Stronki na blogu

środa, 5 kwietnia 2017

„The Crooked Man” (2016)

Pięć dwunastoletnich dziewcząt spędza noc u jednej z nich. Wieczorem straszą się legendą o niejakim Crooked Manie, upiornej istocie, którą można przywołać odśpiewując krótką rymowankę zamieszczoną w Internecie. Sceptycznie nastawiona do tej historyjki Olivia Shaw za namową koleżanek odśpiewuje feralną piosenkę, a niedługo potem zostaje przyłapana z nożem nad zakrwawionymi zwłokami jednej ze swoich przyjaciółek. Sześć kolejnych lat Olivia spędza w szpitalu psychiatrycznym, a po zakończeniu leczenia wraca do rodzinnego miasteczka. Uważana za morderczynię dwunastoletniej dziewczynki młoda kobieta boryka się z wykluczeniem, również ze strony swoich niegdysiejszych przyjaciółek. Wkrótce udaje jej się jednak nawiązać przyjazne stosunki z młodym policjantem Noahem Palmerem. Niedługo potem osoby, które sześć lat temu przebywały w domu i w jego pobliżu podczas przywoływania Crooked Mana zaczynają umierać. Połamane ciało pierwszej ofiary w przeciwieństwie do reakcji tutejszych policjantów alarmuje Olivię. Dziewczyna szybko nabiera pewności, że Crooked Man wrócił, aby dokończyć to, co zaczął przed sześcioma laty.

Jesse Holland debiutował w 2010 roku filmem grozy zatytułowanym „YellowBrickRoad” (w pisaniu scenariusza i reżyserowaniu wspomagał go Andy Mitton). Kolejnymi projektami, w które się zaangażował były antologia „Chilling Visions: 5 Senses of Fear” - Holland odpowiadał za jeden z segmentów wchodzących w jej skład – oraz „We Go On”, który ukazał się w tym samym roku, co „The Crooked Man”. Ten ostatni powstał w oparciu o scenariusz Petera Sullivana, samą historię natomiast obmyślił wespół z Jeffreyem Schenckiem. Inspirację czerpali z rymowanki o Crooked Manie, która pojawia się również w „Obecności 2”. Panowie najwidoczniej uznali, że jego postać dobrze wpasuje się w konwencję slasherową, choć koncepcja mogła również być narzucona przez kanał Syfy, na potrzeby którego „The Crooked Mana” nakręcono.

W wyglądzie tytułowego antybohatera fani kina grozy zdążyli już dopatrzeć się potencjalnego wpływy takich „osobistości”, jak Nosferatu, Smakosz, Babadook i Freddy Krueger (chyba przez te długie palce, które z oddali przypominają noże). I rzeczywiście wizualnie upiór wykreowany przez twórców omawianego filmu wygląda jak swoiste skrzyżowanie wyżej wymienionych postaci, aczkolwiek nie sposób nie zauważyć, że dodano mu również coś od siebie. Otóż, pokraczna maszkara zwana Crooked Manem została poddana śmiałej obróbce na etapie montażu, w taki sposób, aby poszczególne fragmenty jej ciała w niektórych ujęciach wyglądały tak, jakby wyginały się pod najróżniejszymi kątami. Tymczasem twarz na kilku zbliżeniach dzięki celowemu niedopasowaniu strzępków obrazu wydaje się być w ciągłym, acz nieosiągalnym dla zwykłego śmiertelnika ruchu. Może i brzmi to jak powiew świeżości w bądź co bądź mocno skostniałym nurcie, jak coś co wypadałoby zobaczyć. Potencjalnym odbiorcom „The Crooked Mana” radzę jednak nie spodziewać się zbyt wiele, bo szczerze powiedziawszy czarny charakter lepiej prezentuje się w krótkich opisach niźli na ekranie. Jego wizerunek szpeci bowiem nazbyt rzucająca się oczy ingerencja komputera, szczególnie w ujęciach jego oblicza, prezentującego się tak, jakby żywcem wyjęto je z jakiejś współczesnej animacji. Bajkowy wyblakły błękit chyba najbardziej psuje efekt, ale nie bez znaczenia są również zauważalne cyfrowe wklejki doskonale widoczne (i bijące po oczach sztucznością) w trakcie nierzadkich zbliżeń na jego twarz. Informacja o modus operandi Crooked Mana, jego zamiłowaniu do łamania kości nieszczęśników, może być sporą zachętą dla wielbicieli krwawych horrorów. Pragnę jednak również i w tym miejscu przestrzec tych zainteresowanych seansem „The Crooked Mana”, którzy liczą na mocno odstręczające wizualizacje gore. Tego tutaj nie uświadczą. Co więcej nie zobaczą również niczego, co choćby otarłoby się o coś, co można by określić, jako pomysłowy sposób eliminacji ofiary, bo Jesse Holland absolutnie nie był zainteresowany kręceniem slashera, który kładłby większy nacisk na ten aspekt. Trochę substancji imitującej krew chlapnie od czasu do czasu, ale charakteru ran zadanych przez tytułowego upiora możemy się jedynie domyślać. Slashery rzadko wpadają w przesadną drastyczność, aczkolwiek aż tak daleko posunięta minimalizacja wspomnianej składowej również nieczęsto się zdarza. Nawet jak na standardy tego podgatunku „The Crooked Man” wypada bardzo grzecznie, nadzwyczaj delikatnie, przez co spragniony mocniejszych wrażeń widz stosunkowo szybko powinien uświadomić sobie, że nie ma sensu oczekiwać kolejnych manifestacji tytułowego potwora w nadziei na ujrzenie czegoś bardziej charakterystycznego. Kolejną właściwością Crooked Mana jest konieczność żerowania pod osłoną ciemności - zarówno w świetle dziennym, jak i w sztucznym nie jest w stanie egzystować. Co automatycznie nasunęło mi na myśl Boogeymana. Warto również wspomnieć o sposobie jego przywołania polegającym na odśpiewaniu rymowanki zamieszczonej w Internecie. W przeciwieństwie jednak do chociażby osławionej dziewczynki ze studni ten czyn nie sprowadza zagrożenia tylko na osobnika podejmującego ryzyko, ale również wszystkie osoby znajdujące się w tym momencie w jego otoczeniu. W ten oto sposób dwunastoletnia Olivia Shaw „podpisuje wyrok śmierci” na siebie i kilka innych osób.

Angelique Rivera w roli osiemnastoletniej Olivii Shaw wykazała się na tyle dużą charyzmą, że bez większych trudności udało mi się wsiąknąć w opowieść, w centrum której się znajdowała. Obarczona winą za śmierć koleżanki Olivia spędziła sześć lat w szpitalu psychiatrycznym. Po opuszczeniu placówki wróciła do rodzinnego domu, z którego jej matka jakiś czas temu się wyprowadziła, natychmiast po dotarciu na miejsce odkrywając, że nie cieszy się sympatią tutejszej społeczności. Zważywszy na to, że została obarczona winą za śmierć dwunastolatki trudno się dziwić tym nienawistnym reakcjom. Zrozumiałe jest również przekonanie wielu miejscowych o niestabilności psychicznej Olivii Shaw – w końcu ostatnie sześć lat spędziła w szpitalu psychiatrycznym, gdzie utrzymywała, że jej przyjaciółkę zabił potwór zwany Crooked Manem. Ale choć stosunek niemalże wszystkich mieszkańców miasteczka, w którym przed laty doszło do potwornej zbrodni jest całkowicie zrozumiały to nie oznacza to, że widz będzie go podzielał. Twórcy „The Crooked Mana” nie próbują „zaciemniać sytuacji” poprzez podawanie w wątpliwość kondycji psychicznej głównej bohaterki. Już podczas prologu dobitnie akcentują istnienie tytułowego mordercy, przez co nasza sympatia do Olivii Shaw powinna być niezachwiana. Piszę „powinna być”, bo nie jestem przekonana, czy taki uproszczony rys psychologiczny przekona absolutnie wszystkich widzów. Ja co prawda bez trudności zaangażowałam się w jej dzieje, nie miałam wrażenia, jakby pomiędzy nią a mną wzniesiono jakąś niemożliwą do sforsowania barierę uniemożliwiającą sympatyzowanie z nią, aczkolwiek nie mogę mieć pewności, że nie znajdą się odbiorcy, którzy zgoła inaczej będą się zapatrywały na jej kreacje. Którzy odczują dotkliwy brak szerszej analizy psychologicznej. Wątpię jednak, żeby wyrastali oni z grona wieloletnich wielbicieli slasherów, przyzwyczajonych do dużo bardziej pobieżnych zarysów osobowości pozytywnych bohaterów (choć nie należy przez to rozumieć, że twórcy slasherów tylko do takowych się ograniczają). Zgoła inaczej sprawa przedstawia się z pozostałymi protagonistami – nie wszystkimi, bo Alice, młoda kobieta „trzymana pod kloszem” przed nadopiekuńczą matkę (w tej roli uwielbiana przeze mnie Dina Meyer, która niestety nie miała dużego pola do popisu) jawiła się całkiem interesująco. Nie mogę jednak tego samego powiedzieć o „papierowych sylwetkach” pozostałych osób pełniących mniej lub bardziej istotne role w prezentowanych wydarzeniach. Z tych miejscami przebija pewna naiwność (za przykład niech posłuży naciągany zbieg okoliczności polegający na tym, że Noahowi wystarczy oszczędny opis leśnego zakątka, żeby zorientować się, o którym miejscu mowa, nie wspominając już o tym, że Olivia łączy siły akurat z tą osobą, której jest ono dobrze znane), nie sposób również nie zauważyć swego rodzaju baśniowości emanującej z niektórych partii scenariusza, co tak na dobrą sprawę kiczowate efekty komputerowe jeszcze zintensyfikowały. Niemniej przy odrobinie dobrej woli całość da się śledzić z jako takim zainteresowaniem – wiem, bo mnie się udało, pomimo kilku dużych zgrzytów. Nie mogę powiedzieć, że trwałam przed ekranem w stanie wzmożonego napięcia, nie mogę nawet rzec, że cokolwiek wywarło na mnie ogromne wrażenie, bo zdecydowanie nie jest to horror, który przynajmniej starałby się wznieść ponad przeciętność. Męczyć się nie męczyłam, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że znalazłam w nim coś, cokolwiek, co wywołało jakąś żywszą reakcję z mojej strony.

„The Crooked Man” Jessego Hollanda to kolejny niewymagający myślenia horrorek, utrzymany w mocno ugrzecznionej formie, przy którym można odpocząć po ciężkim dniu, nie powinno się jednak liczyć na niezapomniane wrażenia. To kino z niższej półki, przy czym poza efektami komputerowymi na tyle dobrze zrealizowane, żeby seans nie jawił się niczym długa droga przez mękę. Jeden raz można obejrzeć, zwłaszcza jeśli jest się fanem slasherów. Jednak nawet osobom z takimi preferencjami filmowymi radzę wystrzegać się wygórowanych oczekiwań. Jeśli podejdzie się do „The Crooked Mana” jak do typowego zapychacza wolnego czasu można całkiem dobrze spędzić część wieczora. Oczywiście pod warunkiem, że nie jest się uprzedzonym do tego rodzaju lekkich produkcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz