Stronki na blogu

sobota, 10 czerwca 2017

„Raw” / „Grave” (2016)

Wegetarianka Justine zaczyna studia na wydziale weterynarii, gdzie kształci się również jej starsza siostra Alexia. Wraz z innymi pierwszoroczniakami Justine musi przejść przez różnego rodzaju próby przygotowane przez starszych studentów. W pierwszych dniach otrzęsin dostają między innymi zadanie skonsumowania surowej nerki królika. Justine mocno się przed tym wzdraga, ale Alexia wymusza na niej przejście przez tę próbę. Parę godzin po spożyciu mięsa Justine zauważa na swoim ciele paskudną wysypkę. Pokazuje ją lekarce, która twierdzi, że to jakaś reakcja alergiczna. Uspokaja dziewczynę mówiąc, że nie będzie się rozprzestrzeniać i wkrótce sama zniknie. U Justine pojawia się również silny apetyt na mięso, pragnienie, którego nie jest w stanie zwalczyć.

Francusko-belgijsko-włoska produkcja w reżyserii debiutującej w kinie grozy Julii Ducournau i na podstawie jej własnego scenariusza była reklamowana, jako coś skrajnie szokującego, przeznaczonego dla widzów ze stalowymi żołądkami. W parze z tego rodzaju zapewnieniami szły doniesienia prasowe mówiące o omdleniach paru widzów podczas pokazu na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. Ponadto ponoć w Nuart Theatre w Los Angeles oprócz zasłabnięć pojawiły się również wymioty u co najmniej jednego widza, co jakoby zmusiło pracowników kina do dołączania papierowych torebek do biletów na kolejne pokazy horroru Julii Ducournau. Z dużą rezerwą podchodzę do tych informacji, skłaniając się raczej w stronę zwykłych zagrywek marketingowych – wierzę, że w Nuart Theatre rozdawano widzom torebki na wymioty, ale wątpię żeby zostało to wymuszone przez torsje jednego z oglądających, opowiadam się raczej za zaplanowaną akcją reklamową. Pierwszy horror Francuzki Julii Ducournau w jej rodzimym kraju jest rozpowszechniany pod tytułem „Grave”, za tytuł międzynarodowy uważa się natomiast „Raw”.

Zrealizowany za trzy i pół miliona euro „Raw” wbrew szumnym zapowiedziom nie jest horrorem epatującym szokującymi, odstręczającymi obrazami. Oczywiście pojawia się kilka wizualnych krwawych dodatków, ale ich liczba jest mocno ograniczona. Zresztą wyłączając jedną sekwencję ich długość również. Jeśli mam być szczera to płaszczyzna tekstowa także niczym mnie nie zaszokowała, dobrze więc, że nie przywiązywałam większej wagi do tych wszystkich obietnic, bo gdybym nastawiła się na kawałek skrajnie drastycznego kina najpewniej skończyłoby się na głębokim rozczarowaniu. Dziełko Julii Ducournau to obraz ukierunkowany na pewną niszę, który podobnie jak to miało miejsce chociażby w przypadku „Coś za mną chodzi” trafił na ekrany kin, wcześniej zbierając kilka nagród na różnych festiwalach filmowych. Innymi słowy „Raw” niczym nie upodabnia się do horrorów najczęściej wyświetlanych w kinach: ani płaszczyzną tekstową, ani tym bardziej warstwą techniczną. Julia Ducournau postawiła na przybrudzone, duszące kadry, które jednocześnie emanowały przeraźliwym zimnem, wprawiającą w dyskomfort surowością, która chyba najsilniej potęgowała realizm. W dzisiejszych czasach takim klimatem zdecydowanie częściej raczą nas horrory niskobudżetowe, które nie trafiają na ekrany kin, te niszówki, w których próżno szukać plastiku znamionującego jak się wydaje większość tworów wpisujących się do głównego nurtu. Zresztą nie tylko atmosfera spowijająca dosłownie każde zdjęcie „Raw” utwierdza nas w przekonaniu, że obcujemy z filmem odżegnującym się od standardów współczesnego mainstreamu - nierzadko niepłynny montaż owocujący w pewnym zakresie rwaną narracją również znacznie odstaje od tego, do czego przyzwyczaili nas współcześni przedstawiciele głównonurtowego kina grozy. Julia Ducournau przeprowadza nas przez ułamek życia głównej bohaterki, Justine, za pośrednictwem wielu krótkich scen, nierzadko przeplatanych z obrazami nacechowanymi różnego rodzaju symboliką, co jak się o tym pisze może wskazywać na swoistą denerwującą wyrywkowość, która w domyśle może wpływać negatywnie na sferę psychologiczną. Nic bardziej mylnego, francuska reżyserka bowiem z takim wyczuciem podeszła do tego bądź co bądź ryzykownego zabiegu, że ani przez chwilę nie miało się poczucia zaniedbania, moim zdaniem najważniejszej, warstwy psychologicznej. Wyglądało to tak, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa i bez zauważalnej rozpaczliwości, z zachwycającą naturalnością uniknęła osunięcia się w otchłań nijakości. Właściwie to nawet nie zbliżyła się do owej metaforycznej przepaści, niezmiennie wydobywając maksimum korzyści z w pewnym sensie eksperymentalnej narracji, co zważywszy na jej charakter stanowi nie lada osiągnięcie.

