Stronki na blogu

niedziela, 20 września 2015

„Evidence” (2013)


Zespół policjantów kierowany przez detektyw Burquez zajmuje się sprawą masakry w opuszczonych zabudowaniach, stojących nieopodal gruntowej drogi w okolicach Las Vegas. Kluczowym dowodem w sprawie, mogącym pomóc śledczym w rozszyfrowaniu tożsamości sprawcy są zapisy z kamer ofiar. Najobszerniejszy, zachowany materiał pochodzi z nagrania Rachel, która kręciła dokument z życia swojej najlepszej przyjaciółki, Leann. Podczas zapoznawania się z amatorskimi filmami śledczy dowiadują się, że Leann próbowała swoich sił w aktorstwie, marząc o dostaniu wielkiej roli. Do Las Vegas wybrała się wraz z dokumentującą jej losy Rachel i chłopakiem Tylerem, z którym od czasu odrzucenia jego oświadczyn była w konflikcie. Wraz z kilkoma innymi pasażerami autobusu zmierzającego do stolicy hazardu młodzi ludzie wpadli z pułapkę zastawioną przez seryjnego mordercę. Wypadek na drodze gruntowej zmusił wszystkich do poszukiwania schronienia, które znaleźli w opuszczonych, zagraconych budynkach. Niedługo po dotarciu do tego przybytku zostali zaatakowani przez osobnika w masce spawacza na twarzy. Oglądający nagranie detektywi starają się wyłuskać jakieś dane o sprawcy z miejscami uszkodzonego materiału, ale strój mordercy uniemożliwia im szybkie dotarcie do prawdy.

Olatunde Osunsanmi szerokiej opinii publicznej dał się poznać przede wszystkim, jako twórca „Czwartego stopnia”, nietuzinkowego thrillera science fiction, który kazał z nadzieją patrzeć na dalszy rozwój tego reżysera i scenarzysty. Do pełnometrażowego kina grozy Osunsanmi wrócił dopiero w 2013 roku, pokazując światu swoją koncepcję serial killer movie, w której połączył stylistykę verite z tradycyjną realizacją. Efekt nie zadowolił krytyków, którzy w swoich recenzjach nie szczędzili cierpkich słów pod adresem „Evidence”, punktując między innymi takie przywary filmu, jak brak napięcia, chaotyczną realizację i stereotypową fabułę. Szeroka opinia publiczna patrzyła na produkcję Osunsanmiego nieco łagodniejszym okiem – „Evidence” znalazł zarówno swoich zagorzałych fanów, jak i widzów, którzy pomimo braku większego zachwytu dojrzeli w nim jakiś potencjał. Jednakże przeważająca liczba widzów określała tę produkcję mianem zwykłej średniawki.

Po tym, co zobaczyłam w thrillerze Osunsanmiego jestem zmuszona zasilić szeregi odbiorców posądzających „Evidence” o przeciętność z równoczesnym podpisaniem się pod opiniami, głoszącymi, że w scenariuszu Johna Swetnama tkwił spory potencjał, niestety niewykorzystany w pełni głównie przez realizację. Ta konkretna historia wymagała posiłkowania się tzw. kręceniem z ręki. Inaczej nie dało się tego nakręcić, więc akurat w tym przypadku nie będę utyskiwać na obecność tego rodzaju subiektywnej narracji. Inna sprawa, że operatorzy pod wodzą Osunsanmiego poszli po linii najmniejszego oporu, stawiając na maksymalnie rozedrgane, niewyraźne zdjęcia i wszechobecny chaos, który uniemożliwiał dostrzeżenie, co bardziej drastycznych szczegółów. Być może taki był plan, istnieje wszakże możliwość, że twórcy nie mieli w zanadrzu realistycznych efektów specjalnych, więc skorzystali z najprostszego sposobu przykrycia owych niedostatków. Gdyby jeszcze korzystali z niniejszego zabiegu jedynie w trakcie eliminacji poszczególnych ofiar byłabym w stanie przymknąć oko na brak większej dosadności w epatowaniu makabrą, ale chaotyczną pracę kamery rozciągnięto na niemalże wszystkie pozostałe niuanse fabuły, skupiającej się na problematycznej masakrze. Początek nagrania oglądanego przez śledczych realizacyjnie jest akceptowalny – oko kamery nie koncentruje się wówczas na ścianach i podłogach tylko w miarę stabilnie zapoznaje widzów z wydarzeniami poprzedzającymi masakrę. Mało widowiskowym, acz dosyć ciekawym, obyczajowym wstępem, którego tematem przewodnim jest konflikt młodej pary, Leann i Tylera. Pomimo niesnasek decydują się wyjechać wraz z dokumentującą wszystko Rachel do Las Vegas. Jeszcze w autobusie, podczas niezobowiązujących rozmów z innymi pasażerami praca kamery nie będzie zanadto dezorientować, ale za to niemalże wszystkie wydarzenia zapoczątkowane kraksą pojazdu okażą się rażąco nieskoordynowane. Być może owe bałaganiarstwo realizacyjne było zamierzone, ażeby skuteczniej zmylić widza, pytanie tylko, czy niemożność śledzenia większości wydarzeń jest właściwym ku temu zabiegiem… Często przysłaniany przez zakłócenia obraz, latająca dookoła kamera, filmująca wszystko tylko nie właściwą oś akcji, wywołujące ból głowy kąty jej nachylenia i ten nieszczęsny tryb nocny ocierający się o animacje, szczególnie w scenie, w której pojawia się rysunkowy ogień. A to wszystko po to, żeby przedstawić nam typową historię grupki ludzi, mającej tendencję do ciągłego rozdzielania się, która wpadła w sidła zastawione przez mordercę pomysłowo odzianego w strój spawacza. Oszalały osobnik biega po całym opuszczonym kompleksie z miotaczem ognia, dopadając każdego, kto odważy się w pojedynkę opuścić pozornie bezpieczne schronienie w starym budynku. Z tego całego chaosu warto jednakże wyłonić jedną całkowicie udaną sekwencję bazującą na mrocznym klimacie. Powolne przedzieranie się Rachel przez skąpany w atramentowej ciemności korytarz rozświetlany wąskim snopem światła z jej latarki, łuszcząca się farba i gęste zacieki na ścianach oraz kilka prostych, acz skutecznych jump scen. Podczas wtłaczania ich w owy wątek Osunsanmi skorzystał z dwóch różnych sposób, mających przyprawić widza o szybsze bicie serca. Pierwsze dwie jump sceny wykorzystał w roli kulminacji długich, pełnych napięcia wstępów, uosabianych ślimaczą wędrówką Rachel. Natomiast ostatnie niespodziewane uderzenie następuje zaraz po drugim, żeby widz nie zdążył się na nie przygotować. W tej jednej maksymalnie klimatycznej sekwencji Osunsanmi pokazał, na co go stać, jeśli się postara. Szkoda tylko, że takich ustępów w „Evidence” nie ma więcej.

Druga oś akcji, filmowana tradycyjnie, skupia się policjantach, którzy zapoznają się z nagraniami ofiar celem wytypowania sprawcy. Przewodzi im, jak zwykłe bezbłędnie wykreowana przez Radhę Mitchell, detektyw Burquez, a tajną bronią śledczych jest równie znakomity warsztatowo Stephen Moyer w roli detektywa Reese’a, specjalisty od nowoczesnych technologii. Rewelacje, które z biegiem trwania filmu policjanci będą odkrywać, aż do finału nie mają w sobie takiej mocy, żeby dogłębnie zaskoczyć, co bardziej zaznajomionych z tego rodzaju thrillerami odbiorców, ale i tak wszystkie wydarzenia koncentrujące się na ich pracy są miłą odskocznią od chaosu, na którym bazują amatorskie filmiki. To wielka ulga dla oczu na chwilę oderwać wzrok od bezwładnych, szybko następujących po sobie, zamazanych ujęć, które choć dynamiczne z uwagi na realizację nie są w stanie całkowicie zaangażować widza i przenieść się w poukładane, wyraziste realia śledczych. Realia, które pod koniec również nabierają sporego pędu, kiedy to detektywi są o włos od odkrycia tożsamości sprawcy. UWAGA SPOILER I udaje im się tego dokonać – typują osobę, którą sama od początku podejrzewałam. Tyle, że chwilę później, kiedy już pogratulowałam sobie błyskotliwości okazuje się, że to błędny trop, że nic tutaj nie jest takie, jak się wydawało, że scenarzysta zakpił sobie z moich oczekiwań KONIEC SPOILERA. Finał to zdecydowanie najsilniejszy akcent „Evidence”, dogłębnie zaskakujący, a co ciekawsze uświadamiający widzom, że odpowiedź na kluczową zagadkę całej intrygi cały czas mieli przed oczami, że Swetnam już wcześniej podsuwał nam rozwiązanie. Tylko, że właściwa interpretacja owych tropów akurat dla mnie była nieosiągalna, za co należą się scenarzyście duże brawa.

Gdyby twórcy nieco podreperowali realizację wydarzeń sfilmowanych przez ofiary mordercy w masce spawacza „Evidence” zapewne zaskarbiłby sobie większą rzeszę fanów. A przy okazji sprostałby moim własnym oczekiwaniom. Ale w niniejszej, w przeważającej mierze chaotycznej formie nie jestem w stanie całkowicie przekonać się do tej produkcji. Scenariusz całkiem niezły, finał doskonały, pomysł na postać mordercy, jego strój i modus operandi też zacne, ale wykonanie pozostawia już sporo do życzenia. Obejrzeć można, ale z ówczesnym przygotowaniem na irytującą pracę kamery, znacząco obniżającą ogólne wrażenia z seansu.

5 komentarzy:

  1. Strasznie mnie wynudził. Chaos, który moim zdaniem przepełniał produkcję, strasznie utrudniał mi pozytywny odbiór filmu. Gdyby ta piekielna i jakże wytykana w filmach niskobudżetowych realizacja stała na wyższym poziomie... No nic, liczę tylko, że reżyserem zainteresuje się jakieś poważniejsze studio, będące w stanie wyłożyć pieniądze. Bo pieniądze + scenariusz/pomysł na film jaki ma Olatunde naprawdę dadzą mieszankę wybuchową. Osunsanmi także mnie zaskoczył finałem, który po seansie wydaje się taki oczywisty. Za taki twist należą mu się wielkie gratulacje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja oceniam ten film bardzo dobrze. Ma pewne mankamenty, ale wobec pomysłu oraz samego zakończenia mnie nie raziły. Czekam na kolejne dzieła Osunsanmi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jednak obejrzałaś:) cała ta praca kamery, chaotyczna właśnie mi jakoś nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie, na plus.
    Finał największe zaskoczenie :) w sumie dużo filmów jest z ciekawymi zakończeniami. W związku z tym może zrobisz listę/ranking najlepszych zakończeń filmowych? ;) jeżeli takiej jeszcze nie zrobiłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie robiłam takiego zestawienia, ale wiesz dobry pomysł. Jak będę miała więcej czasu (bo teraz wszystko na wariackich papierach) to skompletuję taką listę filmów. Dziękuję za podrzucenie tematu!

      Usuń
    2. Nie ma sprawy ;) lista zapowiada się ciekawie, może wpadnie coś czego nie widziałem.

      Usuń