Inspektor
policji z Pampeluny, Amaia Salazar, z polecenia swojego przełożonego
zaczyna kierować sprawą morderstw nastoletnich dziewcząt
popełnionych przez tego samego niezidentyfikowanego sprawcę w
kilkutygodniowym odstępie. Obie ofiary pochodziły z Elizondo,
rodzinnego miasta Amaii, dlatego policjantka jest zmuszona tam
poprowadzić śledztwo. Niedługo po jej przyjeździe do Elizondo
morderca, któremu media nadały przydomek Basajaun, w nawiązaniu do
mitologii baskijskiej, znowu atakuje. Wszystko wskazuje na to, że
sprawca ukrywa się w tym niewielkim mieście, ale śledczy nie
znajdują nic, co obciążałoby jedną konkretną osobę. Wysoka
aktywność seryjnego mordercy zmusza ich do wzmożonego wysiłku,
ale mozolne przedzieranie się przez dowody przez dłuższy czas nie
przynosi pożądanych rezultatów. Na domiar złego inspektor Amaię
Salazar co jakiś czas nawiedzają traumatyczne wspomnienia z
dzieciństwa i zostaje zmuszona do kontaktów z siostrą Florą, z
którą jest skonfliktowana. Druga siostra Amaii i ciotka, która
wychowała tę drugą nie mają jej za złe wyjazdu z Elizondo, ale
Flora nie potrafi jej wybaczyć porzucenia rodzinnej piekarni i
chorej matki.
Hiszpańsko-niemiecki
thriller „El guardian invisible” w reżyserii Fernando Gonzaleza
Moliny powstał na podstawie powieści hiszpańskiej pisarki Dolores
Redondo, stanowiącej pierwszą część trylogii o Amaii Salazar, w
Polsce wydaną pod tytułem „Niewidzialny strażnik”. Za
scenariusz filmu odpowiada Luiso Bordejo, wcześniej pracujący nad
między innymi takimi produkcjami, jak „Świąteczna opowieść”,
„[Rec]”, „[Rec] 3: Geneza” i „Granice bólu”. A szacowany
budżet „El guardian invisible” wyniósł pięć milionów euro.
Nader
rzadko udaje mi się natrafić na jakiś współczesny thriller o
seryjnym mordercy, który nie wywoływałby we mnie przygnębienia, a
czasami nawet czystej wściekłości na widok oprawy wizualnej. Moim
zdaniem najlepszą dekadą dla tego typu obrazów były lata 90-te XX
wieku. Nie oznacza to, że wcześniej i trochę później nie kręcono
znakomitych dreszczowców o seryjnych mordercach, ale wydaje mi się,
że we wskazanym okresie najtrudniej jest odnaleźć obraz, który
cierpiałby na poważny deficyt mrocznego klimatu i należytego
napięcia. Tymczasem z powstałych w ostatnich latach thrillerów o
seryjnych mordercach ciężko jest wyłowić taki, który może się
poszczycić złowrogą atmosferą, z którego nie przebijałyby „tony
plastiku”. Jeśli spojrzeć na to od tej strony „El guardian
invisible” jawi się niczym ewenement – coś na kształt cudu w
morzu współczesnej tandety (pod kątem klimatu). Odpowiedzialny za
zdjęcia Flavio Martinez Labiano w pełni zasłużył sobie na kilka
prestiżowych nagród, bo dosłownie wszystkie kadry są autentycznie
przesycone nieokiełznaną groźbą. Ciemna kolorystyka, posępne
