych. Pierwsza rozmowa z bytem zamieszkującym posiadłość w Walii jest momentem zwrotnym scenariusza. Potem atmosfera, na skutek meandrów scenariusza, a nie realizacji zacznie sukcesywnie opadać i zamiast z kinem grozy przez długi czas będziemy obcować z obyczajową historią o trudach istnienia, poszukiwaniu bratniej duszy i trawiącej zmarłych głębokiej samotności. Druga połowa przez wzgląd na swoją tematykę i przewidywalność szybko mnie zmęczyła. Jakoś nie odnajdywałam się w ghost story w wersji lajt, w której duch przez długi czas ma przyjazne oblicze KONIEC SPOILERA a wycofane zakończenie dodatkowo utwierdziło mnie w przekonaniu, że Carolyn zaprzepaściła potencjał tkwiący w tej historii. Owszem, gdyby akcja pobiegła w innym kierunku „Bratnia dusza” straciłaby na oryginalności, ale silenie się na coś innego nie zawsze musi prezentować się lepiej. Czego dowodem jest niniejszy film – rzecz jasna w kategoriach oczekiwań miłośników kina grozy, bo istnieje szansa, że taki zamysł trafi do fanów dramatów.

Gdyby nie kierunek, jaki ostatecznie obrała Axelle Carolyn snując swoją historię w „Bratniej duszy” film przez wzgląd na wysmakowaną realizację przypisałabym do bardziej udanych ghost stories. Niestety, o ile pierwsza połowa seansu zaspokoiła oczekiwania, jakie żywię w stosunku do klimatycznych historii o duchach, o tyle druga mocno mnie rozczarowała. Naprawdę szkoda, co prawda dopiero kiełkujących, acz rozwojowych zdolności Carolyn na takie opowieści. Jako reżyser spisała się na medal, ale jej scenariusz pozostawia sporo do życzenia. Oczywiście, jak już wspomniałam tylko wtedy, jeśli oczekuje się straszaka, bo osoby optujące za obyczajowymi wątkami powinny być z drugiej części projekcji zadowolone.

1 komentarz:

  1. Angielskie klimaty faktycznie są przygnębiające. Ale poczułam się zaciekawiona.

    OdpowiedzUsuń