Beth
Bowman od jakiegoś czasu doświadcza paraliżu sennego, w trakcie
którego jest podduszana przez upiorną kobiecą postać. Po
odnowieniu kontaktu ze swoją siostrą bliźniaczką, Kate, Beth
opowiada jej o swojej przypadłości. Kate próbuje przekonać ją,
że istota, którą widuje nocami nie jest prawdziwa, że jest
jedynie nieszkodliwą halucynacją, ale zmienia zdanie po śmierci
swojej siostry. Zaczyna badać zjawisko paraliżu sennego, którego
sama doświadcza od nocy, w której zmarła jej bliźniaczka. Zbiera
także informacje o upiorzycy, która teraz nawiedza także ją, a
pomaga jej w tym chłopak Beth, Evan. Oboje szybko nabierają
pewności, że podzielą los siostry Kate, jeśli nie znajdą sposobu
na pokonanie zmory. W czym pomaga im specjalizujący się w
zaburzeniach snu doktor Hassan Davies, który poświęcił długie
lata na badanie podobnych przypadków.
Horror
„Dead Awake” jak na razie jest najbardziej znanym tytułem w
reżyserskim dorobku Phillipa Guzmana. W jego dotychczasowej
filmografii nie znajdziemy ani jednego obrazu wpisującego się do
tego gatunku. Za to autor scenariusza „Dead Awake”, Jeffrey
Reddick ma już pewne doświadczenie w filmowym horrorze – pracował
choćby nad scenariuszami „Oszukać przeznaczenie”, „Tamary”
i „Dnia żywych trupów” (2008). Pierwsze pokazy owocu współpracy
Guzmana i Reddicka odbyły się w 2016 roku na Shriekfest Horror Film
Festival i Alamo City Film Festival, a do szerszego obiegu „Dead
Awake” wszedł w roku 2017. Nie znajdując dużo fanów, czemu
wcale się nie dziwię.
O
paraliżu sennym po raz pierwszy usłyszałam ładnych parę lat
temu. A zaczęło się od opowieści o zmorze, historyjki z
dreszczykiem, która jak dowiedziałam się niedługo potem (dzięki
Internetowi) wzięła się ze słowiańskiego podania ludowego. Nocne
demony pojawiały się w różnych kulturach, w legendach, wierzeniach z wielu miejsc świata, ale z paraliżem sennym
kojarzona jest przede wszystkim słowiańska zmora, zwana również
marą, która najpierw siada na piersiach śpiącej osoby, a potem
przystępuje do pożywiania się jej krwią. Naukowcy wychodzą z
założenia, że te wierzenia zainspirowało zjawisko paraliżu
sennego, którego w dawnych czasach nie potrafiono racjonalnie
wytłumaczyć. Podczas zasypiania bądź gwałtownego wychodzenia z
fazy REM zdarza się, że ciało ogarnia całkowita niemoc – traci
się władzę nad nim, czemu często towarzyszy między innymi
uczucie przygniatania klatki piersiowej, a czasami doświadcza się
nawet halucynacji. Nie trzeba być szczególnie utalentowanym twórcą
horrorów, żeby dostrzec w tym dobry materiał na film grozy, tym
bardziej więc zdumiewa mnie, że nie można przebierać w
straszakach podejmujących problematykę paraliżu sennego i
słowiańskiej zmory. Już w listopadzie w Polsce do szerokiego
obiegu wejdzie horror „Slumber” (zapowiedź tutaj), który jak
wskazuje opis dystrybutora będzie dotykał wyżej wspomnianych
motywów albo wątków tylko nieco zbliżonych do tych
zaprezentowanych w „Dead Awake”. Mam tylko nadzieję, że nie
dostanę powtórki z... hmm... rozrywki zaproponowanej przez Phillipa
Guzmana. I oczywiście Jeffreya Reddicka, bo w mojej ocenie
najsłabszym punktem tej produkcji jest właśnie scenariusz. Jocelin
Donahue w podwójnej roli, Kate i Beth Bowman, radziła sobie całkiem
nieźle – żeby jednak nie było żadnych wątpliwości zaznaczam,
że w tę drugą postać wchodziła nieporównanie rzadziej. Główną
bohaterką „Dead Awake” jest Kate, choć początek filmu sugeruje
co innego. W remake'u pewnego kultowego slashera mieliśmy do
czynienia z takim samym zabiegiem, z tą różnicą, że tam dłużej
zwlekano z „odsłonięciem kart”. W „Dead Awake” Beth ginie
szybko – nie sądzę więc, żeby wyjawienie tego faktu zepsuło
komuś seans omawianego obrazu, ale jeśli się mylę to najmocniej
przepraszam. Gdy centralne miejsce na planie zajęła jej siostra
bliźniaczka, Kate, bardzo się ucieszyłam, bo chwilę wcześniej
dano mi do zrozumienia, że w tym duecie to ona jest tą złą, a ja
wprost uwielbiam kobiece czarne charaktery (w filmie i w
literaturze). Ale scenarzysta błyskawicznie „sprowadził mnie na
ziemię”, odbierając wszelką nadzieję na ten typ postaci i każąc
nastawić się na zdecydowanie bardziej powszechną osobowość.