naturalne krajobrazy, pastwiska i lasy, nierzadko oblewane rzęsistym
deszczem i wyraźne emanacje mitologiczne, tajemniczość, która
wcale nie skupia się głównie na zagadkowej tożsamości seryjnego
mordercy. W scenariuszu zawarto kilka subtelnych odniesień do
mitologii baskijskiej, które Labiano wyolbrzymił swoim doskonałym
wkładem, tak dalece, że wprost nie można się oprzeć pragnieniu
poszukiwania powiązań pomiędzy płaszczyzną mityczną i
kryminalną, podejmowaniu prób odnajdywania sensu, racjonalizowania
czegoś irracjonalnego. Scenarzysta sugeruje niezwykłe pochodzenie
seryjnego mordercy, daje nam do zrozumienia, że korzenie jego
istnienia mogą znajdować się w uniwersum mitologii Basków,
sygnalizując również bytowanie czegoś innego, być może
obdarzonego opiekuńczą naturą w okolicznych lasach, prezentujących
się tak, jakby żywcem wyjęto je z jakiegoś utworu dark
fantasy. I właśnie ten drugi kierunek wskazany przez Bordejo,
osnuwany nieznośną wręcz atmosferą tajemniczości przez ekipę
techniczną pod wodzą uzdolnionego reżysera Fernando Gonzaleza
Moliny, najsilniej podsycał moją ciekawość. Drugim mocno
intrygującym wątkiem poruszonym w „El guardian invisible” jest
traumatyczna przeszłość głównej bohaterki, Amaii Salazar,
wiarygodnie wykreowanej przez Martę Eturę. Twórcy zaznajamiają
nas z jej szczegółami stopniowo, za pośrednictwem wstawek
retrospektywnych, ale już podczas pierwszej powinniśmy nabrać
przekonania, że z matką małej wówczas Amaii było coś nie tak. Z
czasem dowiemy się przez jakie niewyobrażalne piekło przeszła
niewinna dziewczynka, jakie cierpienia musiała znosić i jak to
odbiło się na jej dorosłym życiu. Przede wszystkim na kontaktach
ze starszą siostrą, Florą, ale również na aktualnym
samopoczuciu, po przyjeździe do Elizondo zostaje bowiem zmuszona do
bolesnej konfrontacji z demonami przeszłości. Powiem szczerze, że
pokrótce przybliżone wyżej wątki zainteresowały mnie
nieporównanie bardziej niż płaszczyzna kryminalna, tj. przebieg
śledztwa kierowanego przez główną bohaterkę filmu dotyczącego
seryjnego mordercy nastoletnich dziewcząt mieszkających w Elizondo.
Jego wizytówka, czyli pozostawianie zwłok na zalesionych terenach
po uprzednim rozebraniu, obmyciu, ułożeniu rąk w wiele mówiącej
pozycji oraz wygoleniu łona, na którym następnie kładzie
ciasteczko porusza wyobraźnię głównie dlatego, że wydaje się to
być częścią jakiegoś mistycznego rytuału, być może
nawiązującego do mitologii baskijskiej. Z drugiej jednak strony
może być jedynie wynikiem makabrycznej kreatywności sprawcy,
wymyślną formą chwilowego rozładowania jego destrukcyjnych
zapędów, procederem, który daje mu tak upragnione katharsis (na
chwilę) – tego przez długi czas nie będziemy w stanie zgłębić,
przez co modus operandi mordercy tylko zyska na intrygującej
tajemniczości.
Moim
zdaniem największym błędem twórców „El guardian invisible”
było rozwlekanie aspektów kryminalnych, które co prawda zostały
utrzymane w bardzo mrocznym klimacie (tworzonym z obrazów i
dźwięków, bo nie należy przecież zapominać o niezwykle
nastrojowych kompozycjach Fernando Velazqueza), ale w porównaniu do
rodzinnego życia głównej bohaterki i ukłonów w stronę mitologii
baskijskiej (w przeważającej większości wyłącznie
atmosferycznych) wypadały może nie płasko, ale na pewno dużo
mniej widowiskowo. Jeśli zabrać wyżej wspomniane dwie płaszczyzny
zostaje pospolite dochodzenie śladami seryjnego mordercy,
standardowe przedzieranie się przedstawicieli hiszpańskich organów
ścigania przez niezliczone dowody, przesłuchania osób, które
mogą, ale wcale nie muszą być zamieszane w tę sprawę, badania
miejsc zbrodni, przeglądania akt z innych spraw i doniesień
prasowych etc. A to wszystko uparcie podąża po przetartym torze,
ściśle trzyma się doskonale znanej fanom tego typu thrillerów
konwencji. Co samo w sobie nie uważam za wadę, ale w zestawieniu z paroma ponadczasowymi
dreszczowcami o seryjnych mordercach wątek śledztwa w „El
guardian invisible” wydaje się być mało wyrazisty, tak jakby
twórcy zapomnieli o nadaniu mu odpowiedniego tonu, o jaskrawym
zaznaczaniu jego centralnego przecież miejsca w scenariuszu. Miałam
nieodparte wrażenie, że dochodzenie, chociaż najszerzej omówione
przez twórców niezmiennie usuwało się na dalszy plan, było
przykrywane innymi, powiązanymi z tymże, motywami, że te
poboczne wątki były nośnikiem największego napięcia. Przez co
wbrew sobie na szczegóły dochodzenia Amaii Salazar niejednokrotnie
patrzyłam z narastającym zniecierpliwieniem, oczekując szybszego
przejścia do jej życia rodzinnego lub kolejnego tekstowego
nawiązania do mitologii baskijskiej. Znudzona nie byłam, ale emocje
jakich dostarczyło mi to konkretne śledztwo do najsilniejszych na
pewno nie należały. A gdyby nie doskonała oprawa audiowizualna
moje reakcje pewnie byłyby o wiele bardziej krytyczne. Myślę, że
„El guardian invisible” zyskałby na okrojeniu, tj. skróceniu
sekwencji skupiających się na śledztwie kierowanym przez główną
bohaterkę (film trwa trochę ponad dwie godziny), bo nie mogłam
oprzeć się wrażeniu, że wiele z nich niepotrzebnie porozciągano
w czasie i to w sposób, który zamiast wzmagać swego rodzaju
intymność, wzmacniać więź pomiędzy mną i pozytywnymi
bohaterami tej produkcji, wybijał mnie z rytmu, zmuszał do
obcowania z mało emocjonującymi dłuższymi ustępami. Ale
tożsamości sprawcy nie udało mi się rozszyfrować – nie jest to
niemożliwe, ale też owe wyzwanie do najłatwiejszych nie należy,
dlatego mogę oddać twórcom biegłość w zaciemnianiu tego aspektu
„El guardian invisible”. Ale z drugiej strony nie mogę
stwierdzić, że to rozwiązanie wywarło na mnie piorunujący efekt,
że kolokwialnie mówiąc „opadła mi szczęka” i dotyczy to
zarówno personaliów sprawcy, jak i motywów, którymi się
kierował.
W
mojej ocenie „El guardian invisible” wyróżnia się na tle
współczesnych thrillerów doprawdy mroczną, praktycznie przesyconą
mityczną tajemniczością i rozbuchaną złowieszczością
atmosferą, tak zjawiskową oprawą audiowizualną, że wprost nie
można oderwać od niej oczu. Nawet w chwilach, w których scenariusz
nieco kuleje, gdy raczy się nas mało widowiskowymi detalami z
dochodzenia prowadzonego przez główną bohaterkę filmu, ze
śledztwa, które pewnie byłoby męczące, gdyby nie odniesienia do
mitologii baskijskiej i jakże ponurej przeszłości pierwszoplanowej
postaci. Ale na szczęście mało widowiskowa warstwa stricte
kryminalna została urozmaicona wielce interesującymi wątkami
pobocznymi i uatrakcyjniona wspomnianym już mrocznym klimatem.
Dlatego mimo wszystko nie mam oporów przed poleceniem tej produkcji
każdemu długoletniemu miłośnikowi thrillerów o seryjnych
mordercach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz