Zalesiony
zakątek nad rzeką w Tasmanii. Właśnie tam lekarz Ian i jego
dziewczyna Sam postanawiają rozbić namiot. Tam chcą odpoczywać od
wielkomiejskiego zgiełku, spędzić jakiś czas na łonie natury,
ciesząc się wzajemnym towarzystwem. Na miejscu zastają już jeden
namiot, rozbity przez czteroosobową rodzinę, z którą Ianowi i Sam
nie udaje się porozmawiać. Nazajutrz Sam odkrywa, że sąsiedni
namiot jest pusty. Ona i Ian zamierzają sprowadzić pomoc, ale
okazuje się, że opona w ich samochodzie jest przebita. Mężczyzna
stara się ją wymienić, ale zanim jego wysiłki przyniosą pożądany
skutek na drodze pojawia się myśliwy Chook, który proponuje Ianowi
wspólne poszukiwanie zaginionych wczasowiczów. Gdy ruszają w drogę
pojawia się przyjaciel tego pierwszego, German, ze swoim wiernym
psem. Wkrótce młoda para zostanie zmuszona do walki o przetrwanie w
tym zacisznym, oddalonym od cywilizacji miejscu.
„Zabójcza
ziemia” to australijski survival thriller
w reżyserii debiutującego w pełnym metrażu Damiena Powera, który
jest również autorem scenariusza. Pierwszy pokaz filmu odbył się
na Melbourne International Film Festival w 2016 roku, a poza
granicami Australii zaczął być rozpowszechniany dopiero w roku
następnym. Szacowany budżet wyniósł milion trzysta tysięcy
dolarów australijskich, a amerykańskie stowarzyszenie MPAA (Motion
Picture Association of America) nadało mu kategorię R. Damien Power
w jednym z wywiadów wyznał, że jednym z jego głównych celów
było maksymalne uwiarygodnienie swojej historii, że pragnął
zachować dużą dbałość o realizm nie tylko w kwestii ekranowej
przemocy, ale również w postępowaniu postaci.
Reżyser
i scenarzysta „Zabójczej ziemi” chciał, żeby jego film
wyróżniał się na tle innych survivali. Zauważył, że
tego typu obrazy są na ogół bezlitośnie liniowe, postanowił więc
trochę poeksperymentować z narracją. Nielinearne otwarcie
rzeczywiście okazało się ciekawym odstępstwem od reguły, ale
osobiście nie w tym upatruję największych korzyści dla tej bądź
co bądź konwencjonalnej opowieści. Zauważyłam, że „Zabójcza
ziemia” jest przez niektórych widzów porównywana do „Wolf
Creek” Grega McLeana i istotnie wszystko wskazuje na to (łącznie
ze słowami samego Damiena Powera), że wywarł on pewien wpływ na
scenarzystę omawianej produkcji. Ale ja oglądając „Zabójczą
ziemię” miałam przed oczami przede wszystkim „Eden Lake”
Jamesa Watkinsa, bo w końcu tutaj również śledziłam walkę o
życie młodej pary, która na swoje nieszczęście wybrała się na
biwak w odludną okolicę. Rzeczony motyw był oczywiście wałkowany
wielokrotnie, ale do mnie przyczepił się właśnie ten konkretny
tytuł... Nietypowy kształt nadany przez Powera wstępnym partiom
„Zabójczej ziemi” na początku może odrobinę dezorientować,
ale gdy scenarzysta przekształci w końcu ten niewielki chaos w
spójny, zwarty wątek pewnie niejeden odbiorca odczuje zadowolenie
takim podejściem do tematu. W żadnym wypadku niebędącym wyrazem
niespotykanej do tej pory, przeogromnej kreatywności, ale na tyle
dobrze poukładanym i na tyle odbiegającym od pospolitości, że
naprawdę mającym szansę przykuć uwagę nawet długoletnich
wielbicieli kina grozy. Pierwsze partie filmu zostały osadzone na
trzech płaszczyznach reprezentowanych przez różne postacie. Na
pierwszy plan wysuwają się Sam i Ian (przekonująco wykreowani
przez Harriet Dyer i Iana Meadowsa), młoda para, która postanowiła
spędzić kilka dni pod namiotem w zacisznym zakątku Tasmanii. Nie
trzeba być Einsteinem, żeby już podczas ich podróży samochodem
nabrać pewności, że planowana idylla nigdy się nie ziści, że
prędzej staną się mimowolnymi bohaterami „Uwolnienia” niż
zaznają upragnionego odpoczynku na łonie natury. Kto będzie
nosicielem ich koszmaru też zapewne dla każdego oglądającego
żadną tajemnicą nie będzie. Power przeplata bowiem wątki
poświęcone tej dwójce z losami zaprzyjaźnionych myśliwych,
Chooka i Germana (całkiem obleśne, jak na standardy współczesnych
rąbanek, kreacje Aarona Glenane'a i Aarona Pedersena – co żeby
nie było żadnych wątpliwości uważam za duży plus tego filmu), z
których szybko wyłania się niepochlebny, odpychający obraz dwóch
jednostek, którym czyste okrucieństwo bez wątpienia nie jest obce.
Ostatni człon owego nieliniowego otwarcia skupia się na
czteroosobowej rodzinie, złożonej z borykającej się z koszmarami
sennymi nastolatki, jej na oko niespełna dwuletniego brata i ich
rodziców. Podobnie jak w przypadku Iana i Sam, Power nie decyduje
się w tym miejscu na wyraziste nakreślenie osobowości
którejkolwiek z tych postaci, co swoją drogą uważam za element
najbardziej szkodzący tej produkcji. Doprawdy ciężko jest zatopić
się w umyśle któregoś z protagonistów, co wcale nie oznacza, że
nie można im współczuć. Bo sposób, w jaki twórcy „Zabójczej
ziemi” podeszli do ich krzywdy znacznie ułatwia (jeśli nie
gwarantuje) wykrzesanie z siebie tej emocji. Znajdą się pewnie
osoby, które będą utyskiwać na wycofanie Powera, na uciekanie od
krwawych detali i kompletny brak innowacyjnych sposobów odbierania
życia innym. Mnie jednak cieszyło takie podejście do tematu –
szafowanie wymyślnymi scenkami gore z czasem być może
uodporniłoby mnie na krzywdę protagonistów. Beznamiętna makabra
zmniejszyłaby siłę rażenia brutalizmu i prawdopodobnie wkrótce
zmusiłaby mnie do walki z narastającą obojętnością. Twórcy
„Zabójczej ziemi” z dużą empatią podchodzą do krzywdy ofiar
dwóch miejscowych myśliwych. Dbają o to, żeby z okrutnych czynów
oprawców bił mrożący krew w żyłach chłód, który ma natchnąć
widzów potwornym przekonaniem, że mają do czynienia z jednostkami
wyzutymi z wszelkiego współczucia, z ludźmi, dla których liczą
się jedynie własne korzyści, których wręcz bawi znęcanie się
nad niewinnymi turystami. Chook początkowo nie czerpie radości z
rozpoczętego właśnie zbrodniczego procederu. Podczas niezwykle
emocjonującej, buchającej przygnębiającym sadyzmem, zabawy ze
strzelaniem do celu (do puszek ustawionych na głowach związanych,
sponiewieranych ludzi) German musi nakłaniać swojego kompana do
udziału w niej w roli kata. Nic nie wskazuje na to, żeby Chook miał
opory przed gwałtem (ukrytym przed wzrokiem widzów), ale kiedy
przychodzi pora na zabijanie mężczyzna musi się do tego zmuszać.
Co okazuje się punktem zwrotnym w jego życiu, momentem, który
zepchnie go w otchłań zepsucia.
Widziałam
wiele mniej lub bardziej krwawych horrorów, obrazujących cierpienia
zadawane ludziom przez wszelkiej maści zwyrodnialców, które podchodziły
do tematu o wiele bardziej litościwie niż miało to miejsce w tym
konkretnym przypadku. Owszem w survival horrorach posoka na
ogół leje się obficiej, takie filmy nierzadko raczą nas długimi
zbliżeniami na odniesione rany, ale moim zdaniem o wiele bardziej
druzgocący dla widza może okazać się właśnie taki,
minimalistyczny w formie, ale maksymalistyczny w przekazie thriller,
jak „Zabójcza ziemia”. Scenariusz Damiena Powera nie zna
litości, artysta nie boi się docierać blisko granic ekranowej
przemocy, chętnie dotyka tematu, który wielu współczesnym twórcom
rąbanek nawet nie postałby w głowie. A co dopiero mówić o
zdecydowaniu się przez nich na pokazanie czegoś takiego opinii
publicznej... Nie chcę, żeby to zasugerowało komukolwiek, że
„Zabójcza ziemia” najpewniej skonfrontuje go z mnóstwem
odstręczających tortur, że zmusi go do oglądania obrazków
powodujących odruchy wymiotne, bo nie na efektach specjalnych
zasadza się bezkompromisowość tej opowieści. Ona tkwi w tekście,
w samym charakterze tej walki o przetrwanie osadzonej, jak to zwykle
w australijskich rąbankach bywa, w zapierającej dech w piersi
scenerii, zalesionym zakątku Tasmanii, rozpościerającym się po
obu stronach spokojnej rzeki. Większa część akcji rozgrywa się w
pełnym świetle dziennym, ale to wcale nie odbija się negatywnie na
klimacie. Atmosfera wyalienowania i zdefiniowanego zagrożenia
została całkiem należycie oddana, choć oczywiście oplatałaby
widza jeszcze ciaśniej, gdyby operatorzy i oświetleniowcy
zdecydowali się na przynajmniej lekkie „ubrudzenie” zdjęć.
Jeśli zaś chodzi o wspomniane już wcześniej popchnięcie fabuły
w stronę ekstremum to wcale nie dotyczy ono porażającej „zabawy”
ze strzelaniem do puszek tylko losów pewnego dzieciątka. Potraktowania na oko niespełna dwuletniego (może półtorarocznego) dziecka jak jakąś
rzecz, zaserwowania tej niewinnej istocie wprost niewyobrażalnych
cierpień, które powinny głęboko poruszyć niejedno bardziej lub
mniej miękkie serce. Damien Power w pewnym momencie jasno daje do
zrozumienia, że zwierzę może mieć w sobie więcej przyzwoitości,
współczucia i zmysłu opiekuńczości niż człowiek, że nie
należy spoglądać na Chooka i Germana jak na zwierzęta, bo
wykazalibyśmy się wówczas dużą niesprawiedliwością w stosunku
do tych drugich. UWAGA SPOILER Być może nawet próbuje
rozciągnąć tę myśl na jeszcze jedną postać, na jednego
pozytywnego bohatera, który w pewnym momencie decyduje się na
oburzający postępek. Część widzów być może wyrzuci w tym
miejscu scenarzyście odejście od logiki. Lekarze na ogół cechują
się dużą odpornością na stres, zdolnością logicznego myślenia
nawet w najbardziej krytycznych chwilach, dlatego też rezygnacja ze
sprawdzenia funkcji życiowych leżącego nieruchomo dziecka
niektórym może wydać się odrobinę naciągana. Myślę jednak, że
w prawdziwym życiu nie brak lekarzy, którzy w podobnej sytuacji, w
momencie bezpośredniego zagrożenia życia swojego i swojej
dziewczyny również poddaliby się panice, nie potrafiliby działać
w pełni logicznie KONIEC SPOILERA. Co wcale nie oznacza, że
obyło się bez może niekoniecznie całkowicie wyzutych z logiki,
ale na pewno zastanawiających wstawek, jak chociażby moment, w
którym Ian stara się dotrzeć do porzuconej broni – na moje oko
wystarczyło mu czasu na jej pochwycenie, on jednak zdecydował się
wycofać. Nie przekonały mnie również końcowe partie, te z
udziałem gamoniowatych policjantów, ale i finalna konfrontacja,
sfinalizowana w rozczarowujący sposób. Chociaż nie do końca, bo
niedopowiedzenie, z którym pozostawił mnie Damien Power
odrobinę uatrakcyjniło zakończenie UWAGA SPOILER los dziecka KONIEC SPOILERA.
Swoich
przeciwników „Zabójcza ziemia” już znalazła i z czasem owo
grono pewnie się powiększy, ale jej zwolenników również nie
brakuje i jestem przekonana, że także ta druga grupa będzie się
rozrastać. Wielką fanką tego obrazu nie zostanę, ale z czystym
sumieniem dopisuję się do obozu widzów zadowolonych z seansu.
Pełnometrażowy debiut Damiena Powera z całą pewnością nie
zatrzęsie całym gatunkiem, nie okaże się jedną z najjaśniej
błyszczących gwiazd pośród survival thrillerów i
horrorów, ale myślę, że wielu miłośników tego typu filmów
powinien usatysfakcjonować. Przynajmniej na tyle, żeby tak samo jak
ja, określali go jako dobry. Nie zjawiskowy, nie idealny tylko
zwyczajnie dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz