Były inspektor ubezpieczeniowy, Michael Rearden, od kiedy odszedł z pracy mieszka
wraz z synem i żoną w spokojnym zakątku New Seabury, zajmując się obmyślaniem
różnego rodzaju wynalazków. Ostatnia duża sprawa, nad którą pracował w
ubezpieczeniach dotyczyła katastrofy samolotu pasażerskiego, w trakcie której
zginęło kilkaset osób. To wydarzenie nadwątliło psychikę Michaela, do tego
stopnia, że był zmuszony rozpocząć trwającą do dziś terapię z wykorzystaniem
hipnozy. Jednak, kiedy dawny partner Michaela proponuje mu pracę nad kolejną
głośną sprawą mężczyzna po namyśle decyduje się przyjąć zlecenie, głównie z
uwagi na swoją sytuację materialną, ale również z potrzeby skonfrontowania się
z lękami. Sprawa dotyczy niedawno mianowanego sędziego Sądu Najwyższego, Johna
O’Briena, który zginął w katastrofie helikoptera wraz z żoną, podwładnym i
pilotem. Podróżująca z nimi nastoletnia córka O’Briena zaginęła, co w
połączeniu z zeznaniem jednego świadka i stanem ciał każe przypuszczać, iż tuż
przed wybuchem helikoptera na pokład dostała się osoba trzecia, która
zamordowała wszystkich przebywających w środku. Aby firma ubezpieczeniowa
uniknęła wypłaty odszkodowania Michael musi udowodnić, że pasażerowie
helikoptera padli ofiarami zabójcy, ale już na początku swojego dochodzenia
napotyka trudności ze strony władz. Wygląda to tak, jakby wysoko postawieni
obywatele Bostonu starali się ukryć przed opinią publiczną prawdziwą przyczynę
śmierci sędziego i towarzyszących mu osób. Ponadto podczas sesji hipnotycznych
Michael widuje tajemniczego człowieka, nazywającego siebie panem Hillarym,
który zdaje się odgrywać bardzo ważną rolę w śledztwie, które prowadzi.
Podobnie bladolicy młodzi ludzie w okularach przeciwsłonecznych, którzy na
jawie obserwują poczynania Michaela, który tymczasem wraz z patologiem i
detektywem z wydziału zabójstw stara się znaleźć sprawców śmierci kilku kobiet,
które przed zgonem były torturowane. Wiele tropów wskazuje na ich związek z
katastrofą helikoptera, którym podróżował między innymi sędzia O’Brien.
„Bezsennych” autorstwa brytyjskiego poczytnego pisarza, Grahama Mastertona,
po raz pierwszy wydano w 1993 roku, czyli w okresie, w którym mógł się już
pochwalić dużym gronem oddanych czytelników. Wcześniejsze publikacje
zdążyły już ugruntować jego pozycję autora krwawych horrorów i zajmujących
thrillerów (poradniki seksualne i powieści historyczne celowo pomijam), które to gatunki Masterton
zgrabnie skompilował w „Bezsennych”. Korzystając ze swojego rozeznania w
prawidłach rządzącymi tymi gatunkami oraz czerpiąc ze swojej własnej rozległej
wyobraźni, pisarz udowodnił, jak łatwo przekuć wyeksploatowane motywy w coś
odkrywczego, jednocześnie podnosząc ich wartość fantastycznymi oryginalnymi wątkami,
idealnie dopełniającymi obrazu całości. Czym między innymi „Bezsenni” zyskali
sobie sympatię rzeszy spragnionych mocnych wrażeń czytelników, ale niestety nie
udało im się przebić do czołówki najbardziej docenianych przez masowych
odbiorców powieści Grahama Mastertona.
Wielokrotnie wspominałam, że o wiele bardziej cenię sobie thrillery
Mastertona od jego horrorów, głównie przez większy element zaskoczenia i
oczywiście dojrzalszy styl. W swoich dreszczowcach autor największy nacisk
kładzie na skomplikowane, często bazujące na różnego rodzaju zakrojonych na
szeroką skalę teoriach spiskowych intrygi, pełne znakomitych zwrotów akcji. W
zderzeniu z co prawda pomysłowymi, ale w większości lapidarnie spisanymi,
przewidywalnymi horrorami, stawiającymi głównie na aspekty gore, zazwyczaj thrillery Mastertona przynajmniej dla mnie
prezentują się nieco bardziej dojrzale. Dlatego też pomysł połączenia
dreszczowca z rasowym horrorem uznałam za wielce obiecujący, ufając, że autor „Bezsennych”
postara się zawszeć wszystko, co najlepsze w jego literaturze przynależącej do
obu tych gatunków w jednej powieści. I tak też uczynił, przekazując w moje ręce
książkę, w której nie uświadczyłam warsztatowej lakoniczności rodem z na
przykład „Manitou”, czy „Transu śmierci”, zamiast tego radując się
szczegółowymi opisami i złożonymi zdaniami. A było, co opisywać, bo jak
wskazuje chociażby mój przydługi opis fabuły „Bezsennych” to wielowątkowa
opowieść, w której zawarto multum zaskakująco się dopełniających motywów, przez
które Masterton z takim niewymuszeniem się prześlizguje, że czytelnik wprost
nie może uwierzyć, że wcześniej nie dostrzegał żadnego związku pomiędzy
bezwładnie porozrzucanymi częściami owej fabularnej skomplikowanej układanki. Zawiązanie
akcji w postaci katastrofy helikoptera i późniejszych okrutnych mordów jego
pasażerów przez tajemniczego osobnika z wykorzystaniem nożyc do cięcia metalu,
sugeruje późniejsze konwencjonalne dochodzenie tropem sprawcy, ale z czasem
okazuje się, że koncepcja, jaką umyślił sobie Masterton jest dużo bardziej
złożona. Pisarz zauważalnie nie chciał grzęznąć wyłącznie w stricte kryminalnych
szczegółach historii, przytomnie urozmaicając je motywami typowymi dla
literackiego horroru i owcami własnej, niezgłębionej wyobraźni. W ten sposób
dostaliśmy, co prawda drobiazgowo sportretowane dochodzenie Michaela Reardena,
ale podane w kategoriach jedynie części bardziej złożonej całości, którą
warunkują przede wszystkim postacie i zdarzenia rodem z horroru. Pierwszą
oznaką komplikacji śledztwa jest zniknięcie córki O’Briena z pokładu helikoptera
tuż przed eksplozją i zagadka śmierci pozornie niezwiązanej z tą sprawą
kobiety, którą próbuje rozpracować bostońska policja. Ofiara przed zgonem była
torturowana, a charakter obrażeń każe śledczym podejrzewać oddawanie się jakimś
sadomasochistycznym praktykom. Zastanawiające są natomiast głębokie otwory w
jej skórze sięgające do nadnerczy, co każe domniemywać, że ktoś mógł spijać z
niej adrenalinę. Masterton w tym aspekcie wprost zdradza swoją inspirację
wampiryzmem, przekutą w coś innowacyjnego, właściwie niespotykanego w
horrorach. W każdym razie to osobliwe okaleczenie każe sądzić, że odnalezioną
wkrótce zamordowaną córkę O’Briena, której ciało znaczą takie same otwory, coś
łączyło z pierwszą ofiarą. Najpewniej sprawcy, których sposoby zadawania
ludziom cierpienia właściwie nie znają granic. Przybliżając charakter tortur
Masterton skorzystał z zarówno sztampowego modus operandi, jak na przykład
przypalanie, cięcie ciała, czy oblewanie woskiem, jak niebywale odkrywczych
elementów, z którymi to dotychczas nie spotkałam się ani w literaturze, ani w kinematografii
grozy. Zawieszone na kołyszących się piersiach kociaki wbijające pazurki w
delikatną skórę podnieconej kobiety, czy owinięcie kota drutem kolczastym i umieszczenie
go w odbycie dziewczyny ogonem na zewnątrz to nie tyle krwawe ustępy, co
szokujące – świadczące o rozbuchanej wyobraźni autora, niebojącego się
eksperymentować z ekstremą.
Nietuzinkowość intrygi „Bezsennych” zasadza się na jej złożoności, którą
kształtuje multum mniej lub bardziej typowych wątków. Dochodzenie i
zadziwiające teorie spiskowe, tak często spotykane w thrillerach płynnie
przechodzą w wielce istotne dla śledztwa zamieszki zapoczątkowane przez
Afroamerykanów w Bostonie, a to wszystko z kolei idealnie wpasowuje się w wątki
stricte horrorowe. Okrutne, acz umiarkowanie krwawe tortury i mordy, często
idące w parze ze śmiałą erotyką, długowieczne, bladolice postaci z przekrwionymi
oczami żywiące się adrenaliną spijaną wprost z ciał swoich ofiar, które nigdy
nie śpią i dosłownie trzęsą całym światem, podróże astralne i wreszcie wątki
biblijne. Co ciekawe, Masterton przekuł ten cały miszmasz, ogrom bazujących na
różnych emocjach motywów w jedną, spójną całość, w której dosłownie każdy
element odgrywa istotną rolę w rozwoju akcji. Owszem, pod koniec troszkę go
poniosło, mowa o finalnym pojedynku, podobnie w trakcie efekciarskich wędrówek
w powietrzu i samospalenia patologa, ale na szczęście owe przekombinowane
ustępy pojawiają się z rzadka, przez co można Mastertonowi niniejszą przesadzoną
widowiskowość wybaczyć. Na koniec (choć zapewne powinnam o tym wspomnieć
wcześniej) muszę pochwalić rys psychologiczny głównego bohatera, Michaela
Reardena. Szczegółowo oddaną, rozchwianą jednostkę, która walczy „ze swoimi
demonami” jednocześnie pozostając w zgodzie z ideałami, nawet kosztem własnego
bezpieczeństwa. Niezaprzeczalny dowód na to, że jeśli Masterton chce potrafi
głęboko wniknąć w swoje postaci, dużo miejsca poświęcając ich wewnętrznym
rozterkom, przez co nie ma się wrażenia towarzyszenia „papierowemu”, wyzutemu z
wyrazistych emocji bohaterowi, z którymi to niestety zetknęłam się już podczas
obcowania z niektórymi horrorami tego autora.
Właściwie nic, poza gorącą rekomendacją „Bezsennych”, nie zostało mi do dodania. Więc podsumowując poprzestanę na nieprzesadzonym stwierdzeniu, że tę książkę powinien przeczytać dosłownie każdy wielbiciel thrillerów, bazujących na kryminalnych dochodzeniach i teoriach spiskowych oraz miłośnik pomysłowych, umiarkowanie krwawych horrorów, których przebieg i właściwą istotę nie sposób przewidzieć bez wyraźnej pomocy autora. Zdecydowanie jedna z najbardziej starannych powieści Grahama Mastertona, spośród wszystkich, które do tej pory przeczytałam i oczywiście jedna z bardziej skomplikowanych.
Ooo, czytałam! Jak to dawno było! 6 lat temu! Ale pamiętam, że bardzo mi się książka podobała ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie ;)
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Ja też czytałam parę lat temu i dobrze pamiętam jakie uczucia we mnie ta książka budziła. ;-) Momentami musiałam przerywać czytanie, by opanować żołądek w autobusie.
OdpowiedzUsuń