Fabuła obraca się wokół świeżo upieczonej studentki weterynarii, Justine, wywodzącej się z rodziny zdeklarowanych wegetarian. Młoda kobieta nigdy nie skonsumowała mięsa przejmując zwyczaje rodziców, ku zadowoleniu zwłaszcza jej matki, której bardzo zależy na utrzymywaniu wegetariańskiej diety przez jej córki. Starsza siostra Justine, Alexia, studiująca na tym samym wydziale weterynarii w przeciwieństwie do tej pierwszej nie zamierza dostosowywać się do wymagań ich rodzicielki. Przebojowa Alexia jest osobą przekorną, niezależną, co sprawia, że nie cieszy się taką sympatią matki, jak Justine. „Cicha myszka”, całkowicie podporządkowana woli rodziców, starająca się sprostać ich oczekiwaniom, która niedługo po przybyciu na uczelnię zaczyna się zmieniać. Konsumpcja surowej nerki królika zapoczątkowuje metamorfozę Justine, sprawia, że dziewczyna zaczyna łaknąć mięsa tym samym wkraczając na drogę niepochwalaną zwłaszcza przez jej matkę. Widać w tym alegorię procesu dojrzewania, młodzieńczego buntu dyktowanego przez szalejące hormony. Justine wyrywa się spod jarzma apodyktycznej matki i „spoczywającego pod jej pantoflem” ojca, zaczyna łamać wpojone przez nich zasady, upodobniając się do swojej niezależnej siostry. Owa niezależność, jak można się tego spodziewać, bynajmniej nie okaże się dla niej wybawieniem, prędzej doprowadzi ją do zguby. Wydaje się jednak, że nie ma innego wyjścia, że tkwi w szponach strasznego nałogu, którego nie jest w stanie zwalczyć. Nieoparte pragnienie konsumpcji mięsa staje się jej nowym panem, przez co wcześniej tak wyraźne wrażenie wkraczania Justine na ścieżkę niezależności z czasem okazuje się fałszywe. Młoda kobieta nadal tkwi w niewoli, zmienił się jedynie jej charakter i autorytet, któremu się podporządkowuje. Znakomitą kreację Garance Marillier wcielającą się w niełatwą rolę Justine znacznie uatrakcyjnia podejście Julii Ducournau do tej postaci. Na pierwszy rzut oka zdystansowane, ale gdy już wsiąknie się w tę opowieść (a wierzcie mi trudno się w nią nie zaangażować) zmuszające widza do opierania się coraz głębszemu zanurzaniu się w jej psychikę. Paradoksalnie chłodne podejście francuskiej reżyserki do pierwszoplanowej postaci owocuje wytworzeniem swoistej intymności, z czasem unaocznia się dogłębna analiza psychologiczna, która może i nie procentuje sympatyzowaniem, czy utożsamianiem się z Justine, ale na pewno wprowadza poczucie doskonałej znajomości jej osoby. Znajomości, której zapewne wolelibyśmy uniknąć. W „Raw” bardzo wyraźnie wybrzmiewa coś jeszcze, element charakterystyczny dla tzw. „chorych filmowych horrorów” i literatury ekstremalnej, czyli kult brzydoty. Turpizm, przedstawiony w tak poruszający wyobraźnię sposób, że wrażenie dyskomfortu jest właściwie gwarantowane. Jak już wspomniałam Julii Ducournau nie udało się mnie zaszokować, ale sukcesywnie narastający dyskomfort owszem czułam. Podejrzewam natomiast, że niejeden odbiorca nie będzie mógł oprzeć się nieporównanie bardziej nieprzyjemnym emocjom. Na miejscu scenarzystki zrezygnowałabym jednak z epilogu, krótkiej scenki wyjaśniającej przypadłość Justine, ponieważ już dużo wcześniej tak ją sobie wytłumaczyłam UWAGA SPOILER nie domyśliłam się jedynie roli ojca w tym wszystkim KONIEC SPOILERA, a więc te nachalne objaśnienie uważam za niemalże całkowicie zbędne, w pewnym stopniu może nawet będące wyrazem powątpiewania w inteligencję widza.

Julia Ducournau swoim „Raw” udowodniła, że posiada rzadko spotykany zmysł artystyczny i pomimo braku doświadczenia w tym gatunku bardzo dobrze orientuje się w tradycji tzw. „chorych horrorów”. Ze swojej pierwszej konfrontacji z tą stylistyką moim zdaniem wyszła obronną ręką, co wcale nie oznacza, że doszła do kresu swoich możliwości. Wydaje mi się, że nie pokazała jeszcze wszystkiego na co ją stać, że drzemią w niej dodatkowe pokłady ogromnego talentu, które podczas pracy nad „Raw” zdecydowała się poskromić. Mam nadzieję, że w przyszłości uraczy nas kolejnymi tego rodzaju obrazami, że zadomowi się w światku horroru, bo wówczas może nabierze większej śmiałości, a co za tym idzie zdoła mnie czymś zaszokować. Chociaż z drugiej strony nie mogę powiedzieć, żeby brak wspomnianej reakcji mocno rzutował na moją ocenę „Raw”. Zadowalającą rekompensatą były wszak inne emocje, wypływające zarówno z intrygującego scenariusza, jak i mocno klimatycznej warstwy audiowizualnej.

2 komentarze:

  1. Twoja recenzja ostudziła mój zapał co do tego filmu, jednak w dalszym ciągu wydaje mi się być wystarczająco intrygujący abym go obejrzała.
    Oczy strasznie się męczy przy czytaniu Twoich recenzji, dlatego nie czytam jej w całości, a szkoda, bo masz dobry i ciekawy warsztat. Czy nie mogłoby ulec to zmianie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbowałam powiększyć czcionkę, ale wprowadzona zmiana w szablonie powiększyła czcionkę tylko w niektórych starszych postach, w tych nowych zostało tak samo. Próbowałam też przez CSS, ale efekt był taki sam. Sprawdzałam jeszcze jak by to wyglądało, gdyby publikować każdy post czcionką dużą zamiast normalną jak dotychczas, ale wtedy czytałoby się to jeszcze gorzej:/

      Usuń