Stronki na blogu

piątek, 31 marca 2017

Joe Hill „Strażak”

Ludzkość jest dziesiątkowana przez zarodniki draco incendia trichophyton, chorobę zwaną „smoczą łuską”, której wczesnym objawem są fantazyjne „tatuaże” wykwitające na ciałach zarażonych. Niedługo po ich pojawieniu się dochodzi do samozapłonu – zainfekowani osobnicy zajmują się ogniem i umierają w niewyobrażalnych mękach. Niejedno amerykańskie miasto w krótkim czasie zamienia się w zgliszcza. Niektórzy zdrowi obywatele formują się w niewielkie oddziały, patrole kwarantannowe oraz Szwadrony Kremacyjne, które zajmują się tropieniem i likwidowaniem zarażonych. Ciężarna pielęgniarka Harper Grayson zostaje zainfekowana smoczą łuską, a krótko potem musi walczyć o życie ze swoim własnym mężem. Z pomocą przychodzi jej John Rookwood, mężczyzna w stroju strażaka, który potrafi panować nad smoczą łuską i wykorzystywać jej właściwości do własnych celów. Harper zostaje doprowadzona do obozu Wyndham, zacisznego zakątka, w którym ukrywają się zainfekowani znający sposób na harmonijne życie z chorobą. Ich duchowym przywódcą jest człowiek w podeszłym wieku Tom Storey. Harper szybko zaprzyjaźnia się z jego wnukami, szesnastoletnią Allie i dziewięcioletnim głuchoniemym Nickiem. W obozie spotyka również między innymi swoją znajomą, czarnoskórą Renee Gilmonton. Kobieta szybko zadomawia się w obozie Wyndham, stając się ważną częścią wspólnoty. Społeczności, której nieustannie zagrażają ludzie zdecydowani zgładzić wszystkich zarażonych, których zdołają wytropić.

Joe Hill, syn niekoronowanego króla współczesnego literackiego horroru Stephena Kinga, jak dotąd ma na koncie cztery powieści: „Pudełko w kształcie serca”, „Rogi”, „NOS4A2” i właśnie „Strażaka” - 800-stronicową publikację, nad którą pracował cztery lata (zdążył już nawet sprzedać prawa do ekranizacji). Wielokrotnie nagradzany, budujący swoją pisarską karierę bez wspomagania się znanym nazwiskiem, Joe Hill nie ukrywał swojej inspiracji zjawiskowym „Bastionem” ojca. Przed premierą książki zdradził również, że w swoim najnowszym utworze porusza tematykę zaprezentowaną między innymi w „Andromeda znaczy śmierć” Michaela Crichtona. Innymi słowy, jak wielu innych pisarzy przed nim, postanowił zmierzyć się z popularnym motywem postapokaliptycznym, który to jak często w takich przypadkach bywa przeplata się z wątkami apokaliptycznymi. Za najlepszego reprezentanta tego typu literatury od lat uważam „Bastion” Stephena Kinga i szczerze powiedziawszy nie robiłam sobie żadnych nadziei na to, że Hill zdoła prześcignąć swojego rodziciela. Zdążył już udowodnić mi, że nie ma żadnych problemów z przebiciem nowszych publikacji Stephena Kinga, ale „Bastion” to zupełnie inna liga – niedościgniony owoc jego wczesnej pisarskiej działalności. I jak się okazało nawet autor takiego arcydzieła jak „NOS4A2 nie jest w stanie przeskoczyć tej poprzeczki.

