Po
samobójstwie żony Richard Barnett oddala się od swojej córki
Sarah. Dziewczynka mieszka z nim, ale opiekuje się nią głównie
niania, ojciec jest bowiem zajęty pracą i pielęgnowaniem w sobie
bólu po stracie ukochanej małżonki. Pewnego wieczora Richard jest
świadkiem napaści na pracownika kawiarni. Sprawcą jest niejaki
Abner Solvie, seryjny morderca, który po zabójstwie swojej ofiary
zmusza Barnetta do udzielenia mu pomocy w pozbyciu się zwłok.
Groźbą nakłania go do zachowania tego w tajemnicy, ale bynajmniej
nie zamierza zniknąć z jego życia. Informuje Richarda, że zależy
mu na zawiązaniu z nim bliższej relacji, że da mu możliwość
wglądu w swoją psychikę, a w razie nieposłuszeństwa nie zawaha
się wyrządzić krzywdy jego córce. Barnett wie, że został
wmieszany w zbrodnię, ma również powody przypuszczać, że Abner
będzie zabijał nadal, nie widzi jednak lepszego wyjścia z tej
sytuacji niż zastosowanie się do jego wytycznych.
Reżyserska
przygoda Jordana Barkera zaczęła się w 2004 roku od dramatu
sportowego pt „Bracia”. Dotychczas nakręcił jeszcze trzy filmy,
utrzymane w zgoła innej stylistyce niż jego debiut. „Bagnem”,
„Pod przymusem” i „Torment” dał opinii publicznej do
zrozumienia, że w kręgu jego zainteresowań leżą przede wszystkim
horrory i thrillery, próżno jednak dopatrywać się w tychże
jakichś przejawów wyjątkowych uzdolnień Jordana Barkera. Wydaje
się raczej zasilać grono reżyserów zadowalających się
tworzeniem filmowych miernot, ewentualnie przeciętniaków, bo w
mojej ocenie „Pod przymusem” dorasta do tej drugiej rangi.
Zrealizowany za dwa miliony dolarów thriller na podstawie
scenariusza Jima Kehoe, Dipo Oseni i Tope Oseni jest znany bardzo
wąskiej grupie widzów, również jeśli chodzi o Stany Zjednoczone,
co w dużej mierze jest wynikiem słabej dystrybucji, ale wyjaśnienia
tego zjawiska można chyba upatrywać również w niezachęcającym
pozostałym reżyserskim dorobku Jordana Barkera.
„Pod
przymusem” to historia człowieka, który wchodzi w niecodzienną
relację z seryjnym mordercą. Jak wskazuje tytuł nie z własnej
woli – jest raczej kolejną ofiarą bezwzględnego mężczyzny z tą
różnicą, że jego przeznaczeniem nie jest śmierć zadana z rąk
nieznajomego oprawcy. Abner Solvie, w którego z marnym skutkiem
wcielił się Grek Sakis Rouvas, wydaje się przyjmować rolę
mentora głównego bohatera (wykreowanego przez równie mało
przekonującego Martina Donovana), który z kolei wcale nie chce być
jego uczniem. Nie chce, ale musi. Ktoś niezaznajomiony z filmem po
przeczytaniu skrótowego opisu fabuły „Pod przymusem” może
odebrać tę uległość Richarda w kategoriach motywu szargającego
logikę scenariusza, ale myślę, że w trakcie seansu przynajmniej
większość odbiorców zaakceptuje tłumaczenia jego autorów.
Richard Barnett rzeczywiście wydaje się tkwić w pułapce, z której
nie ma niekłopotliwego wyjścia. Jeśli zwróci się o pomoc do
przedstawicieli organów ścigania najprawdopodobniej to on zostanie
skazany za zbrodnie popełnione przez Abnera Solviego. Seryjny
morderca zadbał wszak o to, aby we wszystkich miejscach i na
przedmiotach mających związek z morderstwami znajdowały się
odciski palców wyłącznie Barnetta. Ktoś może powiedzieć: nawet
jeśli Richard zostałby skazany za zbrodnie, których nie popełnił
to spędzenie nawet reszty życia w więzieniu i tak wydaje się być
lepszą opcją niż przymuszone świadkowanie okrutnym mordom
popełnianym przez jakiegoś zwyrodnialca. Owszem, w każdym razie
mnie wizja dożywotniej odsiadki wydaje się bardziej nęcąca, ale
tutaj nie należy zapominać o małej córeczce głównego bohatera,
Sarah (doskonała kreacja Ariel Winter), która w takim wypadku
najprawdopodobniej stałaby się kolejnym (łatwym) celem seryjnego
mordercy. Wydaje mi się więc, że umotywowaniu decyzji podjętej
przez Richarda nie można zarzucić braku wiarygodności. Niniejszy
wątek będący motorem napędowym fabuły moim zdaniem nie został
naciągnięty do granic absurdu, a właściwie to nie jawi się ani
trochę wymuszenie. Samo ujęcie wątku seryjnego mordercy oferuje
natomiast lekki powiew świeżości – zamiast któregoś tam z
kolei policyjnego śledztwa śladami wielokrotnego zabójcy, czy
portretowania wydarzeń z perspektywy antybohatera, do umysłu
którego naturalną koleją rzeczy widz dostaje spory wgląd, oferuje
się nam obraz nietypowej relacji oprawcy z ofiarą. Bo Richard
Barnett z całą pewnością jest ofiarą, nawet jeśli Abner Solvie
nie dostrzega w nim „materiału” odpowiedniego do tymczasowego
zaspokojenia swoich destrukcyjnych pragnień. Sam pomysł jest nader
obiecujący, ale z mojego punktu widzenia potencjał w nim drzemiący
nie został należycie wykorzystany. Zamiast przeprowadzać widza
przez ciąg coraz to okrutniejszych zbrodni popełnianych na oczach
początkowo przerażonego, a z czasem coraz bardziej zafascynowanego
mężczyzny twórcy „Pod przymusem” skupiają się przede
wszystkim na akcentowaniu obecności Abnera w codziennym życiu
Richarda. Co więcej zamiast poruszać problem rodzącego się w do
tej pory praworządnym obywatelu nieodpartego pociągu do zbrodni na
skutek przemyślanej działalności seryjnego mordercy, który
zaintrygowałby mnie nieporównanie mocniej, woleli zaserwować nam
opowieść o mężczyźnie rozpaczliwie poszukującym sposobu na
zapewnienie bezpieczeństwa sobie i swojej córeczce. Choćby nawet
ceną za to było życie innych ludzi...
W
mojej ocenie jedną z mocnych stron „Pod przymusem” jest klimat.
Mroczne, odrobinę ziarniste zdjęcia, miejscami tak wyraźnie
przybrudzone, że ma się wrażenie, jakby operatorzy i
oświetleniowcy za ich sprawą starali się (w miarę skutecznie)
unaocznić zepsucie antagonisty. Atmosfera zdaje się również w
pewnym stopniu odzwierciedlać kondycję psychiczną głównego
bohatera – cierpiącego po śmierci żony i przygnębionego psującą
się relacją z córką mężczyzny, który nieoczekiwanie zostaje
wmieszany w zbrodnie. Szkoda tylko, że scenarzyści nie uznali za
konieczne podrasować warstwy psychologicznej – poprzestali wszak
na ogólnikach, które owszem dają nam jako taki obraz osobowości
czołowych postaci, ale moim zdaniem taka problematyka aż prosiła
się o kompleksowy wgląd w psychikę obu panów. W przypadku takiego
scenariusza szczątkowy zarys najważniejszych sylwetek jest
zdecydowanie niewskazany. Istotnym mankamentem „Pod przymusem”
jest również konstrukcja scenariusza, w widoczny sposób
podporządkowana pod końcowe zwroty akcji. Z jednej strony możemy
być pewni, że owe niespodzianki nie będą egzystować w oderwaniu
od wszystkiego, co widzieliśmy wcześniej, nie zostaną wrzucone w
ostatnią partię bez żadnego pomyślunku, że idealnie połączą
się z poprzednimi wydarzeniami. Z drugiej jednak strony przez
niemalże cały seans nie można oprzeć się wrażeniu, że
większość sekwencji, którym świadkujemy nakręcono głównie po
to, żeby zapełnić czymś czas wyczekiwania na zaskakujący finał.
Ot, bez większego przekonania, bez przeświadczenia, że wszystkie
zdarzenia prowadzące do finału zasługują na równie dużo uwagi
twórców, zwłaszcza w kwestii psychologii, co rzeczone zakończenie.
Zawarto w nim dwa zwroty akcji, przy czym jedynie tego pierwszego nie
udało mi się przewidzieć. Drugi jest zdecydowanie mocniejszy w
przekazie, ale scenarzyści wcześniej podrzucają o wiele więcej
łatwych do zinterpretowania tropów nakierowujących na rozwiązanie
tej zagadki niż ma to miejsce w przypadku tej pierwszej
niespodzianki. Jeśli o mnie chodzi to owa przewidywalność nie
rzutowała negatywnie na odbiór zamknięcia tej historii – w sumie
to lepszego zakończenia „Pod przymusem” nie potrafię sobie
wyobrazić. Widziałam już oczywiście nieporównanie mocniejsze
finalizacje, ale w kontekście akurat tego scenariusza takie
rozwiązanie zdaje się być najodpowiedniejsze.
Nie
wiem, czy powinnam rekomendować „Pod przymusem” wielbicielom
niskobudżetowych thrillerów, czy raczej starać się ich
zniechęcać. Omawiany film Jordana Barkera może się podobać, ale
istnieje również spore niebezpieczeństwo, że spotka się z
zajadłą krytyką niektórych wielbicieli gatunku. Moim zdaniem
tragiczny nie jest, doskonały również nie, ale nie powiem, żebym
żałowała poświęconego mu czasu. Przeciętniak, na którym się
nie nudziłam, ale do zachwytów mi jeszcze daleko.
Pomysł wydaje się dosyć ciekawy, choć recenzja raczej nie zachęca do sięgnięcia po ten thriller. Ja ostatnio miałem okazję obejrzeć dwa filmy, które mi się spodobały. Był to Pulse (2006) - który okazał się całkiem klimatyczny jak na młodzieżowy horror (choć kontynuację, czyli Pulse 2 wyłączyłem po 10 minutach oglądania, tak słaby mi się wydał). Drugi film to "The Houses October Build" (2014) - całkiem ciekawy found footage o domach grozy w czasie amerykańskiego Halloween, i z niezłym zakończeniem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Czy ta obrączka pokazana na koniec w saszetce, do której wkłada okulary zabitego chłopca oznacza, że zabiła własną mamę???? Czy to raczej zubiona obrączka ojca?
OdpowiedzUsuń