Zostałam więc zmuszona do towarzyszenia na wskroś pozytywnej, w
sumie to nawet budzącej sympatię, acz ogólnikowo wykreślonej
bohaterce, która stara się znaleźć sposób na pokonanie upiorzycy
duszącej ludzi zapadających na paraliż senny. Zmory, która jak
zauważył już niejeden odbiorca tej produkcji trochę przypomina
Samarę z „The Ring”. Ale tylko trochę – radzę nie spodziewać
się porównywalnej jakości, bo oblicze morderczej staruchy jest
zdecydowanie mniej demoniczne. Jej niezbyt liczne manifestacje nie
charakteryzują się niczym, co miałoby szansę na dłużej osiąść
w pamięci osób dobrze zaznajomionych z gatunkiem. Krwawiący obraz
zwiastujący rychłe pojawienie się zmory w jednej ze scen i jej
powolne zbliżanie się od drzwi sypialni do sparaliżowanej ofiary
to moim zdaniem najbardziej upiorne dodatki do jej wystąpień,
aczkolwiek na tle całego gatunku i tak wypadają one blado. Innymi
słowy, nie są to atrakcje tego rodzaju, które można by spokojnie
uznać za przejaw wielkiej kreatywności twórców efektów
specjalnych, ani nawet nie są podane z dużą dbałością o napięcie.
Jak
już wspomniałam z mojego punktu widzenia najsłabszym elementem
„Dead Awake” jest jego fabuła. Jeffrey Reddick sięgnął po
bardzo obiecujące motywy, ale nie potrafił obudować ich wciągającą
historią. Akcję sprowadził do amatorskiego śledztwa Kate Bowman i
Evana (przekonująco wykreowanego przez Jesse'ego Bradforda),
właściwie całkowicie pozbawionego zaskakujących punktów
zwrotnych i trzymających w napięciu rozwiązań fabularnych.
Czołowi bohaterowie idą po prostu po nitce do kłębka, prostą
drogą, która nie ma żadnych większych tajemnic, zaciemnionych pobocznych
ścieżek, mylnych tropów, zmuszających do główkowania sugestii. Zmora istnieje i trzeba ją pokonać –
nie ma tutaj absolutnie żadnych niejasności. Zmora dusi swoje
ofiary, gdy te doświadczają paraliżu sennego. Działa na całym
świecie, ale wybiera jedynie tych nieszczęśników borykających
się z tą przypadłością, którzy... No właśnie ten warunek dla co
poniektórych może być małą niespodzianką, ale jestem gotowa się
założyć, że większa część odbiorców „Dead Awake” spojrzy
na ten motyw, jak na rozpaczliwą próbę urozmaicenia nijakiego
przebiegu akcji, tym bardziej nieskuteczną, że bezrefleksyjnie
skopiowaną z fikcyjnych dziejów pewnego powszechnie znanego antybohatera.
UWAGA SPOILER Jeszcze jaskrawsze podobieństwo do filmów o Freddym Kruegerze unaocznia się w trakcie
końcowego pojedynku we śnie KONIEC SPOILERA. Czerpanie
inspiracji z dokonań innych dla mnie, samo w sobie, nie jest niczym
złym, ale nie wówczas, gdy nie znajduję dla tego sensownego
wytłumaczenia. Wydaje mi się, że scenariusz zyskałby bez tych
udziwnień, że ta historia nie irytowałaby mnie tak bardzo, gdyby
poprzestano na prostocie paraliżu sennego i zmory, której ataków
na inne ofiary, druga śpiąca osoba nie byłaby w stanie podejrzeć.
Bo wówczas nie doszłabym do przekonania, że obcuję z marną
podróbą uwielbianego przeze mnie horroru, który podszedł do tego
tematu z nieco innej strony, który miał inny fundament (nie paraliż
senny), i któremu udało się przy tym zachować porywającą
prostotę, dzięki czemu nie miałam poczucia kombinowania dla samego
kombinowania. Taka była moja perspektywa, ale bardzo możliwe, że
twórcy wychodzili z założenia, że pozytywnie zaskoczą tym publiczność –
jakąś tam część może tak, ale nie sądzę, żeby długoletni
fani horrorów tak zareagowali na owe udziwnienia. Chociaż nie. Żeby być całkowicie szczerą, jeden dodatek rozbudził moją ciekawość
i w sumie zaskoczył mnie, ale głównie dlatego, że całkiem
niedawno czytałam o nim w „Pacjencie zero” Jonathana Maberry'ego, właśnie wówczas stykając się z tym terminem po raz
pierwszy (cóż za zbieg okoliczności). Kolorystyce zdjęć mogę za to przyznać mały plusik –
klimat grozy mógłby być dużo gęstszy, bardziej namacalny, ale
przynajmniej nie kazano mi patrzeć na serię silnie
skontrastowanych, plastikowych obrazów, ponieważ całość
okraszono lekką mgiełką, nadając „Dead Awake” odrobiny
ponurości. Która robiłaby silniejsze wrażenie, gdyby ekipa
wykazała się większą dbałością o generowanie napięcia.
Zresztą umiejętność budowania i intensyfikowania tego ostatniego
pewnie przysłużyłoby się również fabule – wówczas
prawdopodobnie nie nudziłabym się aż tak bardzo.
Co
poniektórzy fani kinematografii grozy coś tam dla siebie w „Dead
Awake” pewnie znajdą. Nie sądzę, żeby znalazło się wiele osób
z tego obozu, które będą rozpływać się w zachwytach nad
rzeczonym dokonaniem Phillipa Guzmana – myślę, że większość z
nich w najlepszym wypadku uzna, że dobija do średniej, że to
kolejny, niczym niewyróżniający się przeciętniaczek, którego z
nudów można obejrzeć, ale nie jest to pozycja obowiązkowa dla
miłośników gatunku. Ja zapatruję się na ten twór bardziej
krytycznie. W moich oczach nie dochodzi nawet do tego poziomu,
dlatego jeśli mnie by ktoś pytał o zdanie radziłabym mu poszukać
innego sposobu na spożytkowanie wolnego czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz