Dwie
zaprzyjaźnione pary mieszkające w Nashville w stanie Tennessee,
Lyndsey i Sean oraz Ryder i Lance, przybywają do Kentucky, gdzie
mają zamiar spędzić trochę czasu z dala od wielkomiejskiego
zgiełku. Właściciel jednej ze stacji benzynowych zachęca ich do
odwiedzenia lokalnej atrakcji, domu strachu położonego pod lasem.
Lyndsey nie podoba się ten pomysł, ale pozostali postanawiają
odwiedzić to miejsce. Po wejściu do domu strachu ich oczom ukazują
się między innymi bardzo realistyczne tortury na ludziach, których
widok dostarcza im wiele mocnych wrażeń. Są bowiem przekonani, że
to na co patrzą nie jest prawdziwe. Do czasu aż zostaną schwytani
przez ludzi pracujących w tym miejscu.
„Talon
Falls” to drugi, po „Chasing Ghosts”, pełnometrażowy film
Joshuy Shreve'a i zarazem jego pierwszy horror. Scenariusz napisał
sam i jak zdążyło już zauważyć kilku jego odbiorców
najprawdopodobniej najsilniej inspirując się „Hostelami”.
„Talon Falls” również można dopisać do nurtu torture porn,
przy czym w zestawieniu z dwiema pierwszymi częściami wyżej
wymienionego tytułu wypada bardzo biednie. Już na pierwszy rzut oka
widać, że twórcy omawianego obrazu nie dysponowali dużą gotówką,
ale jak uczy historia tego gatunku filmowego niski budżet bywa
pomocny. A przynajmniej w oczach osób negatywnie nastawionych do
plastikowych kadrów i drogich efektów komputerowych, w których nie
ma za grosz realizmu. Co nie oznacza, że absolutnie każdy tańszy
horror zasługuje na najwyższe uznanie wielbicieli gatunku.
Joshua
Shreve bez wątpienia jest dobrze zaznajomiony z konwencjami krwawego
i umiarkowanie krwawego kina grozy i nie widzi niczego złego w
poruszaniu się w ich ramach. Z całą pewnością niejedną rąbankę
już w życiu widział i jestem skłonna zaryzykować twierdzenie, że
cieszyło go obcowanie z przynajmniej niektórymi dobrze już sobie
znany motywami. Jeśli tak w istocie było, a po seansie „Talon
Falls” nie mam żadnych powodów by sądzić inaczej, to znalazłam
punkt wspólny z Joshuą Shreve'em. Wprost przepadam za tymi
powrotami do wątków znanych z innych horrorów, tj. do tych przeze
mnie lubianych, a w „Talon Falls” kilka takowych bez trudu
odnalazłam. Pierwszy to oczywiście motyw grupki przyjaciół, która
gdzieś tam wyjeżdża. W tym przypadku czworo przyjaciół wybiera
się do jakiejś małej mieściny w stanie Kentucky, aby trochę
odpocząć na łonie natury. Ich postój na stacji benzynowej to
kolejny ukłon w stronę konwencji głównie slasherów i
survivali. Shreve tak samo jak wielu przed nim pokazuje nam
budzącego nieufność właściciela tego przybytku, który nakłania
protagonistów do małej zmiany ich trasy. Tak samo jak w przypadku
remake'u „Wzgórza mają oczy” zostaje to poprzedzone zagadkowym
znaleziskiem – jeden z bohaterów „Talon Falls”, lubiący
myszkować Lance, znajduje na zapleczu stosy VHS-ów. Można tutaj
wysnuć wniosek, że tak samo, jak w nowej wersji „Wzgórza mają
oczy” decyzja o wysłaniu młodych ludzi na śmierć była
podyktowana obawą, że owe znalezisko mogło wzbudzić
podejrzenia. Ale równie dobrze mogło to nie
mieć absolutnie żadnego znaczenia – możliwe, że i bez tego ten
śliski typ zareklamowałby pozytywnym bohaterom filmu tutejszy dom
strachu. Sean, Lance i Ryder zapalają się do pomysłu odwiedzenia
tej lokalnej atrakcji, ale Lyndsey (w tej roli Morgan Wiggins, która
moim zdaniem z całej obsady poradziła sobie najlepiej, ale poziom
był tak niski, że nie należy przez to rozumieć, iż zabłysnęła
niezwykłym kunsztem aktorskim) w ogóle się to nie podoba. Wolałaby
trzymać się obranej trasy, dotrzeć jak najszybciej do punktu
docelowego zamiast pałętać się po starych domach pełnych
przerażających rekwizytów i przebierańców. Powiedziałabym, że
ta postawa powinna każdego wielbiciela slasherów utwierdzić
w przekonaniu, że to właśnie Lyndsey jest potencjalną final
girl UWAGA SPOILER to znaczy osobą, która najdłużej
utrzyma się przy życiu, a nie taką która jako jedyna wyjdzie cało
z masakry. Powiedziałabym tak, gdyby nie prolog, który zdradza na
tyle dużo, żeby już wówczas nie mieć żadnych wątpliwości co
do kształtu, jaki przybierze zakończenie KONIEC SPOILERA.
Lyndsey, jak na final girl przystało, optuje za najlepszym
rozwiązaniem, z czego doskonale zdaje sobie sprawę oglądający,
ale jak to na ogół bywa dziewczyna pozostaje w mniejszości – jej
towarzysze bardzo chcą zobaczyć dom strachu i zrobią to pomimo jej
obiekcji. Już podczas tego krótkiego wstępu, tak okrojonego, że
nie mamy szans dobrze poznać protagonistów, widać poważne
uchybienia w warstwie technicznej. Niezgrabny montaż i miejscami
bardzo nieprzyjemne dla oka kadrowanie wybijają nieco z rytmu, ale
atmosfera spowijająca poszczególne kadry do najlżejszych na pewno
nie należy. Nie jest to co prawda prawdziwy popis duszącego klimatu
dosłownie oblepionego „nieczystościami”, ale zdjęciom nadano
odrobinę ciężkości charakterystycznej dla filmowych rąbanek,
zwłaszcza tych spoza głównego nurtu. A po przekroczeniu przez
protagonistów progu domu strachu jeszcze to zagęszczono poprzez
odpychające wnętrza tej starej nieruchomości oraz widoki, jakie
ukazują się oczom młodych bohaterów „Talon Falls”. No dobrze
niektóre z nich, bo bez kolorowej tandety się nie obyło. W końcu
w atrakcji rodem z wesołych miasteczek jarmarczności zabraknąć
nie mogło. Nie takiej na miarę „Lunaparku” Tobe'a Hoopera, co
ciekawe filmu, za którym nie przepadam, ale faktem jest, że takiej
amatorki, jak w „Talon Falls” tam nie zobaczyłam.
Czytałam
kilka opinii innych widzów „Talon Falls” obiecujących mocno
krwawe widowisko – odstręczający spektakl tortur, który tylko
ludzi z żelaznymi żołądkami nie będzie zmuszał do częstego
odwracania wzroku od ekranu. Więc przygotowałam się na w miarę
obfity rozlew substancji imitującej posokę i sporo długich zbliżeń
na obrażenia zadawane nieszczęsnym ofiarom ludzi pracujących w
domu strachu. Joshua Shreve zmiksował tutaj motyw handlu tak zwanymi
filmami ostatniego tchnienia (snuff movies) - poprzestając na
sugestii w formie stosów VHS-ów i paru rzuconych kwestii, zamiast
uciekać się do dokładnego portretowania tych transakcji - z
motywem torturowania i zabijania ludzi na żywo, na oczach złaknionej mocnych
wrażeń publiczności. Widownia nie ma pojęcia, że przygląda się
prawdziwym torturom i mordom, trwa w przekonaniu, że to jedynie
inscenizacja, że to wszystko jest udawane. Gdy Lance opuszcza
dźwignię przez ciało mężczyzny przywiązanego do krzesła
elektrycznego zaczyna przechodzić śmiercionośny prąd – ofiara
bardzo cierpi, a chłopak w tym czasie nie posiada się z radości,
ponieważ nie ma pojęcia, że właśnie stał się oprawcą. UWAGA
SPOILER Później, o ironio, spotka go dokładnie taki sam los
KONIEC SPOILERA. Ale największą atrakcją domu strachu
wydaje się być pokój tortur. To tutaj zobaczymy najwięcej
cierpień zadawanych wybranym klientom ku uciesze i odrazie innych
przyglądających się temu zza szyby. Efekty specjalne są w miarę
przekonujące – nie jest to szczyt realizmu, ale w porównaniu do
wielu nowszych mainstreamowych rąbanek wypadają całkiem dobrze,
czego niestety nie mogę powiedzieć o pracy operatorów. Zbliżeń
jest stanowczo za mało, a te które widzimy są zdecydowanie za
krótkie. Może z wyłączeniem odrywania paznokcia, ale pewna nie
jestem, bo ta niezmiennie zadająca mi nieomal fizyczny ból forma
okaleczania bohaterów filmów zawsze wydaje mi się być dłuższa
niż istotnie ma to miejsce. I w sumie to by było na tyle, jeśli
chodzi o ujęcia torture porn, które wywarły na mnie jakieś
wrażenie – szybkie obcięcie ucha, wbijanie w ciało narzędzia ze
szpikulcami, czy nawet miażdżenie czaszki chłopaka: wszystko to
filmowano tak pośpiesznie i z tak nikłą koncentracją na detalach,
że nawet nie zdążyłam niczego poczuć. Innych w zamyśle
mocniejszych sekwencji (a należy dopisać do tego jeszcze rażenie
prądem), jeśli takowe w ogóle były, w ogóle nie pamiętam.
Pamiętam za to nadmiernie rozciągniętą w czasie końcówkę, z
której to twórcom „Talon Falls” nie udało się wykrzesać
nawet odrobiny napięcia. To znaczy ja go nie czułam, ale
niewykluczone, że znajdą się osoby, których zelektryzują te z
mojego puntu widzenia chaotyczne pogonie przerywane nudnawymi zamiast
powoli intensyfikującymi zagrożenie przestojami w postaci ukrywania
się zbiegów przed mężczyzną noszącym maskę wyobrażającą łeb
świni.
Nieczęsto
mam okazję obejrzeć film z nurtu torture porn, bo i nie jest
to rodzaj horroru, który cieszy się największą uwagą
współczesnych twórców horrorów, dlatego bardzo chętnie
zasiadłam do seansu „Talon Falls”. Nie nastawiałam się na kino
na miarę dwóch pierwszych „Hosteli”, ale też nie sądziłam,
że ten obraz dostarczy mi jakichś większych cierpień. Nastawiałam
się na niewymagający myślenia, w miarę brutalny obraz, przy
którym czas szybko mi zleci i nawet jeśli nie będzie on wybijał
się ponad średnią to dostarczy mi na tyle mocnej rozrywki, żebym
czuła jako takie zadowolenie. Ale jedyne co teraz czuję to złość
na samą siebie – za wybór, jakiego dokonałam i za uparte trwanie
przed ekranem, aż do zbawiennych napisów końcowych.
Takie filmy są chore, bo wzbudzają w nas zaciekawienie i niestety chęć obejrzenia, powinny być zakazane dla wszystkich. Właśne po to, żebyśmy nie musieli sięgać do naszych najmroczniejszych odczuć. To substytut bycia świadkiem zbrodni wojennych w czasie pokoju - nie jest to nikomu potrzebne. Dziwny świat, pornografia jest zabroniona chociaż wywołuje przyjemność a hostele, piły i tym podobne można sobie obejrzeć w godzinach nocnych na otwartych platformach. I pewnie w tych filmach też ćwiartują ludzi cenzurując widok genitalii - dziwne to bardzo.
OdpowiedzUsuń