Po rozstaniu z chłopakiem i przeprowadzce do Nowego Jorku, Emma skupia się
na nauce i zadomawianiu w nowym miejscu. Wolne chwile spędza z jedyną znaną
osobą w mieście, swoją przyjaciółką Nicole, do czasu poznania Michaela, którego
z wzajemnością obdarza głębszymi uczuciami. Tymczasem każdy krok Emmy jest
obserwowany przez tajemniczego osobnika, który uzyskuje dostęp do wszystkich urządzeń
dziewczyny podłączonych do Internetu i poprzez Sieć przejmuje kontrolę nad jej
życiem. Laptop i smartfon Emmy dają mężczyźnie praktycznie nieustanny wgląd w
jej egzystencję, a hakowanie jej systemu daje mu dostęp do jej haseł zarówno do
poczty, jak i automatycznej sekretarki. Dziewczyna, co prawda nie zdaje sobie
sprawy, że jest ciągle obserwowana, ale z czasem dziwne incydenty w jej życiu
stają się tak uciążliwe, że nabiera przekonania, iż stała się celem stalkera.
Reżyser i scenarzysta thrillera zatytułowanego „Ratter”, Branden Kramer,
wcześniej stworzył tylko jeden zaledwie ośmiominutowy short pt. „Webcam”,
którego problematykę, jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, zdecydował się
rozwinąć w niniejszym obrazie, będącym jego pełnometrażowym debiutem. Kramer
zgromadził jedynie milion dolarów na realizację swojej produkcji, ale biorąc
pod uwagę, konieczną w kontekście takiego scenariusza, technikę filmowania i
równie nieodzowną kameralność, większe nakłady pieniężne nie były mu potrzebne.
Realizacja przypomina tę zaprezentowaną już w na przykład „The Den”, „Linku do
zbrodni”, czy „Cybernatural” – przeważają zapisy z kamerki internetowej, ale
twórcy od czasu do czasu obrazują wydarzenia za pośrednictwem kamery w smartfonie
głównej bohaterki. Ta coraz powszechniejsza forma opowiadania ma zarówno swoich
zwolenników, jak i przeciwników. Ja wolę tradycyjną realizację, ale muszę
przyznać, że w przypadku „Ratter” takie filmowanie było bardzo pomocne we
właściwym odbiorze filmu, co wcale nie oznacza, że debiut Kramera jest wolny od
mankamentów.
Główną rolę powierzono Ashley Benson, która (aż wstyd się przyznać) moją
sympatię zdobyła swoimi kreacjami w dwóch filmach o cheerleaderkach i właściwie
od tego czasu moja przychylność względem jej osoby nie osłabła. W „Ratter”
miała nieco trudniejsze zadanie do wykonania, szczególnie w drugiej partii
filmu, ale raczej wątpię, żeby znalazło się wielu widzów niezadowolonych z jej
wkładu, bo nawet pomijając moją sympatię do Benson, obiektywnie rzecz biorąc, trudno
nie docenić jej niewymuszonej ekspresji. Drugim dużym plusem produkcji Brandena
jest wspomniana forma snucia opowieści, nie z punktu widzenia głównej bohaterki
tylko jej podglądacza. Dzięki temu prostemu zabiegowi twórcom udało się wprawić
mnie w pewien dyskomfort na myśl o roli, jaką mi narzucono, swoistym zrównaniu oglądającego
film z pozycją podglądacza i stalkera. W podtekście może płynąć z tego
kontrowersyjny morał, będący swoistym oskarżeniem wymierzonym w stronę
kinomanów, ale o wiele bardziej prawdopodobne wydaje mi się zwyczajne
pragnienie wzruszenia widzem, poprzez niedogodność, wywołaną postawieniem go na
miejscu oprawcy. Bardzo pomocna w odbiorze filmu okazała się dominacja
stabilnego, nierozchwianego obrazu, gdyż większość zdjęć wzięła się ze
stojącego w mieszkaniu Emmy laptopa. Choć gwoli ścisłości pojawiło się również
parę denerwujących ujęć ze smartfona, spoczywającego w miejscach umożliwiających
przyjrzenie się głównie ścianom i sufitowi, a nawet zarysowi spacerującej
dziewczyny dostrzegalnemu z jej torebki. Ponadto obraz uzyskany z kamerki
internetowej chwilami się zacinał, czasem miał nawet tak poważne zakłócenia, że
zupełnie zanikał, ale to incydentalne zjawiska, błyskawicznie rekompensowane pokaźnymi
kawałami czasu wypełnionego stabilnym obrazem. Szkoda tylko, że wspomniany czas
upływa w ciągłym poczuciu niedosytu, z nieprzyjemną świadomością sztampowości,
niemożności wyrwania się scenarzysty z ram konwencji, na domiar złego w jej
delikatnej odsłonie. Jak to zwykle w dreszczowcach o stalkerach bywa początkowo
ingerencja tajemniczego osobnika w życie głównej bohaterki jest tak delikatna,
że nie ma możliwości, aby postawiła dziewczynę w stan gotowości. Ot, ktoś
przysyła jej taką samą maszynkę do golenia, jakiej używa, włącza muzykę na jej
komputerze i uderza w środku nocy w drzwi do jej mieszkania. Emma oczywiście
jest lekko zaniepokojona tymi incydentami, ale potrafi je zracjonalizować i
przejść nad nimi do porządku dziennego, nie obawiając się o własne
bezpieczeństwo. Nawet nieprzyzwoity filmik przysłany z konta jej nowego
chłopaka, Michaela wespół z niepojętą treścią maili od niego nie alarmują
dziewczyny – to wydarzenie jest za to przyczyną ochłodzenia jej stosunków z
Michaelem. Niniejsze wątki oczywiście niosą pewną przestrogę dla odbiorców,
mówiąc wprost, jak łatwo wedrzeć się w życie innej osoby poprzez Internet i przez
drobną ingerencję w jej codzienność uprzykrzyć dotychczas spokojną egzystencję.
Ale brak im zdecydowania, szczególnie w budowaniu aury zaszczucia i zwiastunów
wzrastającego niebezpieczeństwa, żeby sprostać oczekiwaniom wymagających
miłośników thrillerów. Nie wspominając już o przewidywalności kolejnych wydarzeń,
bo chyba nikogo nie zaskoczą nocne wędrówki stalkera po mieszkaniu śpiącej Emmy
(podczas, których liche oświetlenie uniemożliwia dostrzeżenie zbyt wielu
szczegółów), czy groźby wysłane do Michaela. Nawet los kota dziewczyny jest
łatwy do przewidzenia, bo w kinematografii grozy takie potraktowanie zwierzęcia
jest na porządku dziennym – wręcz ilekroć w thrillerze bądź horrorze pojawia
się jakiś ssak od razu dopada mnie przedwczesne przygnębienie na myśl o jego
spodziewanym, jakże prawdopodobnym końcu.
W drugiej, krótszej partii filmu Emma wreszcie upewnia się, że jest
obserwowana (ale nie łączy tego ze swoimi urządzeniami podłączonymi do Sieci),
nabiera przekonania, iż początkowe dowcipne kwitowanie dyskomfortu zaczątkami
paranoi nie znajduje pokrycia w coraz to dziwniejszych wydarzeniach, jakie ją
spotykają. Kiedy wreszcie Emma uświadamia sobie, że stała się celem jakiegoś
niezidentyfikowanego maniaka dochodzi nawet do tego, że przeraża ją siedzenie w
kawiarni pełnej ludzi oraz samotne spędzanie czasu we własnym mieszkaniu.
Ashley Benson idealnie oddała obraz dziewczyny stłamszonej przez nieznajomego, złamanej,
przytłoczonej, niemalże wręcz popadającej w szaleństwo, ale scenarzysta się nie
spisał. Gdyby Kramer nieco wcześniej zdecydował się obrać taki kierunek, pozwolił
Emmie jeszcze w pierwszej połowie seansu uświadomić sobie ogrom
niebezpieczeństwa, w jakim się znajduje akcja zapewne byłaby ciekawsza. Bo
jakoś więcej atrakcji dostrzegam w tego rodzaju warstwie psychologicznej,
aniżeli coraz to innymi, acz zawsze mało odkrywczymi sposobami wkraczania osoby
trzeciej w życie nieświadomej jego obecności dziewczyny. Motyw stłamszenia Emmy
znacząco ożywia fabułę, ale niestety pojawia się zbyt późno, żeby zrekompensować
wcześniejsze dłużyzny. Nawet „złośliwe” zakończenie w całości nie wynagrodziło mi
mnogości nudnawych ustępów – na początku nawet mnie zirytowało, ale po namyśle
uznałam, że w kontekście takiego scenariusza stanowiło zdecydowanie najlepszy
sposób na zamknięcie tej historii. UWAGA
SPOILER Wyłowienie sprawcy spośród osób znanych Emmie w każdym przypadku
byłoby rozczarowujące, bo ograniczona liczba postaci właściwie przez cały seans
kazała podejrzewać zaledwie dwóch przedstawicieli płci męskiej – wybór któregoś
z nich byłby więc mało zaskakujący. Lepiej więc było pozostawić widza z
ogromnym niedopowiedzeniem, zarówno co do tożsamości stalkera, jak i losu Emmy,
przynajmniej moim zdaniem, choć nie wykluczam, że taka „bezczelność”
scenarzysty niejednego widza wyprowadzi z równowagi KONIEC SPOILERA.
Powstrzymam się od polecania „Ratter” komukolwiek, nawet fanom thrillerów o
stalkerach, bo poza filmowaniem z punktu widzenia prześladowcy i finałem raczej
nie zobaczą tutaj nic, czego nie widzieli już w innych tego typu produkcjach. Bez
większych wymagań oczywiście można obejrzeć, ale na własne ryzyko, bo mnogość
nudnawych wątków skutecznie obniża wartość filmu, co tym bardziej irytuje,
jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że naprawdę niewiele brakowało, aby zrobić z
tego wciągające widowisko, kładące nacisk na warstwę psychologiczną. I wcale
nie potrzeba było do tego większych nakładów pieniężnych, jedynie wyobraźni,
której Brandenowi Kramerowi w przeważającej części scenariusza zwyczajnie
zabrakło.
A ja tam dziękuję za polecenie, może całościowo film nie jest wybitny, ale za to spędziłam przyjemny wieczór. :-)
OdpowiedzUsuńNo cóż, miłych cheerleaderek trudno nie lubić. ;p
OdpowiedzUsuń