„Strażak” to powieść skierowana do szerokiej grupy odbiorców – fantastyka postapokaliptyczna / apokaliptyczna, po którą spokojnie mogą sięgać zarówno dorośli, jak i nastoletni czytelnicy. Opowieść, która powinna silnie zaangażować każdego wielbiciela nadmienionej konwencji, nie zdziwiłabym się jednak, gdyby osoby spoza tego kręgu również rozsmakowali się w wizji rozsnutej na kartach „Strażaka”. Miłośnicy „Bastionu” lepiej zrobią powściągając oczekiwania – nastawiając się na historię utrzymaną w dużo lżejszej tonacji, osnutą delikatniejszym klimatem i nieporównanie rzadziej zahaczającą o estetykę horroru. Joe Hill mówił, że to opowieść o szczęściu w obliczu ciemności i rzeczywiście tkwi w tym dużo prawdy. Owo szczęście nie jest niezmącone, właściwie wszystkie podnoszące na duchu wydarzenia rozgrywające się w obozie Wyndham są nacechowane widomymi zwiastunami rychłych niebezpieczeństw, z których tym najpoważniejszym nie wydaje się być smocza łuska, ani nawet Szwadron Kremacyjny. „Strażak” jest wszak przede wszystkim opowieścią o psychologicznych następstwach skrajnej sytuacji, w jakiej znalazły się osoby zainfekowane nieznanymi dotąd ludzkości zarodnikami. Jak w pewnym momencie zauważa jedna z bohaterek powieści członkowie tej nietypowej wspólnoty stanęli do egzaminu z człowieczeństwa i tylko od nich zależy, czy się go nie wyzbędą. Nie wiem, czy moje przeczucia są trafne, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w nazwie, jaką Hill nadał obozowi, w którym rozgrywa się większa część akcji „Strażaka” tkwi swoista symbolika. Wydaje mi się, że miała ona przywodzić na myśl brytyjskiego pisarza Johna Wyndhama, a ściślej: jego głośną powieść zatytułowaną „Poczwarki”. To skojarzenie nasunęło mi się automatycznie, z chwilą pierwszego pojawienia się nazwy obozu, a że „Poczwarki” są mi dobrze znane, już wówczas podejrzewałam, w jakim kierunku rozwinie się fabuła „Strażaka”. Joe Hill zresztą nie starał się tego ukryć, w końcu jeszcze przed zakwaterowaniem się głównej bohaterki Harper Grayson (która szybko wraca do panieńskiego nazwiska Willowes) tytułowa postać wypowiada na jej użytek słowa, które napełniają nieufnością zarówno ją, jak i czytelników. Podejrzliwością, która najsilniej koncentruje się na Ojcu Tomie Storeyu i jego córce Carol. W końcu cieszący się bezgranicznym oddaniem swojej trzódki przywódcy duchowi w literaturze, kinematografii, ale również w rzeczywistości nierzadko okazują się prawdziwymi łotrami, bezwzględnie manipulującymi słabymi psychicznie jednostkami. Piorącymi mózgi swoich owieczek dyktatorami, napawającymi się bezgraniczną władzą nad zagubionymi duszyczkami i niewahającymi się wykorzystywać jej do własnych, niecnych celów. Tym bardziej przeraziła mnie moja własna reakcja na nauki Ojca Storeya – bałam się, że stałam się kolejną ofiarą jego manipulacji, bo szczerze powiedziawszy trafiła do mnie wyznawana przez niego filozofia. Na tamtym etapie napawało mnie to niemalże wstrętem do samej siebie, bo w końcu dopuszczałam do siebie możliwość, że za gładkimi słówkami Ojca Storeya kryje się coś zgniłego, że skrzętnie ukrywa swoją prawdziwą, okrutną naturę – to przeczucie Hill dodatkowo podsycał wtrętami akcentującymi obłudę i niczym nieuzasadnione okrucieństwo cechujące fanatyków religijnych. Zanim jednak przyszło mi zmierzyć się z tym dylematem musiałam przebrnąć przez długaśny wstęp, który odbierałam z narastającymi przerażeniem. Brało się ono stąd, ze nijak nie potrafiłam przekonać się do głównej bohaterki, Harper Grayson, naiwnej wielbicieli Julie Andrews i Mary Poppins. Dobrotliwej pielęgniarki, która wykazuje niezdrowe przywiązanie do swojego męża Jakoba. Niezdrowe, bo stosunkowo szybko okazuje się, że w tym związku to on odgrywa rolę dominującą, Harper natomiast zdaje się w ogóle nie przeszkadzać uwłaczająca „funkcja głupiutkiej podwładnej”, jaką zwykła pełnić w domowym zaciszu. Joe Hill przedstawia nam główną bohaterkę równocześnie z kreśleniem katastrofalnej sytuacji, z jaką musi zmierzyć się ludzkość. I tutaj wykazuje się niemałą pomysłowością, bo oto rolę masowego mordercy powierza zarodnikom draco incendia trichophyton, częściej nazywanym smoczą łuską. Choroba objawia się w doprawdy fantazyjny sposób – skóra zainfekowanych najpierw pokrywa się przepięknymi tatuażami, w ostatnim stadium natomiast dochodzi do spopielenia ciała nosiciela. Nie myślcie jednak, że na tych oto właściwościach owej doprawdy niezwykłej choroby Joe Hill poprzestał, ponieważ jak pokażą kolejne partie „Strażaka” to tylko przedsmak tego, do czego zdolna jest smocza łuska.

Moim zdaniem nigdy nie okazaliśmy odpowiedniej wdzięczności za to, że przeżyliśmy ostatnie stulecie. Ludzkość jest gorsza niż muchy. Wystarczy, że znajdziemy w zgliszczach wyschnięty kawałek flaków, a rzucimy się na niego jak wygłodniałe psy. Będziemy się kłócić o to, do kogo należy, i sprzedawać najlepsze kęsy bogatym i naiwnym. Boisz się, że świat się kończy, bo otaczają cię śmierć i zniszczenie? […] Śmierć i zniszczenie to ekosystem, w którym ludzie odnajdują się najlepiej. Czytałaś kiedyś o bakterii żyjącej w wulkanach, na samym skraju wrzącej lawy? To my. Ludzkość to zarazek, który na skraju katastrofy czuje się jak pączek w maśle.”

Ku mojemu niezmiernemu zadowoleniu po dotarciu Harper Grayson do obozu Wyndham i „przyjęcia przez nią” panieńskiego nazwiska Willowes, a właściwie to już z chwilą, w której postanawia się sprzeciwić przez lata tłamszącemu ją mężowi, charakter tej postaci ulega diametralnej zmianie. Harper nie jest już rozmarzoną, nieco infantylną, uzależnioną od ukochanego mężczyzny kobietką przypominającą bohaterkę jakiejś powieści gotyckiej tylko w pełni racjonalnie myślącą, niezależną, twardą „ostoją człowieczeństwa”. Jednym z ostatnich bastionów humanizmu i demokracji w obliczu wszechobecnego terroru i anarchii. W tej nierównej walce o zachowanie jakże cennych wartości dawnego świata nie jest osamotniona, wspiera ją wszak kilka osób, z którymi zżyła się w obozie Wyndham. Joe Hill nie operuje w „Strażaku” długimi zdaniami, nie wpada również w kingowskie gawędziarstwo, nie posiłkuje się nawet wieloakapitowymi, szczegółowymi opisami miejsc i zdarzeń. Stawia na prostotę, ale prostotę tego rodzaju, która nie pozostawia absolutnie żadnych niedopowiedzeń. Wyobraźnia czytelnika pracuje właściwie bez ustanku i nie wymaga to od niego absolutnie żadnego wkładu – w gruncie rzeczy to nawet, gdyby się chciało zatrzymać napływ żywych obrazów tak zręcznie odmalowywanych przez autora powieści to podejrzewam, że byłoby to kompletnie niewykonalne. Najlepiej jednak Joe Hill radzi sobie z kreacjami postaci, i to zarówno tych pierwszo, jak i drugoplanowych. Właściwie każda sylwetka, nie tylko najszerzej omówieni Harper Willowes i John Rookwood (wprost uwielbiałam głuchoniemego Nicka, który bezwiednie nasunął mi na myśl „Bastion”, natomiast postać nastoletniej Allie uraczyła mnie wszechpotężną uczuciową ambiwalentnością) wydaje się tak żywa, że aż niemalże namacalna – ma się nieodparte wrażenie, że każdego bohatera można z łatwością dotknąć, nie wspominając już o magicznym poczuciu fizycznego towarzyszenia im na dosłownie każdym kroku, nie zaś nieustannej, niemiłej świadomości pozostawania jedynie biernym obserwatorem prezentowanych wydarzeń. John Rookwood jest zdecydowanie najbarwniejszym bohaterem tej powieści – lubiący się popisywać, lekko przemądrzały i pewny siebie mężczyzna chętnie przywdziewający strój strażaka fascynuje do niedawna naiwną pielęgniarkę. Pomiędzy tą dwójką szybko zaczyna iskrzyć, co wprowadza w fabułę wątek miłosny, którego jednak Hillowi udało się nie przesłodzić, dzięki czemu z dużą przyjemnością śledziłam relacje czołowych postaci „Strażaka”. Nie przekonała mnie jedynie tajemnica skrywana przez Johna, miałam wszak wrażenie, że autora w tym aspekcie trochę poniosło, że przekombinował wpadaniem w tę niepotrzebną baśniowość. Zgoła inaczej zapatrywałam się na piromańskie zdolności strażaka, w których może i unaoczniała się inspiracja „Podpalaczką” Stephena Kinga, acz moim zdaniem w niewielkim stopniu. Hill obudował ten motyw owocami swojej rozbuchanej wyobraźni, w tak porywającym, zapadającym w pamięć stylu, że miało się wrażenie, jakby studnia w postaci wyobraźni autora nie miała dna, jakby nie istniały dla niego absolutnie żadne granice w akcentowaniu właściwości smoczej łuski. Widać to również na przykładzie Światłości, czyli czegoś, co autor w pewnym momencie określa jako coś na kształt portalu społecznościowego, a ściślej upojenia tymże, które może być wybawieniem dla zainfekowanych, ale równie dobrze może doprowadzić do upadku tego, co zwykło się nazywać człowieczeństwem. Nie będę przybliżała szczegółów wspomnianego stanu, w jaki często wprowadzają się członkowie wspólnoty obozu Wyndham. Powiem tylko, że Joe Hill wykazał się w tym aspekcie nie tylko sporą pomysłowością, ale również, a może przede wszystkim dużą błyskotliwością w sferze psychologicznej i socjologicznej. Kolejną mocną stroną „Strażaka”, o której warto wspomnieć jest konsekwencja, z jaką poprowadzono dosłownie wszystkie wątki. Zwroty akcji nie są zlepkiem ponaciąganych do granic możliwości, bzdurnych, przejaskrawionych rozwiązań, których głównym celem jest zaskakiwanie czytelnika nawet kosztem zaniechania logiki. Wszystko dopracowano w najdrobniejszych szczegółach, tak aby czytelnikowi nawet na chwilę nie postała w głowie myśl, że autor nie miał pomysłu na właściwe sfinalizowanie choćby jednego przewrotnego motywu. Część wydarzeń rozgrywających się pod koniec powieści można łatwo przewidzieć (wcześniejsze twisty nieporównanie trudniej przedwcześnie rozszyfrować), nie zmienia to jednak tego, że Joe Hill wybrał jeden z najlepszych możliwych sposobów na zamknięcie tej historii.

„Strażak” nie jest tak mroczny jak „Bastion”. „Strażak” zdecydowanie nie jest tak bezwzględny jak „Bastion”. „Strażakowi” daleko do rasowego, pełnokrwistego horroru osadzonego w realiach apokaliptycznych / postapokaliptycznych, niemniej w kategoriach literatury fantastycznej (bo raczej w takową miał się przede wszystkim wpisywać) nie ma się czego wstydzić. Co prawda Joe Hill nie zaprezentował mi tutaj poziomu na miarę jego zjawiskowej powieści „NOS4A2”, ale spadek formy nie był aż tak drastyczny, żeby przepełnić mnie dotkliwym rozczarowaniem. Za bardzo wsiąkłam w tę opowieść, żeby silić się tutaj na jakąś wzmożoną krytykę. Wolę „Bastion”, ale „Strażaka” jak na razie spokojnie umieściłabym w ściej czołówce literackich utworów o zagładzie znanego nam świata. Powiem więcej: Joe Hill tą powieścią utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że jest lepszy od współczesnego Stephena Kinga. Jak na razie – bo dopiero czas pokaże, w jakim kierunku będzie podążał. Pierwsza okazja do sprawdzenia tego, jeśli zapowiedzi się ziszczą, nadarzy się już jesienią bieżącego roku. Bowiem właśnie wówczas w Stanach Zjednoczonych ma ukazać się zbiór czterech nowel autorstwa Joego Hilla zatytułowany „Strange Weather”.

1 komentarz:

  1. Dużo jest prawdy w tym co piszesz i chociaż "Strażakowi" nie można za wiele zarzucić (wszak jest jego książka jest jednak lepiej skonstruowana i logiczna od A do Z, z dobrym wstępem i zakończniem niż U Kinga), to jednak mimo wszystko "Bastion" też mi się bardziej podobał. "Strażak" powiedzmy ocena niżej. Jeżeli wystawiłem 5, to "Bastion" ma ode mnie 6. Ale ogólnie podoba mi się pisarstwo Hilla i cieszy, że wyrósł godny następca z pokolenia Kingów, którego będzie można bez obaw czytać jeszcze długo. Nie czytałem "NOS" - miałem to nadrobić, lecz się nie udało. Ale klimacik dobry na okres zimowy, który już minął, więc najpewniej sięgnę do tego gdzieś w grudniu.

    OdpowiedzUsuń