Stronki na blogu

piątek, 16 czerwca 2017

„Wataha u drzwi” (2016)

OSOBY, KTÓRYM OBCA JEST ZBRODNICZA DZIAŁALNOŚĆ CHARLESA MANSONA I JEGO SEKTY PRZESTRZEGAM PRZED SPOILERAMI W RECENZJI

Sierpień 1969 roku. Abigail spędza ostatnie chwile w Kalifornii przed planowanym powrotem do rodzinnego Bostonu w stanie Massachusetts, z czego nie jest zadowolony jej chłopak Wojciech. Ich przyjaciele, Jay i będąca w zaawansowanej ciąży Sharon urządzają Abigail skromne przedwczesne urodziny w restauracji El Coyote. Później wszyscy udają się do willi Sharon usytuowanej w zacisznym zakątku Beverly Hills. Mniej więcej w tym samym czasie w okolicy pojawiają się tajemniczy ludzie, którzy po krótkiej obserwacji willi Sharon przystępują do ataku.

Zbiorowe morderstwo popełnione nocą z ósmego na dziewiątego sierpnia 1969 roku odbiło się głośnym echem na całym świecie. Kilkoro członków sekty Charlesa Mansona zwanej Rodziną weszło wówczas do willi wynajmowanej przez aktorkę Sharon Tate i jej męża Romana Polańskiego. Znany reżyser i scenarzysta przebywał wtedy w Europie. Jego brzemiennej żonie towarzyszyli przyjaciele: Jay Sebring, Wojciech Frykowski i Abigail Folger. Członkowie „Rodziny Charlesa Mansona” nie oszczędzili nikogo – cała czwórka padła ofiarą ich bestialstwa, łącznie z niejakim Stevenem Parentem, którego ciało znaleziono w samochodzie zaparkowanym na podjeździe. Scenariusz „Watahy u drzwi” autorstwa Gary'ego Daubermana został zainspirowany tym makabrycznym wydarzeniem, stanowi próbę ujęcia tej strasznej nocy z perspektywy ofiar. Reżyserii podjął się John R. Leonetti, twórca między innymi „Efektu motyla 2” i „Annabelle”. Panowie, w takim samym charakterze, współpracowali już ze sobą podczas tworzenia ostatniej wymienionej produkcji, w której notabene dali wyraz swojemu zainteresowaniu morderstwem Sharon Tate i jej przyjaciół.

Scenariusz „Watahy u drzwi” nie skupia się na całej okrutnej działalności tzw. Rodziny Charlesa Mansona. Nie licząc informacji i zdjęć archiwalnych zamieszczonych przed napisami końcowymi nie zdradza nam nic na temat oprawców – nie poznajemy ani ich nazwisk, ani motywów, ani tym bardziej procesów myślowych zachodzących w ich umysłach. Nie widzimy nawet ich twarzy. Są jedynie tajemniczymi sylwetkami przemykającymi w nocnych ciemnościach. Thriller Johna R. Leonettiego jest utrzymany w konwencji home invasion. I nic w tym zaskakującego, bo w końcu charakter głośnego zbiorowego morderstwa popełnionego latem 1969 roku przez paru członków sekty Charlesa Mansona idealnie wpasowuje się w ten nurt. Zdumiewa coś innego, a mianowicie denerwująco pobieżne ujęcie tematu. Cała opowieść trwa niespełna siedemdziesiąt minut, podczas których uwidacznia się irytujący i naprawdę niezrozumiały pośpiech twórców. Zamiast pochylić się nad protagonistami, dokładnie zobrazować ich wzajemne relacje i przybliżyć widzom ich rysy psychologiczne scenarzysta zdecydował się jedynie na kilka ogólników, które nie dość, że utrudniają odbiorcy „wejście w ich skórę” to na dodatek osoby nieznające tej sprawy mogą zmusić do wyciągnięcia fałszywych wniosków. Podejrzewam, że Gary Dauberman nie chciał zanadto odbiegać od faktów. Bardziej wyczerpujący portret wydarzeń bezpośrednio poprzedzających atak na Sharon Tate i jej przyjaciół, wiązałby się bowiem z koniecznością „popuszczenia wodzów wyobraźni”. Nikt bowiem nie zna szczegółowego przebiegu tego feralnego wieczora (znane są jedynie ogólniki). Nie wiadomo o czym rozmawiały przyszłe ofiary zanim nastąpił atak. Ale to nie przeszkodziło scenarzyście w wymyśleniu kilku kwestii. Starał się jednak ograniczyć je do minimum, co przyjęłam z ubolewaniem, bo moim zdaniem filmowi wyszłoby na dobre, gdyby Dauberman nie lękał się tak bardzo odautorskich dopowiedzeń, częstszego wybiegania w sferę wyobraźni podczas portretowania pozytywnych postaci. Kreację Sharon powierzono Katie Cassidy, warsztatowi której nie mam nic do zarzucenia, w przeciwieństwie do wkładu scenarzysty. Dauberman znacznie ograniczył jej pole do popisu – na temat Sharon dowiadujemy się w sumie tylko tyle, że znajduje się w zaawansowanej ciąży, jest aktorką i mieszka w uroczej willi, do której zaprasza troje przyjaciół. Zakładając, że nic mi nie umknęło (a nie mogę tego wykluczyć) ani razu nie pada nazwisko jej męża i zarazem ojca dziecka, które niebawem ma przyjść na świat. Osoba niezaznajomiona z tą sprawą może wręcz odnieść wrażenie, że Sharon pozostaje w związku z Jayem – nie ma ujęć, które wskazywałyby na to wprost, ale takie odczucie i tak się pojawiło. Jeśli ktoś z tej zbieraniny szczątkowo zarysowanych bohaterów zasługuje na miano postaci pierwszoplanowej to moim zdaniem jest nią nie Sharon tylko Abigail, w którą wcieliła się Elizabeth Henstridge (aktorka wypadła przekonująco, tzn. na tyle, na ile mogła w tym przypadku). W ogólnym rozrachunku jej również nie poświęcono tyle miejsca, ile bym chciała, niemniej dano jej więcej czasu niż jej towarzyszom. Wypełniono go oczywiście ogólnikami – ot, dowiadujemy się, że kobieta planuje powrót do Bostonu, od czego próbuje odwieść ją jej chłopak Wojciech, który zamierza zostać w Los Angeles. A kiedy następuje atak na willę Sharon twórcy skupiają się przede wszystkim na jej rozpaczliwych próbach wydostania się z pułapki, przy czym nie należy przez to rozumieć, że znacznie rozciągnięto je w czasie.

Podczas pierwszych partii „Watahy u drzwi” byłam przekonana, że Gary'emu Daubermanowi bardzo zależy na jak najwierniejszym odzwierciedleniu faktów, ale zaczęłam w to powątpiewać, gdy przyszła pora na rekonstrukcję ataku na Sharon i jej gości. Oszczędzono mi widoku najbardziej wstrząsającego mordu, przez pozostałe przeprowadzono mnie natomiast w tak błyskawicznym tempie z równoczesnym odżegnywaniem się od krwawych szczegółów, że pomimo usilnych starań nie potrafiłam należycie wczuć się w sytuację ofiar. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie odnalazłam w sobie współczucia, ale brało się ono raczej z tego, że scenariusz został zainspirowany prawdziwym wydarzeniem, w dodatku tym, które autentycznie mrozi krew w żyłach. Jednak, żeby być całkowicie szczerą bardziej wstrząsnęła mną lektura artykułów znalezionych w Internecie. Paradoksalnie pozornie suche notki zawierają w sobie zdecydowanie więcej emocji aniżeli obraz, który z założenia miał zmuszać widzów do spojrzenia na to wydarzenie z perspektywy ofiar. Powiedziałabym nawet, że Gary Dauberman i John R. Leonetti potraktowali ofiary tej okrutnej zbrodni bardzo niesprawiedliwie – stworzyli papierowe postacie, które następnie wrzucili w sam środek prawdziwego koszmaru przedstawionego bez odpowiedniej dbałości o sferę uczuciową. Napastnicy wchodzą do domu i bez dłuższej zwłoki przystępują do wdrażania w życie swojego makabrycznego planu. Nie ma czasu na długie stopniowanie napięcia i takież przyglądanie się zaszczutym protagonistom. Jest za to ciąg szybko następujących po sobie, maksymalnie złagodzonych w formie mordów i parę mało emocjonujących prób czmychnięcia napastnikom, tak okrojonych w czasie, że oglądającemu może być trudno zwalczyć niepożądane wrażenie zdystansowania od ofiar. Pochwalić muszę natomiast oprawę audiowizualną, lekko przygaszone kolory i stare szlagiery co jakiś czas rozbrzmiewające w tle, które łącznie ze strojami aktorów całkiem udanie oddawały klimat schyłku lat 60-tych, choć znalazło się również trochę plastikowych przebitek, które wolałabym aby zastąpiono ziarnistością. I oczywiście byłabym nieporównanie bardziej kontenta, gdyby w całość wpleciono kilka trzymających w napięciu, dużo dłuższych sekwencji zwiastujących rychłe zagrożenie zamiast tak upierać się przy okrajaniu tychże. Twórcy „Watahy u drzwi” nie tyle opowiadają historię, co biorą udział w wyścigu – metaforycznie rzecz ujmując kieruje nimi pragnienie jak najszybszego dotarcia do mety, nie zaś stworzenia klimatycznej, do głębi poruszającej i na wskroś przerażającej produkcji. A przynajmniej ja tak to widzę.

Zmarnowany potencjał – tak mogę podsumować „Watahę u drzwi” Johna R. Leonettiego. Pomysł na ujęcie wstrząsającego zbiorowego mordu popełnionego przez paru członków sekty Charlesa Mansona z punktu widzenia ofiar, a nie oprawców obiecywał kawał iście wzruszającego, mocno poruszającego i mrożącego krew żyłach kina, a tymczasem uraczono mnie irytującą pobieżnością i nadzwyczajnym pośpiechem, które zaowocowały niemalże całkowitym wyjałowieniem z emocji. Zamiast zwartej, trzymającej w napięciu historii ujętej z perspektywy ofiar, z którymi bez żadnego wysiłku ze swojej strony mogłabym się utożsamiać dostałam jedynie skrót opowieści, w który pomimo ogromnych starań nie potrafiłam całkowicie się zaangażować. Co biorąc pod uwagę źródło, z którego czerpano inspirację napawa mnie czystą wściekłością.

2 komentarze:

  1. film do obejżenia onlai na http://zajefajnie.net.pl/filmy-online/thiller/41479-wataha-u-drzwi-the-wolves-at-the-door-2016-lektor-pl.html

    OdpowiedzUsuń
  2. http://zajefainie.net.pl/

    OdpowiedzUsuń