Sześcioro młodych ludzi zmierza na mecz w Luizjanie. Noc decydują się
spędzić pod namiotami niedaleko rzadko uczęszczanej drogi. Po rozbiciu obozu
zaskakuje ich kierowca pickupa, który przez chwilę obserwuje ich z niewielkiej
odległości. Reflektor rozbity przez jednego z młodych ludzi, Nicka Jonesa,
który niedawno wyszedł z aresztu najprawdopodobniej przyczynia się do
przepłoszenia go. Jego siostra bliźniaczka, Carly, nie pochwala zachowania
brata, nie jest również zadowolona z jego towarzystwa w trakcie podróży,
szczególnie ze względu na sposób, w jaki traktuje jej chłopaka, Wade’a.
Nazajutrz Carly postanawia sprawdzić, skąd wydobywa się nieprzyjemny zapach,
który grupa poczuła już po rozbiciu obozu, zabierając ze sobą przyjaciółkę,
Paige. Nieopodal namiotów dziewczyny odkrywają składowisko rozkładających się
ciał zwierząt, jak się z czasem okazuje transportowanych tam przez miejscowego.
Kiedy okazuje się, że pasek klinowy w samochodzie Wade’a jest uszkodzony,
tubylec oferuje jemu i Carly podwózkę do pobliskiego miasteczka, Ambrose. Gdy
docierają do sennej, małej miejscowości zwiedzają lokalną atrakcję, Dom z
Wosku, pełną niezwykle realistycznych figur woskowych i poznają właściciela
stacji benzynowej. Niedługo potem stają się celem psychopatycznych morderców.
„Dom woskowych ciał” to wysokobudżetowy teen
slasher, będący reżyserskim debiutem Jaume Colleta-Serra, późniejszego
twórcy między innymi „Sieroty”. Film jest remakiem „Gabinetu figur woskowych” z
1953 roku, więc scenarzyści Carey i Chad Hayes (którzy w światku kina grozy szczególnie
zasłynęli rozpisaniem fabuły późniejszej „Obecności”) do pewnego stopnia
inspirowali się tym klasycznym dziełem, ubierając jednak całą historię w płaszczyk
młodzieżowej rąbanki, skierowanej do masowych odbiorców. Szacuje się, że na
całym świecie „Dom woskowych ciał” zarobił siedemdziesiąt milionów dolarów przy
trzydziestomilionowym budżecie, w czym sporą zasługę miały szeroka kampania
reklamowa i dystrybucja kinowa. Samo przyjęcie przez widzów było raczej
chłodne, bo tak na dobrą sprawę „Dom woskowych ciał” summa summarum nie
wyróżniał się zanadto na tle niezliczonej liczby innych teen slasherów, a parę elementów prezentowało się nawet mniej
widowiskowo niż w tańszych reprezentantach owego nurtu. Miał jednak też swoje
dobre strony, dostrzeżone również przez osoby rzadko obcujące z horrorami – w pojęciu
krytyków natomiast nierekompensujące według nich licznych niedostatków. Gdybym
miała zgadywać, co pochłonęło lwią część sporawego budżetu postawiłabym na wynagrodzenia dla aktorów, gdyż zatrudniono kilka
popularnych w ówczesnych czasach młodych gwiazd. Elisha Cuthbert i Chad Michael
Murray wypadli przekonująco w moim zdaniem najbarwniejszych rolach bliźniaków,
prezentujących zgoła odmienne podejście do życia. Z kolei Jaredowi Padaleckiemu
przyszło zmierzyć się z dużo nudniejszą, nijaką postacią, która właściwie
uniemożliwiła mu zabłyśnięcie czymś charakterystycznym, wybicie się z tłumu,
gwarantujące sympatię widza – już rzadziej pojawiający się na ekranie Robert Ri’chard
skuteczniej przyciągał wzrok swoją kreacją, podobnie sympatyczny świrus,
Dalton, w którego wcielił się Jon Abrahams. Ostatnią najszerzej komentowaną
gwiazdą jest oczywiście Paris Hilton, zwyczajowo niewykazująca nawet zalążków
talentu, słusznie „wyróżniona” za tę rolę Złotą Maliną. Warto nadmienić, że
oprócz statuetki dla Hilton „Dom woskowych ciał” nominowano jeszcze w dwóch
kategoriach do tejże „nagrody” – za najgorszy film i najgorszy remake.
Fabułę „Domu woskowych ciał” zawiązuje jeden z najpopularniejszych motywów slasherów: grupy przyjaciół, która
wyjeżdża… tym razem na mecz do Luizjany. Wątkiem najsilniej angażującym uwagę w
trakcie spokojnego z perspektywy filmowej rąbanki wstępu, w moim osobistym
odczuciu jest konflikt pierwszoplanowego rodzeństwa, Carly i Nicka. Ten drugi
może poszczycić się wyróżniającą na tle teen
slasherów osobowością, która notabene generuje małe spięcia w grupie. Carly
nie podoba się, że przyjaciel Nicka, Blake, wpłacił za niego kaucję i jej brat
wraz z kumplem Daltonem zdecydował się wybrać z nimi na mecz. Dziewczyna ma żal
do chłopaka o częste konflikty z prawem, buntowniczo-lekceważące podejście do
życia i oczywiście ciągłe docinki wymierzane pod adresem jej chłopaka, Wade’a. Nick
z kolei zdaje się w ogóle nie przejmować jej tyradami i całkowicie akceptować
fakt, że w pojęciu wszystkich, również rodziców, jest tym złym bliźniakiem.
Konflikt może i banalny, ale w zwyczajowym teen
slasherze, jakim bez wątpienia jest „Dom woskowych ciał” całkiem nieźle się
sprawdza, ożywiając konwencjonalne wątki obozowania młodych ludzi, ich podróży,
acz skrótowo sportretowanej i incydentu z niezidentyfikowanym kierowcą pickupa,
który w milczeniu przygląda im się w nocy. Akcja nabiera rozpędu już nazajutrz,
kiedy Carly niechcący nurkuje w rowie pełnym rozkładających się ciał zwierząt.
Tuż po tym wydarzeniu na planie pojawia się drugi mający zaalarmować widzów
jegomość, co również jest bardzo typowe w slasherach,
acz dla mnie niezmiennie urokliwe. Podejrzanym typem tym razem jest mężczyzna
trudniący się zbieraniem trucheł z ulic i składowaniem ich w miejscu, w które
Carla miała nieszczęście wpaść. Pomimo swojego odrzucającego, zaniedbanego
wyglądu wydaje się być przyjaźnie nastawiony do przyjezdnych, ale ogłada
miejscowego przewrotnie wzmaga niechęć odbiorcy względem jego osoby. Jednak jak
to zazwyczaj w slasherach bywa
protagonistów nieznajomy mężczyzna nie alarmuje w takim stopniu, jak widzów, bo
Carly i Wade’a przystają na jego propozycję podwózki do pobliskiego miasteczka
Ambrose, celem zakupienia paska klinowego. Do tego momentu wszystko toczy się
utartym w slasherach torem –
scenarzyści wykorzystują pospolite wątki, mające na celu doprowadzić
pozytywnych bohaterów w samo serce koszmaru. Ale już pokazanym w następnej
scenie miejscem żerowania psychopatycznego mordercy nieco wyróżnili się na tle
innych reprezentantów niniejszego podgatunku. Największe wrażenie robi Dom z
Wosku, pełny woskowych przedmiotów, również niezwykle realistycznych imitacji
ludzkich postaci, choć oczywiście zastanawia mnie, jak taki przybytek
przetrzymywał upały… Z czasem duży realizm ludzkich woskowych postaci znajdzie
uzasadnienie w osobliwym modus operandi mordercy-artysty, co najdobitniej
portretuje sekwencja eliminacji Wade’a – jedno z bardziej charakterystycznych
krwawych ustępów, choć podejrzewam, że gdyby ten scenariusz przedstawić w
jakimś niskobudżetowym slasherze,
nieprzeznaczonym do kinowej dystrybucji, twórcy pozwoliliby sobie na większą
śmiałość w aspektach gore. Tutaj poprzestali
na krótkich ujęciach mięśni kryjących się pod woskiem, realistycznie oddanych,
ale zdecydowanie zbyt rzadkich. Drugą w miarę ciekawą umiarkowanie krwawą
sekwencją jest zamordowanie Paris Hilton i nie tylko dlatego, że miło jest popatrzeć
na fikcyjny zgon tej konkretnej osoby, ale również z powodu jako takiej odwagi
twórców, którzy na całkiem długą chwilę przystają nad przebitą na wylot głową
dziewczyny. Choć rzekomo pomysł wyjściowy był inny, ale twórcy byli zmuszeni tę
scenę złagodzić ze względu na szeroką dystrybucję kinową. Pozostałe sposoby
eliminacji i okaleczania ofiar są już raz, że mało odkrywcze, a dwa ukazywane w
niemalże migawkowych ujęciach. Na sklejenie ust i późniejsze uwalnianie się od
tej niedogodności narzekać nie będę, ale obcięcie czubka palca, dekapitacja,
czy strzały posłane z kuszy w ciało oprawcy w slasherze nie są żadnym novum, a więc w tym przypadku na plus można
jedynie poczytywać wiarygodne efekty specjalne, ze szczególnym wskazaniem na
substancję imitującą krew.
