Stronki na blogu

poniedziałek, 22 stycznia 2018

„Noc czarownicy” (2017)

W jednym z amerykańskich miast stoi od dawna niezamieszkały dom, o którym mówi się, że jest nawiedzony. W halloweenową noc grupa chcących się zabawić nastolatków przekracza jego próg, żeby niedługo potem uświadomić sobie, że pogłoski krążące na temat tego domostwa są prawdziwe. Lana jako pierwsza nabiera pewności, że w tym miejscu zagnieździła się jakaś zła siła, ale jej towarzysze początkowo wychodzą z założenia, że są obiektem żartów ich przyjaciela, który wkroczył do tego domu jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Nadnaturalne zjawisko, którym wszyscy w pewnym momencie świadkują zmusza ich jednak do zmiany oglądu sytuacji. Ale nie mogą opuścić tego miejsca. Drzwi są zamknięte, okna zabite deskami, a podczas poszukiwań innego wyjścia dochodzą do wniosku, że ta rezydencja to istny labirynt, w którym nie działają prawa fizyki. Znajdują również przedmioty świadczące o tym, że dawniej mieszkała tutaj kobieta posądzona przez społeczność o uprawianie czarnej magii i wiele wskazuje na to, że to właśnie jej duch zagraża teraz młodocianym intruzom.

Twórca „Percentage” (2014), „House of Bodies” (2016) i „Altitude” (2017), Alex Merkin, po raz pierwszy w swojej karierze wziął na warsztat scenariusz pełnometrażowego horroru, którego premierowy pokaz odbył się w październiku 2017 roku na kanale SyFy. Autorem scenariusza jest Neil Elman, który wcześniej wraz z Thomasem Fentonem opracował scenariusz „Bez litości 2”, ale ma też na koncie między innymi takie „kwiatki”, jak „Atak megakaraczanów”, „Larwy śmierci” i dwie części „Lewalantuli”. A to nie wróżyło dobrze scenariuszowi „Nocy czarownicy” („House of the Witch”, „Night of the Witch”). 
 
Zdjęcia do filmu powstawały głównie w Meadowcrest, rezydencji zbudowanej w latach 1929-1932 stojącej w Lexington w stanie Kentucky. Obecnymi właścicielami domu jest rodzina Harrisów, która przed mniej więcej dwudziestoma laty odkupiła go od Maddenów. Rezydencja nie jest przez nich zamieszkiwana, ale planują przywrócić jej dawną świetność. Alexa Merkina bardzo ucieszyła możliwość kręcenia „Nocy czarownicy” w tym domostwie – nazwał go wymarzoną lokalizacją i przyznał, że to jedna z najbardziej niesamowitych scenerii, w jakiej dane mu było pracować. Prolog omawianej produkcji kazał mi przypuszczać, że będę miała do czynienia z czymś na modłę „Krwawej wróżby” Chucka Bowmana, ale już w trakcie zawiązywania wątku przewodniego skłoniłam się w stronę „Nieuleczalnego strachu” Anthony'ego C. Ferrante. Skojarzeniom z tymi pozycjami oprzeć się nie można, ale niezgodne z prawdą byłoby stwierdzenie, że Neil Elman ograniczył się do wklejania pomysłów Bowmana i Ferrante w swój scenariusz. Zresztą nie mogę nawet być w stu procentach pewna jego inspiracji „Krwawą wróżbą” i „Nieuleczalnym strachem”, bo motywy domu wiedźmy i spędzania nocy halloweenowej w owianej złą sławą opuszczonej nieruchomości są tak mało charakterystyczne, że pewnie gdyby dłużej poszukać znalazłoby się inne tytuły podpinające się pod nie (przykładowo ten drugi pojawia się też w „Nocy demonów” Kevina Tenneya). Ale już zapożyczenie z „Egzorcysty” Williama Friedkina jest niepodważalne – tak zwany pajęczy chód to jeden ze znaków rozpoznawczych tego ponadczasowego horroru i szczerze powiedziawszy ucieszyło mnie wykorzystanie go w „Nocy czarownicy”. Jak dla mnie to najlepszy moment w tym filmie (te trzeszczące kości...), ale to wcale nie oznacza, że wszystko inne chciałabym jak najszybciej puścić w niepamięć, bo moje fatalne przeczucia względem tego obrazu w sumie się nie spełniły. Wybitnym widowiskiem „Noc czarownicy” na pewno nie jest. Nie wybiega nawet ponad średni poziom współczesnych straszaków, a widzom nawykłym do wysokobudżetowych horrorów trafiających na wielkie ekrany może wręcz dostarczyć niewyobrażalnych mąk. Ale osoby często sięgające po telewizyjne XXI-wieczne filmy grozy mogą być mile zaskoczeni jakością „Nocy czarownicy”. Bo w porównaniu do innych współczesnych horrorów kręconych na potrzeby telewizji przedsięwzięcie Alexa Merkina nie wypada najgorzej. Jak się nie ma zbyt dużych wymagań to można śmiało popatrzeć na halloweenową przeprawę grupki nastolatków – na młodych ludzi starających się wydostać z domu czarownicy, w którym czyha na nich wiele niebezpieczeństw. Konwencję ghost story wzbogacono umiarkowanie krwawymi wstawkami, z których to zabolał mnie jedynie widok wyrywania paznokci, a bo z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu ta tortura zawsze silnie na mnie oddziałuje. Ale takie momenty jak zdejmowanie skóry z dłoni, opadnięcie kraty na ciało chłopaka, czy nierzadkie widoki owrzodzonej twarzy jednego nieszczęśnika, choć niesmaku we mnie nie obudziły to i tak zdołały uatrakcyjnić mi seans „Nocy czarownicy”. Trochę kreatywności, trochę odwagi, bo kamera nie zwykła uciekać przed warstwą gore (aczkolwiek bez bardzo długich zbliżeń na umiarkowanie krwawe tortury i zgony nastolatków) i przede wszystkim niemała dbałość o realizm w prezentowaniu tychże śmielszych momentów. Tylko tych egzystujących na płaszczyźnie gore, bo już warstwa paranormalna przynosi dotkliwe rozczarowanie. Do bólu sztuczne efekty komputerowe miejscami prowokowały mnie do głośnego śmiechu, ale najczęściej doprowadzały do szewskiej pasji. Były one tak beznadziejne, że miałam wrażenie, jakby twórcy „Nocy czarownicy” sabotowali swój własny projekt. Bo czyż nie lepiej byłoby całkowicie z nich zrezygnować albo chociaż sprowadzić ich udział do absolutnego minimum? Nie mam najmniejszych wątpliwości, że w tym punkcie większość odbiorców omawianego filmu przyzna mi rację.

Grupa nastolatków wkraczająca w Halloween do domostwa nieżyjącej już czarownicy to zbieranina typowych w tym gatunku osobowości, które jak to zazwyczaj w takim niewymagającym myślenia kinie grozy bywa, wykreślono w bardzo powierzchowny sposób. To znacznie utrudnia identyfikację z którąkolwiek z tych postaci, czy co najmniej silniejsze sympatyzowanie z którymś/którąś z protagonistów/protagonistek, ale nie sądzę, żeby widzowie przyzwyczajeni do takich „odmóżdżających” horrorów życzyli im jak najgorzej. Żeby kibicowali wiedźmie, bo aż tak skrajnej niechęci ich pobieżnie zarysowane sylwetki rodzić nie powinny. A przynajmniej nie u odbiorców potrafiących zaakceptować to bardzo często spotykane stereotypowe, powierzchowne podejście twórców do bohaterów horrorów. A więc fani sasherów mogą mieć najłatwiej... Być może nawet z uśmiechem przywitają Lanę, dziewczynę, w której nieśmiało uwidaczniają się cechy standardowej final girl. Jako jedyna ma opory przed wejściem do domu wiedźmy i jako pierwsza nabiera pewności, że jej i jej towarzyszom zagraża jakaś nadnaturalna siła, która zagnieździła się na terenie tej starej posiadłości. Na pierwszy plan szybko wysuwa się też Shane, chłopak najlepszej przyjaciółki Lany, Rachel, która to także zasila to żądne mocnych wrażeń grono młodych ludzi. Twórcy nie zwlekają z rozpędzeniem akcji – po przekroczeniu progu nawiedzonego domostwa przez nastoletnich protagonistów szybko serwuje się nam kilka sugestii obecności jakiejś destrukcyjnej siły (czarna maź spływająca po ścianie, demoniczne twarze na fotografii i żałośnie się prezentująca, wygenerowana komputerowo zjawa ukazująca się Lanie), po czym przechodzi się do zjawiska, które zmusza intruzów do podjęcia rozpaczliwych poszukiwań wyjścia z tego feralnego domostwa. Neil Elman dobrze zrobił sięgając po motyw zaburzenia znanej nam rzeczywistości poprzez gwałcące prawa fizyki właściwości starej nieruchomości – labirynt, samoistna zmiana wystroju i przede wszystkim świadomość, że okna znajdujące się na zewnętrznych ścianach nie prowadzą na podwórze tylko do jakiegoś, aż do końcówki filmu nieznanego, uniwersum skąpanego w czarnym śluzie. Taki portret miejsca akcji w horrorze nie jest oczywiście żadnym novum, ale należy on do moich ulubionych, bo wprowadza dyskomfort emocjonalny. O różnym natężeniu – w zależności od jakości danego filmu, od uzdolnień ich twórców. W tym przypadku rzeczony dyskomfort duży nie był, bo Alexowi Merkinowi brakowało cierpliwości do stopniowego odkrywania preferencji domu wiedźmy z dużą dbałością o napięcie. Jego projektowi wyszłoby na dobre, gdyby co jakiś czas przeprowadzał widzów przez dłuższy proces intensyfikowania emocji, ale przynajmniej operatorzy i oświetleniowcy postawili na ciemne barwy – sceneria jest całkiem mroczna, choć oczywiście radzę nie nastawiać się na autentycznie przygniatający klimat. Tak dobrze to nie ma.

Wielbicielom horrorów o duchach i czarownicach okraszonych umiarkowanie krwawymi ujęciami, którzy nie mają zbyt dużych wymagań, którzy potrafią odnajdować się w telewizyjnych, niewymagających myślenia, konwencjonalnych obrazach wpisujących się w ten gatunek, i którzy akurat nie mają niczego innego do obejrzenia, „Noc czarownicy” Alexa Merkina jestem skłonna polecić. Nie gorąco, nie z adnotacją, że ten obraz jest pozycją obowiązkową dla wyszczególnionej grupy widzów, bo to tego rodzaju film, który z braku laku obejrzeć można, ale przegapienie go wielką stratą na pewno nie będzie. Takie sobie patrzydło do obejrzenia i zapomnienia. Na którym się nie nudziłam, ale niezapomnianych przeżyć też nie miałam.

4 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że do najgorszych nie należy, bo planuje dziś go obejrzeć ;d

    OdpowiedzUsuń
  2. Lepszy niż "Baba Jaga" i "Blair Witch" :D Dzieki, że opisałaś ten film na blogu, bo bez tego pewnie bym go nie znalazła :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że opisałaś ten film na blogu, bo inaczej bym na niego nie trafiła. Wg mnie lepszy niż "Baba Jaga" i "Blair Witch" - duuuużo lepszy.

    OdpowiedzUsuń