Lata
80-te XX wieku. Osiemnastoletni Johnny Frank Garrett zostaje skazany
na karę śmierci za gwałt i zabójstwo zakonnicy. Chłopak cały
czas utrzymuje, że jest niewinny, ale dowody zgromadzone przez
prokuratora nie pozostawiają ławie przysięgłych żadnych
wątpliwości, co do winy oskarżonego. Jedynie Adam Redman ma chwilę
zawahania, ale ostatecznie daje się przekonać argumentacji innych
przysięgłych. Dziesięć lat później Johnny Frank Garrett zostaje
stracony, przedtem dając do zrozumienia osobom odpowiedzialnym za
jego tragiczny los, że jego zemsta wkrótce się dokona. Niedługo
po egzekucji osoby, które przyczyniły się do skazania Garretta po
kolei umierają w zagadkowych okolicznościach. Natomiast
dziesięcioletni syn Adama Redmana, Sam, zaczyna chorować, tak
poważnie, że jego dni zdają się być policzone. Ojciec chłopca
nie ma wątpliwości, że jego stan ma związek z Johnnym Frankiem
Garrettem, który jak się dowiaduje został stracony za zbrodnię,
której nie popełnił. Jest zdecydowany zrobić wszystko, co w
ludzkiej mocy, aby zdjąć klątwę rzuconą przez Garretta i tym
samym ocalić życie Sama.
Sam pomysł na fabułę „Ostatniej klątwy”, będący swoistą kompilacją autentycznych wydarzeń i produktów wyobraźni scenarzystów jawił się całkiem obiecująco. Stracenie niewinnego człowieka, klątwa rzucona na jego oprawców i ich bliskich, która wprowadza jakże nośną w tym gatunku tematykę zemsty i moim zdaniem dostarczająca najsilniejszego ładunku emocjonalnego krzywda, jaka spotyka dziesięcioletniego chłopca „pokutującego” za błąd popełniony przed dekadą przez jego ojca zasiadającego wówczas w ławie przysięgłych, która uznała Johnny'ego Franka Garretta za winnego gwałtu i morderstwa zakonnicy. To wszystko stanowi niemalże idealną zbitkę motywów, jakich oczekuje się od horroru nastrojowego, denerwujące wycofanie twórców zaprzepaszcza jednak spory potencjał drzemiący w warstwie tekstowej. Simon Rumley jakby uparł się tak kierować ekipą, żeby niemalże każdorazowo umniejszać siłę rażenia sekwencji, które powinny trzymać w napięciu oraz momentów szczytowej grozy. Na domiar złego scenarzystom brakowało inwencji – uraczyli mnie co prawda kilkoma całkiem pomysłowymi, wiarygodnie sportretowanymi makabrycznymi wstawkami, ale nie udało mi się ustrzec przeświadczenia, że była to jedynie „kropla w morzu potrzeb”, mały dodatek do, co tu dużo mówić, nudnawej nijakości. Nauczycielka wbijająca sobie ołówki w nozdrza na oczach zdezorientowanych dzieci, rozsmarowywanie niewiarygodnie dużej ilości krwi wydobywającej się z ciała zabitej muchy po przedniej szybie samochodu, klimatyczne migawki na ekranie telewizora, w których przewijają się czasem zakrwawione, czasem okaleczone twarze ludzi, z których najbardziej upiorne wrażenie robią osobnicy z pozszywanymi ustami (podkład dźwiękowy w tym miejscu niemalże wbija w fotel), czy wreszcie zapamiętałe oranie paznokciami własnej ręki – wszystko to chwilowo wybijało mnie z letargu, w jaki niestety wpadłam już po zapoznaniu się z początkowymi sekwencjami „Ostatniej klątwy”. Szybko wszak zauważyłam, że Simon Rumley kompletnie nie był zainteresowany konsekwentnym przeprowadzaniem mnie przez proces stopniowo zagęszczającej się atmosfery nadnaturalnego zagrożenia. Większą wagę zdawał się przykładać do uwypuklania przygnębiającej sfery scenariusza egzystującej głównie w ramach konwencji dramatu. Poruszył mnie dramat małego chłopca walczącego o życie na oczach zdruzgotanej matki, poruszyła mnie również niesprawiedliwość, jaka spotkała młodego mężczyznę, który tuż przed śmiercią poprzysiągł zemstę i wreszcie poruszyło mnie jego trudne życie na wolności przybliżone za pośrednictwem kilku kwestii innych osób tj. smutny obraz niepełnosprawnego umysłowo młodego człowieka, wyłączając księdza zmagającego się z ostracyzmem społecznym. Nie zrekompensowało mi to jednak niemiłosiernych dłużyzn co chwilę wkradających się w scenariusz, głównie w formie nudnawego, niepotrzebnie poszarpanego śledztwa Adama Redmana. W tę rolę z całkiem niezłym skutkiem wcielił się Mike Doyle, ale nieporównanie bardziej radowała mnie znakomita kreacja Dodge'a Prince'a odgrywającego postać Sama. Devin Bonnee jako Johnny Frank Garrett zwracał natomiast uwagę swoim przeszywającym, w pewnym sensie demonicznym spojrzeniem.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby scenariusz „Ostatniej klątwy” po kilku uprzednich przeróbkach trafił w ręce bardziej utalentowanego reżysera, twórcy który rozumie, że w tego typu filmach najważniejsze jest maksymalne skupienie na budowaniu atmosfery sukcesywnie potęgowanego zagrożenia, moglibyśmy dostać może nie absolutny hit, ale przynajmniej całkiem godnego reprezentanta współczesnego kina grozy. W mojej ocenie nad scenariuszem należało popracować dłużej głównie dlatego, że warstwie tekstowej brakowało inwencji i intrygującej ciągłości, chwilami odnosiłam wręcz wrażenie, że fabułę pocięto tylko po to, aby szybciej dobić do mocno przewidywalnego finału. Po części, bo jednak wydarzenia, które z mojego punktu widzenia nie jawiły się atrakcyjnie rozciągnięto w czasie tak dalece, że chwilami oczy same mi się zamykały. Krótko mówiąc w mojej ocenie Simon Rumley się nie popisał (scenarzyści po części też) – wielka szkoda, bo sam zarys fabuły jawił się nader obiecująco.
Hm, ostatnio widziałam w kinie trailer do filmu o łudząco podobnej fabule. Tak się zastanawiam, czy to czasem nie było to ;3 Pomysł wydał mi się bardzo ciekawy, więc jeżeli łączy się to z dokładnie tą opowieścią, to chętnie sięgnę po książkę ;3
OdpowiedzUsuńKurczę, ale walnęłam głupotę! Przy pisaniu poprzedniego komentarza, byłam przekonana, że chodzi o książkę.
OdpowiedzUsuńPewnie w kinie widziałaś trailer właśnie tego filmu;)
UsuńNo rzeczywiście, zwiastun hula w mediach od jakiegoś czasu i korci mnie żeby sięgnąć, bo pomysł wydaje się z potencjałem. Niestety kolejne recenzje, które czytam, oddalają mnie od tego filmu :P
OdpowiedzUsuń