Scenariusz „Domu woskowych ciał” skonstruowano tak, żeby od początku nie
pozostawiać widzom wątpliwości, co do tożsamości morderców (w finał co prawda wtłoczono
zwrot akcji, ale niezbyt efektowny), bowiem już w prologu sięgającym lat
70-tych XX wieku powiedziano dość, żeby nakreślić właściwą ścieżkę interpretacyjną.
Wydaje mi się jednak, że niespowijanie sylwetek antagonistów rąbkiem tajemnicy
było zamierzonym zabiegiem, umożliwiającym rozsnucie przed widzami ich
niezwykłej biografii, w której integralną rolę pełniła pasja do woskowych figur,
zaszczepiona przez zmarłą przed laty matkę. Obsesyjne zamiłowanie do woskowych
wyrobów i potężny talent w tym kierunku wykazuje mężczyzna, którego poznajemy
jako rosłego jegomościa z długimi, czarnymi włosami ukrywającego zdeformowaną twarz
pod maską z wosku. Wiele widzów zapewne odbierze tę całą historię oprawców wielce
sceptycznie, zauważając, że wyłączając detale tak naprawdę zostajemy
skonfrontowani z konwencjonalną slasherową
opowiastką, ale mnie powtarzalność w tym nurcie horroru nigdy nie
przeszkadzała, wręcz zazwyczaj przyjmuję znane motywy bardzo przychylnie. W
dodatku ten konkretny typ psychopaty-artysty, nie tylko jego aparycję, ale
również sposób działania i owszem typową, acz w pewnym stopniu intrygującą
przeszłość ilekroć oglądam „Dom woskowych ciał” obok osobowości Nicka i
portretu Ambrose uważam za najsilniejszą część składową tej produkcji. Gdyby
podreperować nieco krwawe sceny, uderzając w większą drastyczność, albo chociaż
pomysłowość (bo wiadomo, duży ekran ma swoje ograniczenia) i wykrzesać więcej
napięcia z sekwencji bazujących na nastroju, które to początkowo nawet odrobinę
podnosiły poziom dramaturgii, ale większość tak niemiłosiernie rozciągnięto w
czasie, że szybko zaczęły męczyć zamiast elektryzować zwiastunem
niebezpieczeństwa to „Dom woskowych ciał” bez wątpienia wypadłby nieporównanie lepiej.
Ale wydaje mi się, że te superlatywy, które się pojawiają i tak wystarczą, żeby
sprostać wymaganiom miłośników lżejszych teen
slasherów.
Nie wiem, czy mądrze będzie polecać „Dom woskowych ciał” dużej grupie
widzów, bo pomimo przynależności do głównego nurtu ma chyba większe szanse
trafić w gusta wielbicieli rąbanek w wersji lajt, podanych w młodzieżowych realiach.
Ta grupa jest raczej wąska, sama do niej przynależę, więc w dużej mierze pewnie
dlatego nigdy nie potrafiłam wykrzesać z siebie niechęci do tego obrazu. Jednakże
równocześnie zdaję sobie sprawę z niedostatków tej produkcji, również jej
konwencjonalności, w której przecież nie gustują osoby niechętnie podchodzące
do filmów slash, dlatego wstrzymam
się od natarczywej rekomendacji pod adresem szerokiej grupy odbiorców. Jednocześnie
polecając „Dom woskowych ciał” fanom niepretendujących do niczego odkrywczego teen slasherów.
A mnie się ten film bardzo podobał :) Jak na slasher jest dla mnie bardzo oryginalny, postacie są znośne i dobrze zagrane (no, może oprócz Paris). Lubię do niego wracać ;)
OdpowiedzUsuń. . . najgłupszy thriller jaki widziałem . . . roztopiony wosk nawet pochodzenia naturalnego wydziela kwasy i in. zw. chemiczne, a bohaterowie taplają się w nim i w jego oparach normalnie sobie oddychają . . . . GILLON . . . . .
OdpowiedzUsuń. . . ale głupi thriller . . roztopiony wosk nawet naturalny wydziela zw. chemiczne (kwasy, alkohole itd), a bohaterowie tarzają się w nim i normalnie w tym swądzie oddychają .... głupota do potęgi . . GILLON
OdpowiedzUsuń