Stronki na blogu

środa, 16 marca 2016

„Ratter” (2015)


Po rozstaniu z chłopakiem i przeprowadzce do Nowego Jorku, Emma skupia się na nauce i zadomawianiu w nowym miejscu. Wolne chwile spędza z jedyną znaną osobą w mieście, swoją przyjaciółką Nicole, do czasu poznania Michaela, którego z wzajemnością obdarza głębszymi uczuciami. Tymczasem każdy krok Emmy jest obserwowany przez tajemniczego osobnika, który uzyskuje dostęp do wszystkich urządzeń dziewczyny podłączonych do Internetu i poprzez Sieć przejmuje kontrolę nad jej życiem. Laptop i smartfon Emmy dają mężczyźnie praktycznie nieustanny wgląd w jej egzystencję, a hakowanie jej systemu daje mu dostęp do jej haseł zarówno do poczty, jak i automatycznej sekretarki. Dziewczyna, co prawda nie zdaje sobie sprawy, że jest ciągle obserwowana, ale z czasem dziwne incydenty w jej życiu stają się tak uciążliwe, że nabiera przekonania, iż stała się celem stalkera.

Reżyser i scenarzysta thrillera zatytułowanego „Ratter”, Branden Kramer, wcześniej stworzył tylko jeden zaledwie ośmiominutowy short pt. „Webcam”, którego problematykę, jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, zdecydował się rozwinąć w niniejszym obrazie, będącym jego pełnometrażowym debiutem. Kramer zgromadził jedynie milion dolarów na realizację swojej produkcji, ale biorąc pod uwagę, konieczną w kontekście takiego scenariusza, technikę filmowania i równie nieodzowną kameralność, większe nakłady pieniężne nie były mu potrzebne. Realizacja przypomina tę zaprezentowaną już w na przykład „The Den”, „Linku do zbrodni”, czy „Cybernatural” – przeważają zapisy z kamerki internetowej, ale twórcy od czasu do czasu obrazują wydarzenia za pośrednictwem kamery w smartfonie głównej bohaterki. Ta coraz powszechniejsza forma opowiadania ma zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników. Ja wolę tradycyjną realizację, ale muszę przyznać, że w przypadku „Ratter” takie filmowanie było bardzo pomocne we właściwym odbiorze filmu, co wcale nie oznacza, że debiut Kramera jest wolny od mankamentów.

Główną rolę powierzono Ashley Benson, która (aż wstyd się przyznać) moją sympatię zdobyła swoimi kreacjami w dwóch filmach o cheerleaderkach i właściwie od tego czasu moja przychylność względem jej osoby nie osłabła. W „Ratter” miała nieco trudniejsze zadanie do wykonania, szczególnie w drugiej partii filmu, ale raczej wątpię, żeby znalazło się wielu widzów niezadowolonych z jej wkładu, bo nawet pomijając moją sympatię do Benson, obiektywnie rzecz biorąc, trudno nie docenić jej niewymuszonej ekspresji. Drugim dużym plusem produkcji Brandena jest wspomniana forma snucia opowieści, nie z punktu widzenia głównej bohaterki tylko jej podglądacza. Dzięki temu prostemu zabiegowi twórcom udało się wprawić mnie w pewien dyskomfort na myśl o roli, jaką mi narzucono, swoistym zrównaniu oglądającego film z pozycją podglądacza i stalkera. W podtekście może płynąć z tego kontrowersyjny morał, będący swoistym oskarżeniem wymierzonym w stronę kinomanów, ale o wiele bardziej prawdopodobne wydaje mi się zwyczajne pragnienie wzruszenia widzem, poprzez niedogodność, wywołaną postawieniem go na miejscu oprawcy. Bardzo pomocna w odbiorze filmu okazała się dominacja stabilnego, nierozchwianego obrazu, gdyż większość zdjęć wzięła się ze stojącego w mieszkaniu Emmy laptopa. Choć gwoli ścisłości pojawiło się również parę denerwujących ujęć ze smartfona, spoczywającego w miejscach umożliwiających przyjrzenie się głównie ścianom i sufitowi, a nawet zarysowi spacerującej dziewczyny dostrzegalnemu z jej torebki. Ponadto obraz uzyskany z kamerki internetowej chwilami się zacinał, czasem miał nawet tak poważne zakłócenia, że zupełnie zanikał, ale to incydentalne zjawiska, błyskawicznie rekompensowane pokaźnymi kawałami czasu wypełnionego stabilnym obrazem. Szkoda tylko, że wspomniany czas upływa w ciągłym poczuciu niedosytu, z nieprzyjemną świadomością sztampowości, niemożności wyrwania się scenarzysty z ram konwencji, na domiar złego w jej delikatnej odsłonie. Jak to zwykle w dreszczowcach o stalkerach bywa początkowo ingerencja tajemniczego osobnika w życie głównej bohaterki jest tak delikatna, że nie ma możliwości, aby postawiła dziewczynę w stan gotowości. Ot, ktoś przysyła jej taką samą maszynkę do golenia, jakiej używa, włącza muzykę na jej komputerze i uderza w środku nocy w drzwi do jej mieszkania. Emma oczywiście jest lekko zaniepokojona tymi incydentami, ale potrafi je zracjonalizować i przejść nad nimi do porządku dziennego, nie obawiając się o własne bezpieczeństwo. Nawet nieprzyzwoity filmik przysłany z konta jej nowego chłopaka, Michaela wespół z niepojętą treścią maili od niego nie alarmują dziewczyny – to wydarzenie jest za to przyczyną ochłodzenia jej stosunków z Michaelem. Niniejsze wątki oczywiście niosą pewną przestrogę dla odbiorców, mówiąc wprost, jak łatwo wedrzeć się w życie innej osoby poprzez Internet i przez drobną ingerencję w jej codzienność uprzykrzyć dotychczas spokojną egzystencję. Ale brak im zdecydowania, szczególnie w budowaniu aury zaszczucia i zwiastunów wzrastającego niebezpieczeństwa, żeby sprostać oczekiwaniom wymagających miłośników thrillerów. Nie wspominając już o przewidywalności kolejnych wydarzeń, bo chyba nikogo nie zaskoczą nocne wędrówki stalkera po mieszkaniu śpiącej Emmy (podczas, których liche oświetlenie uniemożliwia dostrzeżenie zbyt wielu szczegółów), czy groźby wysłane do Michaela. Nawet los kota dziewczyny jest łatwy do przewidzenia, bo w kinematografii grozy takie potraktowanie zwierzęcia jest na porządku dziennym – wręcz ilekroć w thrillerze bądź horrorze pojawia się jakiś ssak od razu dopada mnie przedwczesne przygnębienie na myśl o jego spodziewanym, jakże prawdopodobnym końcu.

W drugiej, krótszej partii filmu Emma wreszcie upewnia się, że jest obserwowana (ale nie łączy tego ze swoimi urządzeniami podłączonymi do Sieci), nabiera przekonania, iż początkowe dowcipne kwitowanie dyskomfortu zaczątkami paranoi nie znajduje pokrycia w coraz to dziwniejszych wydarzeniach, jakie ją spotykają. Kiedy wreszcie Emma uświadamia sobie, że stała się celem jakiegoś niezidentyfikowanego maniaka dochodzi nawet do tego, że przeraża ją siedzenie w kawiarni pełnej ludzi oraz samotne spędzanie czasu we własnym mieszkaniu. Ashley Benson idealnie oddała obraz dziewczyny stłamszonej przez nieznajomego, złamanej, przytłoczonej, niemalże wręcz popadającej w szaleństwo, ale scenarzysta się nie spisał. Gdyby Kramer nieco wcześniej zdecydował się obrać taki kierunek, pozwolił Emmie jeszcze w pierwszej połowie seansu uświadomić sobie ogrom niebezpieczeństwa, w jakim się znajduje akcja zapewne byłaby ciekawsza. Bo jakoś więcej atrakcji dostrzegam w tego rodzaju warstwie psychologicznej, aniżeli coraz to innymi, acz zawsze mało odkrywczymi sposobami wkraczania osoby trzeciej w życie nieświadomej jego obecności dziewczyny. Motyw stłamszenia Emmy znacząco ożywia fabułę, ale niestety pojawia się zbyt późno, żeby zrekompensować wcześniejsze dłużyzny. Nawet „złośliwe” zakończenie w całości nie wynagrodziło mi mnogości nudnawych ustępów – na początku nawet mnie zirytowało, ale po namyśle uznałam, że w kontekście takiego scenariusza stanowiło zdecydowanie najlepszy sposób na zamknięcie tej historii. UWAGA SPOILER Wyłowienie sprawcy spośród osób znanych Emmie w każdym przypadku byłoby rozczarowujące, bo ograniczona liczba postaci właściwie przez cały seans kazała podejrzewać zaledwie dwóch przedstawicieli płci męskiej – wybór któregoś z nich byłby więc mało zaskakujący. Lepiej więc było pozostawić widza z ogromnym niedopowiedzeniem, zarówno co do tożsamości stalkera, jak i losu Emmy, przynajmniej moim zdaniem, choć nie wykluczam, że taka „bezczelność” scenarzysty niejednego widza wyprowadzi z równowagi KONIEC SPOILERA.

Powstrzymam się od polecania „Ratter” komukolwiek, nawet fanom thrillerów o stalkerach, bo poza filmowaniem z punktu widzenia prześladowcy i finałem raczej nie zobaczą tutaj nic, czego nie widzieli już w innych tego typu produkcjach. Bez większych wymagań oczywiście można obejrzeć, ale na własne ryzyko, bo mnogość nudnawych wątków skutecznie obniża wartość filmu, co tym bardziej irytuje, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że naprawdę niewiele brakowało, aby zrobić z tego wciągające widowisko, kładące nacisk na warstwę psychologiczną. I wcale nie potrzeba było do tego większych nakładów pieniężnych, jedynie wyobraźni, której Brandenowi Kramerowi w przeważającej części scenariusza zwyczajnie zabrakło.

2 komentarze:

  1. A ja tam dziękuję za polecenie, może całościowo film nie jest wybitny, ale za to spędziłam przyjemny wieczór. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, miłych cheerleaderek trudno nie lubić. ;p

    OdpowiedzUsuń