Po odejściu ojca Chloe Mitchell diametralnie zmienia swoje zachowanie.
Staje się agresywna, nadużywa alkoholu i nie potrafi porozumieć się z
zamartwiającą się o nią matką. Najlepsza przyjaciółka Chloe, Lauren Brady,
podczas zbierania materiałów na artykuł do szkolnej gazetki zbliża się do
wierzących w Boga rówieśników, którzy przedstawiają jej pastora prowadzącego
młodzieżowe kółko religijne. Po jednym ze spotkań Lauren zauważa, że pastor poddaje
egzorcyzmom jakąś kobietę. Wkrótce stan Chloe pogarsza się. Dziewczyna słyszy
głosy, miewa halucynacje, okalecza się i coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością.
Terapia nie przynosi efektów, więc Lauren decyduje się zwrócić o pomoc do nowo
poznanego pastora i jego nastoletniej trzódki, wierząc, że tylko egzorcyzmy
mogą wyleczyć jej przyjaciółkę.
Twórca „Opętanych”, Peter Sullivan, poświęca się pracy dla małego ekranu zarówno
w roli reżysera, jak i scenarzysty oraz producenta. Nie ma wyraźnych
preferencji gatunkowych, ima się różnych konwencji, szczególnie prężnie działając,
jako autor scenariuszy. Znany jest mi film zatytułowany „Nawiedzona znaleziona”,
nad fabułą którego Sullivan pracował, ale „Opętani” to pierwsza produkcja grozy
wyreżyserowana przez niego, jaką dotychczas dane mi było obejrzeć i szczerze
powiedziawszy nie odbiega poziomem od przeciętnej telewizyjnej rozrywki, jaką stanowił
dla mnie seans „Nawiedzonej znalezionej”. Autor scenariusza, Hanz Wasserburger,
zauważalnie miał ambicję połączenia stylistyki thrillera z horrorem, ale
ilekroć fabuła zbaczała w motywy kojarzone z tym drugim gatunkiem błyskawicznie
przeskakiwano w estetykę dreszczowca, co w połączeniu z lekką realizacją
uniemożliwiało poczytywanie „Opętanych” w kategoriach hybrydy gatunkowej.
Zdecydowanie lepiej film sprawdza się, jako thriller, oczywiście przeznaczony
dla mniej wymagających osób.
Tematem przewodnim, jak już sam tytuł wskazuje, jest potencjalne opętanie
nastoletniej dziewczyny, Chloe Mitchell, w którą wcieliła się Jennifer Stone, w
moim odczuciu nie radząc sobie z charakterem postaci, zwłaszcza mimicznie.
Scenarzysta bez zbędnej zwłoki, już w drugiej scenie, daje dowód jej problemów
z wyimaginowanymi głosami, które jak się z czasem okaże stanowią jedynie
zapowiedź dużo poważniejszych bolączek. Co prawda, Chloe poznajemy tuż po
diametralnej zmianie jej osobowości, ale z wypowiedzi jej najbliższej przyjaciółki
możemy wywnioskować, że jeszcze niedawno była wrażliwą, przyjaźnie nastawioną
do rówieśników nastolatką, która przeżyła traumę po odejściu ojca.
Najprawdopodobniej właśnie to wydarzenie przyczyniło się do zmiany jej
zachowania, być może wywołując również wciąż postępującą chorobę psychiczną.
Być może, bo drugą ewentualnością, w stronę której skłania się jej
przyjaciółka, Lauren Brady, jest klasyczne opętanie. Agresja, głosy,
halucynacje i okaleczanie swojego ciała, a nawet nieprzystające do jej
zwyczajowego postępowania ranienie najbliższych, które jak utrzymuje sama
zainteresowana odbywa się jakby poza nią, jakby z udziałem obcej osoby
zawłaszczającej jej ciało – to wszystko przemawia za teorią Lauren, że Chloe
została opętana przez jakiś złośliwy byt. W pewnym momencie ta ewentualność
staje się najbardziej prawdopodobna, głównie za sprawą licznych wstawek z
punktu widzenia Chloe. Subiektywne ujęcia obrazują między innymi utrzymane w
czerni i bieli retrospekcje z chwili przełomowego w jej życiu momentu odejścia
ojca oraz delikatną ingerencję rzekomych sił nadprzyrodzonych w jej
egzystencję. Zdecydowanie najlepsze momenty mają miejsce w chwilach spoglądania
dziewczyny w lustra, w których odbija się demoniczna, umiejętnie ucharakteryzowana
twarz posyłająca jej ironiczne uśmiechy. Pozostałe próby wprowadzenia typowych
dla horroru religijnego motywów w moim pojęciu skończyły się fiaskiem. Bo jakoś
nie potrafiłam dostrzec żadnego potencjału w wygenerowanych komputerowo, rażąco
sztucznych ujęciach upłynnienia rysów twarzy jej znajomych, czy w doprawdy
zabawnie się prezentujących rażąco czerwonych oczach nastolatków i unoszącym
się nad nimi zagadkowym bytem, również stworzonym za pośrednictwem komputera.
Być może efekty specjalne w większości nie prezentowałyby się tak fatalnie,
gdyby nie sielankowa oprawa wizualna. Dominują pastelowe barwy i sekwencje
nagrane w pełnym świetle dziennym, zresztą nawet jak pojawiają się jakieś nocne
ujęcia twórcy nie potrafią wykrzesać z nich większej mroczności, o
paraliżującym napięciu emocjonalnym już nie wspominając.
Gdyby scenariusz „Opętanych” traktował tylko i wyłącznie o dziewczynie
popadającej w szaleństwo bądź zmagającej się z demonem, który zagnieździł się w
jej ciele, zapewne szybko straciłabym zainteresowanie postępem akcji. Ale wbrew
pozorom to nie „drewnianej” Stone powierzono rolę główną, tylko odtwórczyni najlepszej
przyjaciółki jej postaci, Lauren Brady, którą Janel Parrish wykreowała naprawdę
przekonująco. Co więcej w całych tych młodzieżowych realiach jej bohaterka
prezentowała się aż nazbyt dojrzale, co ułatwiło sympatyzowanie z nią. Lauren
wydaje się być całkowitym przeciwieństwem rozrywkowej Chloe. Skupiona na nauce
i obowiązkach wynikających z pisywania dla szkolnej gazetki, stroniąca od
używek i stosunków seksualnych z rówieśnikami, łatwo nawiązująca przyjaźnie,
również z wykpiwaną w jej środowisku grupką zrzeszającą osoby wierzące i
oczywiście mająca doskonały kontakt z samotnie ją wychowującą matką, z którą
żyje wręcz na stopie koleżeńskiej. Rozsądek Lauren i skłonność do niesienia
pomocy innym sprawiają, że na tle pozostałych nastoletnich bohaterów wydaje się
być nad wiek rozwinięta, a co za tym idzie przy odrobinie dobrej woli można z
niejaką przyjemnością śledzić jej losy, które oczywiście koegzystują z dziejami
Chloe. Wszak Lauren stara się znaleźć sposób na wyrwanie przyjaciółki ze
szponów demona, który jej zdaniem zagnieździł się w ciele Chloe, w czym w jej
mniemaniu może jej dopomóc młodzieżowy klub religijny, z Olivią Marks na czele
(również dobrze wykreowaną przez Shanley Caswell). Jak można się spodziewać ten
wątek wprowadza we właściwą akcję motyw amatorskiego śledztwa, które z czasem
tak dalece góruje nad wszystkim innym, że człowiek wyzbywa się przekonania zasianego
na początku projekcji, że Sullivan kręcił typowy horror religijny. Wkrótce
elementy tożsame dla filmowego thrillera wysnuwają się na pierwszy plan, rzecz
jasna wyjałowione z napięcia wynikającego ze strony technicznej, ale
przynajmniej do pewnego stopnia angażujące warstwą fabularną. Notabene ciekawie
sfinalizowaną – w niespodziewany dla mnie sposób, pozostawiający widza z
rozważaniami na temat indywidualnie pojmowanej religijności.
„Opętanych” zrealizowano na potrzeby telewizji, co powinno stanowić jedną z najważniejszych wskazówek dla potencjalnych widzów. Wszak, jeśli ktoś nie przepada za niskobudżetowymi thrillerami stworzonymi z myślą o małym ekranie powinien unikać tej produkcji jak ognia, tym bardziej, że jego twórcy nie pretendowali do wzbogacenia „Opętanych” o elementy wyróżniające się na tle tego typu obrazów. Zachowali telewizyjny sznyt, ze wszystkimi jego mankamentami (strona techniczna) i superlatywami (skupienie na fabule), czym celowali raczej w widzów może niekoniecznie tylko przepadających za takimi lekkimi produkcjami, ale chociaż akceptujących ich przeciętny poziom przynajmniej na tyle, żeby przetrwać seans bez większego bólu.
Zapraszam na naszego Bloga!
OdpowiedzUsuńTutaj będą ciekawostki o grach, YouTube, recenzje, poradniki, tematy o serialach, tematy o filmach, zabawy, konkursy także luźne wpisy :)
http://maksy555.blogspot.com/
http://uciec-od-mafii.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń